29 listopada 2024
trybunna-logo

Impuls, czyli jak to się zaczęło

17 października 2016 roku we wrocławskiej restauracji Piwnica Świdnicka rozpoczną się 50. spotkania teatrów jednego aktora, które pół wieku powołał do życia Wiesław Geras, wówczas szef Klubu Młodzieży Pracującej ZMS Piwnica Świdnicka. To zjawisko samo w sobie. Twórca festiwalu nadal go firmuje i organizuje, dowodząc wytrwale, że małe jest piękne.

Nikt zapewne 50 lat temu nie przypuszczał, że otwiera się nowy rozdział w dziejach polskiej sceny jednoosobowej. Wprawdzie zainteresowanie tą formą wypowiedzi teatralnej widoczne było już wcześniej, ale dopiero stworzenie możliwości konfrontacji trwających już poszukiwań formuły tego teatru wyzwoliło nową energię. Geras miał to coś, co nazywa się wyczuciem chwili. Doskonale odczytał możliwości, jakie kryje niewykorzystany potencjał twórczy aktorów, którzy nie mogą się spełnić w teatrze panującym.
Trzeba przecież pamiętać, że nowy teatr jednego aktora na początku drugiej połowy XX wieku narodził się w kontrze do tego, co proponował teatr instytucjonalny, choć – paradoksalnie – część inicjatyw aktorskich powstawała pod parasolem istniejących teatrów państwowych, a z czasem została włączona do planów repertuarowych wielu teatrów. Z tej perspektywy fenomen teatru jednego aktora, to efekt uboczny odwilży politycznej, określanej hasłem Październik 1956, czyli reakcja na skostnienie teatru w latach dominacji socrealizmu. Jest to czas tworzenia wielu scen klubowych, „nadscenek”, teatrów studenckich, trwających dłużej czy krócej inicjatyw aktorskich, spośród których co najmniej kilka przeszło do historii, jako pulsujące pomysłami ośrodki twórcze, jak choćby Piwnica Świdnicka, Teatr Krypta, czy Teatr 13 Muz w Szczecinie i nieco późniejsza Stara Prochownia Wojciecha Siemiona (otwarta w roku 1972).
Jan Paweł Gawlik tak opisywał genezę rodzącego się ruchu: „niedosyt ambicji, cierniowa droga indywidualności wśród serwitutów i uników naszego teatru, a w końcu autentyczne zapotrzebowanie na większą różnorodność przeżyć i ofert artystycznych od tej, jaką proponuje teatr zawodowy”.
W pierwszej połowie lat 60. ruch ten dopiero kiełkował. Spektakle jednoosobowe na afiszu należały do rzadkości, jeśli nie liczyć Studenckiego Teatru Satyryków. STS jednak odróżniał się odmiennym statusem od pozostałych teatrów, istniał niejako na marginesie oficjalnego życia teatralnego (premiery STS-u nie były nawet odnotowywane w kolejnych tomach Almanachu Sceny Polskiej), ale i w STS-ie doszło zaledwie do kilku premier tego rodzaju. Wojciech Siemion, a potem, Halina Mikołajska, Kalina Jędrusik i Andrzej Łapicki, skuszeni propozycją Jerzego Markuszewskiego skorzystali z możliwości sprawdzenia się w spektaklach jednoosobowych poza teatrami, w których pracowali etatowo. Tak więc była to niejako aktywność „na boku” i dla większości z nich pozostała krótkotrwałą przygodą, wyjąwszy Wojciecha Siemiona, który teatr jednego aktora poczynając od pamiętnej premiery Wieży malowanej w STS-ie, 24 listopada 1959 roku, uprawiał do końca życia.
Historię sceny jednoosobowej w Polsce udokumentował i poddał analizie Jan Ciechowicz w monografii Sam na scenie (1994). Początki tej formy dramatyczno-teatralnej znajdował już w Pigmalionie Jeana Jacques’a Rousseau, granym w przekładzie Kajetana Węgierskiego przez Kazimierza Owsińskiego na deskach Teatru Narodowego 23 listopada 1777 roku. To co wydarzyło się na przełomie lat 50. i 60. XX wieku, wedle Ciechowicza nosiło wszelkie znamiona nowości i odrębności, a nie kontynuacji. Dotyczy to zwłaszcza Siemiona i STS-u, ale także drugiego ośrodka teatru jednego aktora, czyli Krakowa, a zwłaszcza twórczości jednoosobowej Danuty Michałowskiej.
W pierwszym przeglądzie we Wrocławiu pokazano 16 spektakli z udziałem 17 aktorów (jedno przedstawienie miało obsadę dwuosobową). Przegląd otworzyła Danuta Michałowska (monodramem Komu bije dzwon wg Ernesta Hemingwaya). Repertuar pierwszego przeglądu teatrów jednego aktora świadczył o świetnym rozeznaniu w przybierającym właśnie na sile nurcie życia teatralnego, jak i godnej pozazdroszczenia intuicji jego dyrektora. Jeśli bowiem oceniać ten repertuar z punktu widzenia tego, co wówczas można było znaleźć „na rynku”, i tego, co pojawiło się potem jako następstwo pierwszego przeglądu, okaże się, że Wiesław Geras zebrał we Wrocławiu crème de crème teatru jednoosobowego (z doprawdy nielicznymi wyjątkami), a zarazem uruchomił poszukiwania, które miały w następnych dziesięcioleciach bujnie owocować.
Wyraźny prymat produkcji niezależnych miał na długie lata stać się znakiem firmowym festiwali teatrów jednego aktora, z czasem jednak teatr publiczny coraz chętniej sięgał po formę jednoosobowego spektaklu, stąd też i proporcje udziału teatrów głównego nurtu we wrocławskich festiwalach w latach 80. i później zaczęły się odwracać.
Początek był ekscytujący, zwłaszcza że Wiesław Geras zapewnił konfrontację „matki chrzestnej” Danuty Michałowskiej z „ojcem założycielem”, czyli Wojciechem Siemionem. Aktor wystąpił ze Zdradą wg Izaaka Babla, monodramem zrealizowanym przez niego w STS-ie.
Szczególne emocje towarzyszyły dwóm pozostałym spektaklom z STS-u, zwłaszcza Tabu Jacka Bocheńskiego (premiera w maju 1961) w wykonaniu Kaliny Jędrusik, słynnej wówczas gwiazdy filmowej. Spowodował ogromne zainteresowanie publiczności. Nie chodziło nawet o doznania estetyczne, ale o możliwość kontaktu z wielką gwiazdą na żywo. Sugestywnie opisywał to uczucie Krzysztof Kucharski: „Widziałem drżenie jej rąk, oczko na pończosze ze szwem i falujące piersi. Siedziałem przez prawie półtorej godziny w małej piwnicznej salce jak na szpilkach”. Z podobnymi emocjami oglądany był Andrzej Łapicki, filmowy i telewizyjny gwiazdor o emplois amanta, zwycięzca plebiscytów popularności. Sposób bycia wg noweli Stanisława Dygata stał się przełomem w jego sztuce aktorskiej.
Wielkie możliwości ujawnił aktor-lalkarz z Wrocławia, Andrzej Dziedziul w spektaklu Orfeusze na podstawie przypowieści Leszka Kołakowskiego Dziedziul wywrócił na nice mit Orfeusza i Eurydyki, ukazując dręczący bohatera „problem Orfeusza”: czy Eurydyka szła za nim naprawdę, zanim się odwrócił, czy może bogowie podziemia go oszukali? To był świetny początek przygody Dziedziula z Piwnicą Świdnicką – już na następnym festiwalu olśnił widzów Wielkim Księciem wg Hamleta Williama Szekspira.
Wielkie wrażenie wywarł monodram Wybieram odwagę Haliny Słojewskiej. Niemal zapomniane listy Róży Luksemburg okazały się wymarzonym materiałem dla aktorki, która odmalowała bogate wnętrze kobiety niebanalnej, dzielnej, ale bardziej dzielnością niepomnikową, nieupozowaną, intelektualną niż rewolucyjną bojowością. Józef Kelera oceniał ten spektakl jako największe zaskoczenie przeglądu.
Swoją obecność we Wrocławiu mocno zaznaczył Henryk Abbe monodramem Burzliwe dzieje Lejzorka Rojtszwańca wg Ilji Erenburga. Od Lejzorka wszystko się w jego życiu artystycznym tak naprawdę zaczęło. Przez kilkanaście lat pozostawał nikomu nieznanym pożytecznym aktorem. Aż do roku 1962, kiedy w olsztyńskim Teatrze im. Juliusza Osterwy zagrał Lejzorka. „W jeden dzień zyskał rozgłos i zawodową pozycję” – komentował Michał Misiorny.
Tak skomponowany festiwal niczym dzieło sztuki podziwiała publiczność pierwszego Ogólnopolskiego Przeglądu Teatrów Jednego Aktora w Piwnicy Świdnickiej. Jan Paweł Gawlik na łamach „Życia Literackiego” oceniał, że „festiwal był przeglądem możliwości, jakie teatr jednego aktora stwarza i nieporozumień, jakie wywołuje”. I dodawał, że pod jego wpływem „wzrasta znaczenie i prestiż aktora”. W podobnym duchu pisali inni, „Kurier Polski” nazwał przegląd „ambitną imprezą”, a „Gazeta Robotnicza”: dopominała się: „prosimy o powtórzenie imprezy!”. Laurkę twórcom festiwalu wystawił Grzegorz Wojciechowski: „Piwnica Świdnicka, największy i najpiękniejszy klub w Polsce, przez wiele lat utykała z racji tej, że nie bardzo było wiadomo, czym wypełnić jej przestronne mury. Teraz możemy być spokojni, iż wypełnią się najlepszymi treściami pod kierownictwem Wiesława Gerasa”. A po trzecim przeglądzie Roman Szydłowski, wówczas prezes Klubu Krytyki Teatralnej, zachwycony entuzjazmem organizatorów i aktorów, wyrokował: „nie podlega dyskusji waga i celowość wrocławskiego przeglądu”.
Gdyby Wiesław Geras poprzestał na przygotowaniu tylko tego jednego festiwalu, już by się zasłużył polskiemu teatrowi. A przecież to był tylko początek, pierwszy impuls. Ba, ale cóż to za impuls! Starczyło go na pół wieku.

LOGO WROSTJA autorstwa Eugeniusza Geta Stankiewicza 3

Poprzedni

Referendum w sprawie aborcji

Następny

Nieudany jubileusz Lewandowskiego