22 listopada 2024
trybunna-logo

Ginczanka: Jak opowiedzieć koniec?

Czy przyszła moda na Ginczankę? Najwyraźniej Zuzanna Ginczanka, polska poetka z wyboru, rwąca się do życia i poezji ofiara Holocaustu coraz silniej zadomawia się w zbiorowej wyobraźni.

„Nastał czas koniunktury kulturalnej na Ginczankę, wręcz subkultura ginczankowa, która rozkwita” – uważa badaczka jej twórczości Agata Araszkiewicz. Najnowszym tego wyrazem jest poruszający monodram Agnieszki Przepiórskiej „Ginczanka. Przepis na prostotę życia”. „Ginczanka weszła w każdą szczelinę mojego życia – mówiła przed premierą aktorka. – Zrozumiałam, że albo pozwolę jej siebie zagarnąć, albo ten monodram nie ma szansy się udać”.
Powstał porywający spektakl. „Agnieszka Przepiórska, wcielająca się w rolę Ginczanki – napisał Adam Karol Drozdowski – tworzy kreację niezwykłą, wsobną, wstrząsającą przez skromność. A może – i nie byłoby to niezgodne z relacjami aktorki z przebiegu pracy nad rolą – należałoby stwierdzić, że to powidok Ginczanki ucieleśnia się niby dybuk w Przepiórskiej”.
Ten monodram nie wyważa otwartych drzwi, idzie tropem tego, co już dzisiaj o Ginczance wiadomo, choć nadal pozostają w jej życiorysie białe plamy. Nie wiadomo na pewno, którego dnia i gdzie została pozbawiona życia. Wiadomo, że zginęła w roku 1944, najprawdopodobniej w maju i wskutek donosu krakowskich sąsiadów. Znamy jej ostatni krakowski adres przy ulicy Mikołajskiej 26. To tutaj ukrywała się pod nazwiskiem Marii Danilewicz, utrzymując, że jest Ormianką.
Choć przed wojną wydała tylko jeden tomik poezji „O centaurach” (1936), nie została zapomniana. Zadbali o to jej przyjaciele. Po wojnie w tygodniku „Odrodzenie” ukazał się jej przejmujący wiersz „Testament mój”, tytułem nawiązujący do znanego wiersza Juliusza Słowackiego. To był gorzki, ironiczny opis żydowskiego losu zadenuncjowanej poetki, której skromy majątek pada łupem szmalcowników. Nie mogło tego wiersza zabraknąć w monodramie Przepiórskiej:
„Non omnis moriar — moje dumne włości,
Łąki moich obrusów, twierdze szaf niezłomnych,
Prześcieradła rozległe, drogocenna pościel
I suknie, jasne suknie pozostaną po mnie.
Nie zostawiłam tutaj żadnego dziedzica,
Niech więc rzeczy żydowskie twoja dłoń wyszpera,
Chominowo, lwowianko, dzielna żono szpicla,
Donosicielko chyża, matko folksdojczera. (…)”

Po publikacji tego wiersza ukazał się w „Odrodzeniu” komentarz Juliana Przybosia: „Jest to w liryce polskiej najbardziej przejmujący głos o najokropniejszej tragedii naszych czasów: o męczeństwie Żydów. […] »Testament mój« Ginczanki obraca w niwecz pustą dumę artystowską, oskarża bestię ludzką i boli jak niezagojona rana”.
Wspominali ją i doceniali inni, a w roku 1953 ukazał się w Czytelniku jej pierwszy powojenny tom „Wierszy wybranych” ze wstępem i w wyborze Jana Śpiewaka. Potem zaległa długa cisza, jeśli nie liczyć eseju Michała Głowińskiego opublikowanego w „Twórczości” (1958) i gawędy Jana Śpiewaka w tomie jego wspomnień (1959). Dopiero po ćwierćwieczu upomniała się o poetkę Agnieszka Baranowska, powołując się na opinie Głowińskiego i Śpiewaka w zbiorze szkiców „Perły i potwory” (1986) o ważnych kobietach epoki międzywojennej.
Wkrótce potem nastąpił renesans zainteresowania Ginczanką, posypały się wybory jej wierszy, ukoronowane potężnym tomem Wierszy zebranych w opracowaniu Izoldy Kiec, poświęcone jej książki Agaty Araszkiewicz, Izoldy Kiec, Jarosława Mikołajewskiego, wystawy, sesje naukowe, nawet blogi, filmy dokumentalne, performanse i monodramy. Monodram Przepiórskiej poprzedził spektakl Ewy Dąbrowskiej w Teatrze Żydowskim „Ginczanka. Chodźmy stąd” w adaptacji i reżyserii Krzysztofa Popiołka, który skomponował go z wierszy i songów, zaledwie pobieżnie dotykając biografii (2017).
Inaczej postąpił Piotr Rowicki, autor większości scenariuszy spektakli jednoosobowych Agnieszki Przepiórskiej. Zbudował opowieść o utalentowanej poetce, inkrustując zwierzenia bohaterki jej wierszami, których aktorka nie recytuje, ale po prostu je mówi.
Życie Zuzanny Ginczanki (właściwie nazywała się Sara Polina Gincburg; 1917-1944) nie było usłane różami, a skończyło się tragicznie. Nie udało się jej przetrwać Holocaustu, nie udało uzyskać polskiego paszportu, nie udało studiować w zaczadzonym antysemityzmem Uniwersytecie Warszawskim. Ale udało się jej zdobyć zainteresowanie znawców poezji, przyjaźń Tuwima i Gombrowicza i innych ludzi pióra międzywojnia. Błyszczała w towarzystwie, cieszyła się opinią tajemniczej piękności, nazywana „Tuwimem w spódnicy”, „Gwiazdą Syjonu”. Spodziewano się po niej bardzo wiele, choć ciągle uchodziła za tę piękną Żydóweczkę, która walczy o swoje miejsce przy stoliku. To, co po sobie zostawiła, to dość, aby nie tylko o niej pamiętać, ale czytać i myśleć o jej losie.
Monodram nagrany został w teatrze Łaźnia Nowa z widocznymi kamerzystami na planie – realizacja stylizowana jest na relację ze studia fotograficznego. To uzasadnia obecność na ekranie zdjęć i nagrań filmowych. Aktorka pojawia się na scenie w białym stroju tenisistki, w białych tenisówkach, z rakietą ręce, potem dochodzą jeszcze płaszcze. Rakietę tenisową wykorzystuje w różnych funkcjach – bywa karabinem maszynowym, rzuca cień kraty podczas uwiezienia, jest atrybutem wolności. Potem weźmie jeszcze walizkę, kiedy wyruszy z Równego na podbój Warszawy, a później, już po wybuchu wojny szukać będzie kolejnego schronienia.
Przepiórska opowiada o Ginczance jak o kimś bardzo bliskim. Nie szczędzi emocji, chwilami staje się Ginczanką, czasem od niej oddala i rozpamiętuje to wszystko, co ją dotknęło, próbuje przywrócić do istnienia. I to się udaje. Bez szczególnych starań o nowoczesne utrudnienia, dekonstrukcje – monodram toczy się linearnie, niemal od narodzin bohaterki po kres. Na koniec zostaje tylko fotografia wyświetlana na ekranie. Poetka o wielkich marzycielskich oczach spogląda na nas z niepokojem:
„Oczami jak agrafkami
ostro wpięłam się w świat”.

Pierwsze słowo, jakie pada ze sceny, to „niesprawiedliwość”. To z nią się zmaga, to z nią walczy, aby uciec od prowincjonalizmu, zmarginalizowania ze względu na pochodzenie, miejsce zamieszkania i płeć. Najpierw więc wspomina dzieciństwo w domu babci, żydowskiej matrony, szefującej składowi kolonialnemu w Równem, kiedy przed świętami musiała udawać Anioła na wystawie sklepowej. Wraca do zabaw, zapachów, dziewczęcych zauroczeń i początków pisania, które zaczęło się bardzo wcześnie, kiedy miała zaledwie dziesięć lat. Rozpiera ją głód życia, nie dające się powstrzymać łaknienie szczęścia. Agnieszka Przepiórska staje się niemal wulkanem energii, tryskającym witalnością, która przełamie wszelkie przeszkody. Napisze o tym w programie: „mój monodram jest właśnie taką »hałaśną radością«. Wolą życia, wbrew czasom, które chciały ją zabić”.
Tak narasta w jej bohaterce potrzeba zmiany. Chce wyjechać, znaleźć swego goja. „Ja stąd wyjadę!” – krzyczy i dopina swego. „Piszę, bo chcę uciekać”. Chce być Polką, poetką. Pisze do Tuwima, przychodzi odpowiedź, jej wiersz „Gramatyka” ukazuje się w „Wiadomościach Literackich”.
Przyjazd do Warszawy przynosi jednak także sporo goryczy, Młoda poetka to widzi: „Muszę być jak moja babcia”, „jak czołg”. Musi walczyć, nie dać się zepchnąć, choć czasem przegrywa. Spotkanie z redaktorem Grydzewskim przynosi wielkie rozczarowanie, legendarny redaktor interesuje się bardziej jej ciałem niż poezją.
Opowieść o Ginczance przekracza więc granice jednostkowego losu, staje się opowieścią o barierach, na jakie trafia młoda kobieta w tamtej (czy tylko w tamtej?) epoce, w dodatku Żydówka; opowieść egzystencjalna staje się także opowieścią feministyczną. Wkrótce będzie musiała się ukrywać, bo wybucha wojna i prześladowania przechodzą w etap zagłady. Opowieść egzystencjalna, staje się opowieścią o zagładzie. Najpierw ucieka do Lwowa, ale i tu wchodzą w 1941 Niemcy, potem trwają pogromy, polowanie na Żydów. To wtedy powstaje wiersz „Testament mój”, w którym pojawi się postać lwowskiej donosicielki. A więc nowa ucieczka, teraz do Krakowa, zmiany mieszkań póki tchu. I czas myślenia o losie alternatywnym – Zuzanna z monodramu Rowickiego snuje marzenia o przyszłości, na horyzoncie zamajaczy jej nawet Nagroda Nobla.
Jak opowiedzieć koniec – pyta Agnieszka Przepiórska, dzieląc się swoją bezradnością w obliczu zbliżającego się kresu. Mimo zwątpienia podejmuje opowieść. O tym wszystkim, co prowadziło do nieodwracalnej przegranej, choć jak przypomina wierszem Ginczanki mogłaby „łapać muchy i ziewać szeroko”. Trzeba jednak myśleć praktycznie. W ostatnim liście z 18 kwietnia 1944 roku, z więzienia przy ulicy Czarnieckiego w Krakowie napisze: „przydałyby się pantofle na wiosnę. Proszę pamiętać. 38” – zwraca się bohaterka od widzów. Nie zdąży ich założyć.

GINCZANKA. PRZEPIS NA PROSTOTĘ ŻYCIA, monodram Agnieszki Przepiórskiej, tekst Piotr Rowicki, reż. Anna Gryszkówna, scenografia Anna Maria Karczmarska, muz. Michał Lamża, światła Mateusz Gierc, prod. krakowski Teatr Łaźnia Nowa i sopocki Teatr na Plaży, premiera 6 marca 2020, pokaz online 5 lutego 2021.

Poprzedni

To właśnie miłość

Następny

Obchody Święta Wiosny w odcieniach radosnej czerwieni

Zostaw komentarz