Przebrzmiały fanfary, umilkły trąby, nawet Antoni przyjął chwilowo postawę na „spocznij”. Można więc zapytać nieśmiało, co ów szczyt, oprócz jasełek, przyniósł Polsce, Europie i światu? Pustosłowia już się nasłuchaliśmy, proponuję więc zapoznać się z ocenami niezależnych komentatorów, których zdanie, jako niewpisujące się w „jedynie słuszne poglądy” jest zgodnie „zamilczane” przez nasze media tzw. „głównego nurtu”.
W amerykańskim „The Boston Glob” prof. Stephen Kinzera zauważa, że powstałe w 1949 roku NATO już dawno przestało przystawać do realiów XXI wieku Dziś Sojusz jest instrumentem USA w eskalacji ich, groźnego dla pokoju światowego, konfliktu z Rosją. Zdaniem Autora potrzebny jest nowy system bezpieczeństwa zbiorowego stworzony dla Europy przez samych Europejczyków na miarę ich oczekiwań i potrzeb. Ta opinia idealnie wręcz wpisuje się w coraz widoczniejsze i w europejskiej polityce trendy – za ich swoisty manifest programowy uznać należy oświadczenie Prezydenta Francji złożone przez niego bezpośrednio po przybyciu do Warszawy: „Dla Francji Rosja jest partnerem, a nie zagrożeniem”! Ten pogląd staje się coraz bardziej powszechny, czego oczywistym dowodem jest coraz szersze kontestowanie zasadności i sensowności antyrosyjskich sankcji.
Nie budzi zaufania ani sympatii europejskich społeczeństw forsowana przez Stany Zjednoczone agresywna polityka Sojuszu dążącego do budowy wciąż nowych baz coraz bliżej rosyjskich granic, kłamliwie uzasadniająca podobne działania „odpowiedzią na agresywne poczynania Rosji”. Dla ilustracji tego, co napisałem pozwolę sobie przytoczyć dwa przykłady bezpośrednio dotyczące właśnie uchwalonego „umocnienia wschodniej flanki Sojuszu”. Owo wzmocnienie ma polegać na rozmieszczeniu w państwach bałtyckich i w Polsce czterech batalionów liczących łącznie około 4 tysięcy ludzi. Jak się Państwo pewnie domyślają, owi wojacy nie będą kwaterowani w postawionym na tą okoliczność miasteczku namiotowym, tylko służyć im będzie specjalna infrastruktura. Jej częścią jest wojskowe lotnisko w Lielwarde oraz port wojenny w Lepai położone na Łotwie. Można się zastanowić, po co państwu nieposiadającemu (i nieplanującego posiadania) wojskowego lotnictwa potrzebny jest podobny obiekt, którego wyposażenie i utrzymanie kosztuje fortunę? Cóż, tym się akurat Łotysze nie martwią, gdyż zapobiegliwe NATO lekką ręką dało im na ów zbożny cel ca 43 miliony Euro, a uczyniło to – uwaga! – w 2006 roku! Widać natowscy analitycy już wówczas przewidzieli wojnę rosyjsko – gruzińską, jaka wybuchła dwa lata później oraz wojnę na Ukrainie i aneksję Krymu mające miejsce w 2014 roku! Pogratulować przenikliwości! Teraz gotowe już lotnisko jest rozbudowywane – powstają w pobliżu supernowoczesne koszary o powierzchni przeszło 3 tysięcy m2, których budowę rozpoczęto 07.07.16, a zatem przed rozpoczęciem szczytu NATO, który rzekomo o tym zdecydował! Z kronikarskiego obowiązku dodam, że Sojusz dorzucił do interesu kolejne 5 milionów Euro.
Równie interesująco rzecz się przedstawia z modernizowanym dla potrzeb NATO portem wojennym w Lepaie. Oficjalnie z inicjatywą w tej sprawie wystąpił aktualny prezydent Łotwy – Rajmond Bejonis – w 2014 roku, gdy pełnił funkcję Ministra Obrony Narodowej. Jak się zapewne Państwo domyślają ową decyzję motywowano bajką o rosyjskiej agresji na Ukrainie i zajęciu Krymu. Na pierwszy rzut oka daty się zgadzają tyle, że o finansowaniu tej inwestycji przez NATO poinformował łotewską opinię publiczną ichni Minister Obrony Narodowej – Edgar Rynkiewicz – już w roku… 2005!…
O tym, że Pentagon szykuje się – co więcej planuje! – regularną zbrojną konfrontację z Rosją, a być może także z Chinami, przekonany jest również analityk wojskowy i pracownik naukowy Michael T. Klarc, czemu dał wyraz w publikacji na łamach The Nation (USA). Wśród dowodów na poparcie swej tezy przytacza gwałtowny wzrost wydatków na „wzmocnienie flanki wschodniej NATO” – z 789 mln dolarów do 3,4 miliarda dolarów (czterokrotnie!), wielkie manewry u granic Rosji oraz wzmożoną aktywność US NAVY na Bałtyku i Morzu Czarnym. Te „oczywiste oczywistości” coraz częściej dostrzega się także w Europie, która w razie realizacji jankeskich planów ma wszelkie szanse stać się po raz kolejny w historii światowym pobojowiskiem. Wyrazem „otrzeźwienia” jest zapewne ostra wypowiedź niemieckiego Ministra Spraw Zagranicznych o natowskim „wymachiwaniu szabelką” oraz złożony do Bundestagu wniosek niemieckiej lewicy domagający się wyjścia Niemiec ze struktur wojskowych NATO i zastąpienie Sojuszu nowym, zbiorowym systemem bezpieczeństwa z udziałem Rosji. Wniosek co prawda nie przeszedł, ale… w obliczu nadchodzących wyborów parlamentarnych przewidzianych u naszych zachodnich sąsiadów w 2017 roku, gdy przeszło dwie trzecie niemieckiego społeczeństwa popiera zniesienie antyrosyjskich sankcji i nie chce słyszeć o udziale Bundeswehry w wojennych awanturach u boku Wielkiego Brata, daleko idące zmiany są tylko kwestią czasu – dodajmy niezbyt odległego. Po „uwolnieniu się Europy” od Wielkiej Brytanii będącej „od zawsze” tubą interesów Waszyngtonu, odżyła sprawa wspólnych, europejskich sił zbrojnych Unii Europejskiej zapewniających bezpieczeństwo na kontynencie, a niepodlegających Amerykanom. Wydaje się, że jednym z nielicznych – o ile nie jedynym – przeciwnikiem takiego rozwiązania będzie nasz kraj, co tylko ugruntuje naszą marginalizację na kontynencie w doborowym towarzystwie takich potentatów jak Litwa, Łotwa i Estonia… Sprawdzi się wówczas proroctwo jednego ze „styropianowych” mędrców, który powiedział, że nieważne czy Polska będzie bogata, czy biedna, ważne by była katolicka…
Jednym z wątków warszawskich obrad była zapewne sprawa Ukrainy i jej integracji z Sojuszem. Na razie żadne wiążące deklaracje w tej materii nie zapadły, podobnie jak w sprawie dostaw broni do tego kraju. Wszystkim zwolennikom podobnych rozwiązań dedykuję niedawną wypowiedź nowo kreowanej ukraińskiej bohaterki narodowej Nadieżdy Sawczenko, jakiej udzieliła ona rozgłośni „Głos Ameryki” (22.06.16), w której bez ogródek stwierdziła, że władze w Kijowie mając dostęp do odpowiedniej broni są gotowe rozpętać III Wojnę Światową! Uczestników warszawskiego szczytu NATO o ból głowy przyprawiał pewnie też Brexit i ewentualność dalszego rozpadu Unii. A jest się czym martwić! O ile sam Brexit może okazać się dla Unii pozytywny w skutkach, o tyle ewentualny „efekt domina” – o ile nastąpi – ma szanse zniszczyć europejski projekt. Wyjście Wielkiej Brytanii pozbawi Amerykę najważniejszego na kontynencie sojusznika w strukturach UE, toteż pierwszymi ofiarami nowego stanu rzeczy staną się zapewne umowa TTIP oraz antyrosyjskie sankcje – czyli katastrofy nie będzie, a nawet przeciwnie. Ale jest i ta gorsza alternatywa – rozpad Unii. Efektowi post-brexitowskiego domina będzie na pewno sprzyjać kontynuacja dotychczasowej polityki Brukseli i Berlina napędzająca elektorat ugrupowaniom populistycznej prawicy, takim jak francuski Front Narodowy, czy włoski Ruch Pięciu Gwiazd, którego przedstawicielka – nota bene – wygrała właśnie wybory na Burmistrza Rzymu. Wodą na młyn wymienionych – i im podobnych ugrupowań – będzie powtórzenie drugiej tury wyborów prezydenckich w Austrii i prawdopodobna wygrana przedstawiciela nacjonalistów. Dodajmy do tego równie prawdopodobny triumf Donalda Trumpa w wyborach za oceanem … Katastrofie można jeszcze zapobiec, ale konieczna jest radykalna zmiana prowadzonej przez kierownicze gremia Unii fatalniej polityki, której symbolami mogą być migracyjna polityka Kanclerz Angeli Merkel, anty pracownicze „reformy” socjalistycznego (!) rządu Francji, czy umizgi demokratycznej Europy do Turcji Prezydenta Erdogana i neobanderowskiej Ukrainy. Opamiętajcie się! Może nie jest jeszcze za późno!