Osiemdziesiąt lat temu w Hiszpanii miał miejsce zamach stanu, który doprowadził do wybuchu trwającej niemal trzy lata wojny domowej.
Próba przewrotu zorganizowana przez nacjonalistycznych generałów miała być odpowiedzią na przejęcie władzy w Republice przez lewicowy Front Ludowy. Ostatecznie puczystom udało się przejąć kontrolę tylko nad częścią terytorium Hiszpanii, co doprowadziło do rozpoczęcia wojny domowej między zwolennikami legalnego republikańskiego rządu, a nacjonalistami. Konflikt właściwie od samego początku obrastał legendami. Zaangażowanie Związku Radzieckiego, nazistowskich Niemiec i faszystowskich Włoch sprawiło, że hiszpańską wojnę domową uznaje się za pierwsze starcie totalitaryzmów i wstęp do II wojny światowej. Do wydarzeń z czasów wojny odwołuje się dziś zarówno lewica, upamiętniająca Brygady Międzynarodowe i rewolucjonistów z Katalonii, jak i skrajna prawica, gloryfikująca antykomunizm generała Franco. Przyjrzyjmy się temu, jak pamięć o wojnie w Hiszpanii wpływa na politykę i społeczeństwo.
Dla propagandy reżimu Franco wojna domowa od samego początku była głównym punktem odniesienia. Całkowite przejęcie władzy umożliwiło nacjonalistom rozpowszechnianie swojej interpretacji wydarzeń. Nie mieliśmy w niej do czynienia z wojną domową, a z „krucjatą”, „wojną wyzwoleńczą” czy „chwalebnym powstaniem”. O pokonanych republikanach oficjalna propaganda milczała. Taki przekaz trafiał do Hiszpanów z gazet, kronik filmowych czy szkolnych podręczników. Zwycięska wojna była dla frankistów podstawowym źródłem legitymizacji, przynajmniej w początkowym okresie dyktatury. 1 kwietnia, dzień zakończenia wojny, obchodzony był jako Dzień Zwycięstwa – nowe święto narodowe. Poległych i bohaterów „krucjaty” upamiętniano też w przestrzeni publicznej – w pierwszą rocznicę zakończenia wojny podjęto decyzję o budowie Valle de los Caídos (Doliny Poległych), mauzoleum, gdzie spoczywają prochy 40 000 żołnierzy. W miastach zaczęły pojawiać się pomniki i ulice poświęcone Franco i innym nacjonalistom.
Prawdziwa, otwarta debata publiczna na temat historii nie mogła rzecz jasna rozpocząć się w czasach dyktatury. Nie rozpoczęła się też od razu po śmierci Franco i zapoczątkowaniu procesu demokratyzacji. Już w demokratycznej Hiszpanii przez niemal dwadzieścia lat tylko nieliczni politycy odnosili się do przeszłości. Miało to związek z nieformalnym „paktem zapomnienia”, przyjętym, aby ułatwić porozumienie frankistów – zwolenników reform ze zdominowaną przez lewicę opozycją. W 1977 przyjęto ustawę o amnestii, która z jednej strony pozwoliła uwolnić więzionych opozycjonistów, ale z drugiej zagwarantowała bezkarność funkcjonariuszom reżimu. W tych warunkach polityczna debata na temat wojny domowej nikomu nie była na rękę – choć zainteresowanie tematem wśród Hiszpanów było spore, o czym świadczyła liczba wydawanych książek i czasopism poświęconych niedawnej historii kraju.
W latach 80. i na początku lat 90. hegemonię na hiszpańskiej scenie politycznej zdobyła Hiszpańska Socjalistyczna Partia Robotnicza (PSOE). Jej nieprzerwane rządy przez 14 lat były czasem modernizacji i integracji z NATO i Wspólnotą Europejską. Odwołania do historii nie były więc socjalistom potrzebne. Tym bardziej unikała ich opozycyjna Partia Ludowa, która choć wywodziła się z samego rdzenia reżimu frankistowskiego, to z czasem przejęła rolę umiarkowanej prawicy i raczej unikała skojarzeń z czasami dyktatury.
Zarówno PSOE, jak i Partia Ludowa dryfowały powoli w stronę centrum. Brak istotnych różnic jeśli chodzi o program społeczny i gospodarczy sprawił, że pojawiło się zapotrzebowanie na inną oś podziału sceny politycznej. W ten sposób temat wojny i dyktatury powrócił do debaty na początku lat 90. Dominacja PSOE zaczęła słabnąć, a przejęcie władzy przez Partię Ludową wydawało się bardzo prawdopodobne. Socjaliści postanowili więc po raz pierwszy odwołać się w kampanii wyborczej do historii, aby zniechęcić do prawicy umiarkowanych wyborców. Taktyka zadziałała w wyborach 1993 roku, ale już w 1996 spoty wykorzystujące archiwalne nagrania z czasów Franco nie przyniosły oczekiwanego rezultatu i Partia Ludowa przejęła władzę. Wiązało się to z ostatecznym końcem „paktu zapomnienia”: od tego momentu niemal wszystkie lewicowe i regionalne partie zaczęły domagać się od prawicy potępienia frankizmu.
Dyskusja na temat wojny domowej i dyktatury osiągnęła punkt kulminacyjny w roku 2007, wraz z przyjęciem przez rząd PSOE Ustawy o Pamięci Historycznej. Spotkała się ona z zaciekłym oporem ze strony Partii Ludowej, która uznała ją za „rozdrapywanie ran”. To hasło powraca w retoryce ludowców za każdym razem, kiedy podejmowane są inicjatywy mające na celu badanie historii czasów wojny i dyktatury lub upamiętnienie ofiar. Ustawa, której deklarowanym celem było „przywracanie pamięci demokratycznej” uznała za bezprawne wyroki sądów z czasów frankizmu i przyznała prawo do odszkodowań poszkodowanym w czasie wojny i dyktatury. Jednak najwięcej kontrowersji wzbudziła realizacja dwóch kolejnych zapisów ustawy: wsparcia dla identyfikacji osób zaginionych w czasie wojny oraz usunięcia symboli reżimu z przestrzeni publicznej.
Identyfikacja zaginionych w większości przypadków związana jest z ekshumacją masowych grobów, w których spoczywają ich szczątki. Taką działalność już wcześniej prowadziły stowarzyszenia zrzeszające rodziny ofiar. Po 2007 roku zyskała ona jednak oficjalne wsparcie władz. Według rządowych wyliczeń na terenie Hiszpanii znajduje się ponad 2 tysiące masowych grobów. W latach 2000-2012 zbadano 332 z nich. Utrudnieniem dla procesu odkrywania prawdy pozostają polityczne spory: po ponownym przejęciu władzy w 2011 roku Partia Ludowa nie zmieniła prawa, ale ograniczyła środki na realizację zapisów ustawy niemal do zera. Symbolicznym przykładem identyfikacji ofiar wojny domowej stała się sprawa Federica Garcii Lorki, poety sympatyzującego z lewicą, który został rozstrzelany przez frankistów zaraz po rozpoczęciu wojny. Poszukiwania szczątków Garcii Lorki trwają od 2009 roku. Kolejne próby odnalezienia grobu będą miały miejsce we wrześniu. W większości przypadków to rodziny ofiar zabiegają o odnalezienie swoich krewnych, aby móc zapewnić im godny pochówek. Tymczasem poszukiwania szczątków poety, szeroko relacjonowane przez media, odbywają się wbrew woli rodziny poety. O odszukanie grobu zabiegali krewni innych osób, które zostały rozstrzelane wraz z Garcią Lorką.
Problemy z usuwaniem symboli z miejsc publicznych znamy dobrze z Polski, gdzie kolejne prawicowe rządy próbują dokonać „dekomunizacji” przestrzeni. Hiszpańska ustawa stwierdza, że symbole reżimu oraz nazwy ulic z nim związane mają być usunięte – nie definiuje jednak, czym dokładnie są te symbole i które ulice należy „defrankizować”. W związku z tym trwają spory, a związani z reżimem patroni ulic mają się dobrze. W Madrycie znajdziemy na przykład ulicę „Poległych z Błękitnej Dywizji”, czyli ochotników wspierających nazistów na froncie wschodnim. Jak podawał w lutym dziennik El Mundo, w stolicy Hiszpanii znajduje się ponad 180 ulic, placów i innych obiektów noszących nazwy związane z frankizmem, mimo tego, że proces przyspieszył nieco wraz z wyborem lewicowych władz miasta w maju 2015. Madrycka rada miejska uchwaliła, że nowymi patronami ulic mają być głównie ofiary terroryzmu. Jednym z pierwszych został jednak Melchor Rodríguez García, anarchista, ostatni republikański burmistrz miasta.
Politycy, szczególnie ci z lewicy, wciąż odwołują się do tradycji republikańskich. Władze Barcelony w tym roku po raz pierwszy organizują uroczyste obchody rocznicy wybuchu wojny. W całym mieście pojawią się plakaty z legendarnym już zdjęciem Mariny Ginesty, wówczas nastoletniej członkini republikańskiej milicji, oraz hasłem „Chcę pokoju, ale nie chcę zapomnienia” – fragmentem wiersza Mariusa Torresa. Uroczystości mają upamiętnić „oddolne i feministyczne ruchy, które pokazały, że można zarządzać miastem w inny sposób”. W ten sposób dzisiejsze lewicowe władze miasta, na czele z Adą Colau, wcześniejszą liderką ruchu przeciwko eksmisjom, odwołują się do tradycji rewolucji społecznej, kiedy kontrolę nad miastem przejęli członkowie związków zawodowych, głównie anarchiści.
Dziś, prawie dziewięć lat po przyjęciu ustawy o pamięci historycznej, spory o historię, choć wciąż obecne, nie odgrywają już tak dużej roli w hiszpańskiej polityce. Przykładem może być Podemos – partia, która do niedawna unikała wpisywania się w tradycyjny podział między prawicą a lewicą, który w Hiszpanii niemal zawsze związany jest również ze stosunkiem do wojny domowej. Jeszcze przed powstaniem partii jej przyszły lider, Pablo Iglesias, stwierdzał: „Jeśli wstawisz w nazwę partii słowo lewica, ktoś, czyjego dziadka rozstrzelali czerwoni, nigdy w życiu na ciebie nie zagłosuje”. Podejście Podemos z czasem uległo jednak zmianie, szczególnie przed wyborami z 26 czerwca tego roku. W związku z koalicją ze Zjednoczoną Lewicą, partią używającą tradycyjnej lewicowej symboliki i retoryki, przekaz Podemos również zawierał liczne odniesienia do Republiki i walki antyfaszystowskiej oraz oporu wobec dyktatury.
Różne wydarzenia z ostatnich lat: kryzys ekonomiczny, afery korupcyjne i coraz większy brak zaufania do klasy politycznej sprawiły jednak, że wojna domowa przestała być głównym punktem odniesienia w debacie o historii. Znacznie częstsze są teraz odniesienia do etapu transformacji ustrojowej, która stała się fundamentem obecnego systemu politycznego Hiszpanii. Tutaj linia sporu przebiega w poprzek tradycyjnych podziałów: socjaliści wraz z prawicą bronią systemu, którego symbolem stała się konstytucja z 1978 roku. Po przeciwnej stronie staje Podemos, otwarcie nawołując do obalenia tego, co nazywa „reżimem ‘78”. Zastąpienie głównie symbolicznego sporu o wojnę domową debatą o fundamentach obecnego ustroju jest tym, do czego dąży Podemos i skupione wokół tej partii ruchy społeczne. W takim kontekście walka antyfaszystów o pamięć najprawdopodobniej będzie toczyła się teraz głównie na drugim planie, na poziomie lokalnym, gdzie odkrywane będą kolejne masowe groby, a z ulic będą znikały tabliczki z nazwiskami nacjonalistycznych generałów.