20 listopada 2024
trybunna-logo

Europa na pasku Erdogana

To przykre i upokarzające, że Unia Europejska jest właściwie na łasce i niełasce dyktatora Erdogana, wyznającego i wcielającego w życie wartości odległe od unijnych.

Cokolwiek zrobi u siebie, Unia będzie co najwyższej z cicha, półgębkiem popiskiwać z żalu i współczucia dla Turków. Paraliżuje ją ogromna liczba potencjalnych uchodźców, których Erdogan może zatrzymać u siebie lub rzucić ich na Europę, jak kiedyś sułtani swe armie.
Niestety państwa członkowskie Unii same do tego doprowadziły. Nie Bruksela, nie unijne organy, lecz państwa członkowskie. Te państwa przez wieki nie umiały obronić Europy przed samymi sobą i co pokolenie niemal wyrzynały swoją młodzież i mordowały cywilów we wzajemnych wojnach. Wszyscy toczyli je o godność i wielkość, wszyscy mieli Boga po swojej stronie, każde walczyło o coś co mu się należało i każde broniło tego samego. Wszystkie pchały kontynent w krwawy bezsens i ruiny.
Wreszcie przyszło opamiętanie, uświadomienie, że Europa, jako większe Bałkany, nie ma przyszłości innej niż ta pełna krwi i zniszczeń. Zaczęto tworzyć Unię Europejską. Jej kamieniem węgielnym, który przesądził o tym, że nie stała się kolejną bezsilną efemerydą, jak Liga Narodów, czy Rada Europy była delegacja suwerenności, konstrukcja suwerenności wspólnej, wspólnie egzekwowanej w oparciu o dobrowolnie przyjęte reguły.
Ta konstrukcja polegała na zastosowaniu zasady subsydiarności; to co może być z korzyścią dla wszystkich lepiej załatwione na szczeblu unijnym powinno być załatwiane tam, a nie na szczeblu narodowym i decydowane z bardzo wyjątkowym tylko stosowaniem zasady jednomyślności i weta. Stosując te dwie konstrukcje jednoczenie Europy szło od Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali (1952), poprzez Europejską Wspólnotę Gospodarczą (1958), Wspólnotę Europejską (1992), aż do dzisiejszej Unii Europejskiej. Szło poprzez pasjonującą epopeję pełną konfliktów i porozumień, animozji i przyjaźni, postępu i cofania się, ale ostatecznie ciągle do przodu, z ciągle rozbudowywanym zakresem kompetencji władz unijnych, Parlamentu Europejskiego, Rady Europejskiej, Europejskiej Rady Ministrów i Komisji Europejskiej, w stosunku do kompetencji państw członkowskich.
To nie był spektakl zaplanowany, lecz w znacznej mierze żywiołowy. W niektórych dziedzinach mogło dojść nawet do zbyt dalekiej ingerencji „Brukseli” bez korzyści dla wszystkich, a w innych dziedzinach, kluczowych dla sprawnego działania Unii do braku postępu wskutek kurczowej obrony prerogatyw państw członkowskich. Tak się stało w rozległej dziedzinie polityki bezpieczeństwa, spraw zagranicznych i obrony.
Europejczycy potrafili stworzyć najbardziej komfortowe osiedle na globie, ale nie potrafili mu zapewnić bezpieczeństwa nie mając ani wspólnej polityki w tych dziedzinach, ani instrumentów by ją stosować. A nie mają, bo członkowie zazdrośnie strzegą swej suwerenności, szczególnie w tych właśnie dziedzinach, choć konieczność, największa siła sprawcza od dawna się domaga przesunięcia części uprawnień narodowych także i tu na szczebel unijny. Suwerenność narodowa, wielka kiedyś i ciągle jeszcze idea i wartość, to od dawna — a szczególnie w ostatnich latach — kamień u nogi Europy. Oby nie stała się jej przekleństwem.

Poprzedni

Dylematy Sokratesa

Następny

Niepoprawność polityczna Hazelharda