22 listopada 2024
trybunna-logo

Eugeniusz Kabatc (1930-2020)

„Dlaczego moi młodzi przyjaciele tak szybko się starzeją?”

Gdy nieco ponad dwa miesiące temu, 11 stycznia obchodziliśmy w Domu Literatury przy Krakowskim Przedmieściu Jubileusz 90-lecia urodzin Eugeniusza Kabatca, w poświęconym Mu szkicu w „Dzienniku Trybuna” napisałem o Nim jako o „pisarzu twórczych metamorfoz”. W nocy, 19 marca Eugeniusz przeszedł swoją ostatnią metamorfozę – umierając stał się lokatorem naszej serdecznej pamięci, jako piękny człowiek i utalentowany artysta pióra.
Jego twórczość rozpościera się od debiutanckiego zbioru opowiadań „Pijany anioł” (1957) nawiązującego do jego białoruskich korzeni, poprzez europejsko-włoski środek, którego najbardziej charakterystycznym wyrazem jest powieść „Patrycja, czyli opowieść o miłości i sztuce w środku nocy” (1975) i niespieszne (tak jak po wschodniemu niespieszny był Eugeniusz) zwieńczenie, które bardzo pięknie skumulowało się w „Ostatnim wzgórzu Florencji. Opowieści o Stanisławie Brzozowskim” (2008) i w „Czarnoruskiej księdze trędowatych” (2011).
Pisarzowi najwłaściwiej jest oddawać hołd pisząc o jego pisarstwie. W dniu wspomnianego Jubileuszu dostałem do ręki wznowione, w postaci nieco poszerzonej, jego „Popołudnia … wieczory”, zbiór przeszło siedemdziesięciu minipowiastek filozoficznych, którym Eugeniusz nadał formę żartobliwych dialogów między Profesorem a Przyjacielem. Podobnie jak powiastki filozoficzne, także dialogi mają swoją piękną, i głębi dziejów literatury sięgającą tradycję, że wspomnę tylko Platona czy Diderota. Eugeniusz Kabatc, choć nie miał uniwersyteckiego patentu filozofa, w moim odczuciu filozofem również był, tak jak wspomniani wyżej i dziesiątki innych, którzy też ani doktoratami ani tym bardziej habilitacjami czy profesurami się nie legitymowali. Kabatc był pisarzem-filozofem w najbardziej rudymentarnym sensie tego słowa. Filozofował niejako naturalnie, odruchowo, filozofia była w jego duchowym, intelektualnym i emocjonalnym DNA. Filozofował tak, jak się oddycha. Nie był przy tym filozofem z zimnej kategorii Kantów i Heglów, lecz zdecydowanie z rodu Montaigne’ów. Nie powodował nim nie imperatyw odkrywania struktury świata, jego systemu, względnie nadawania struktury, kształtu systemowego żywiołowi egzystencji. Kierowało nim pragnienie pogodnej, choć nie pozbawionej łagodnej melancholii kontemplacji świata, jego dramatu, ale i jego urody. Genealogia filozofowania Kabatca wywodziła się nie ze Średniowiecza, ani też, z drugiej strony, nieco oschłego Oświecenia, lecz z łacińskiego Renesans, w szczególności tych jego stref, które rodziły się pod słońcem i w cieniu winnic Kampanii Rzymskiej czy Toskanii. Ta ostatnia jest szczególnie ważna, bo to jedna z ważnych ojczyzn włoskiego wina, a ono towarzyszyły Kabatcowi zawsze, choć smakował je zawsze z renesansowym umiarem. O jego znaczeniu dla Autora świadczy także jego (wina) czule i poetycko wspominana obecność we wspominanych tu powiastkach-dialogach. Nie można jednak zapomnieć, że filozof Kabatc był nie tylko, a może nie przede wszystkim, filozofem, ale świetnym pisarzem, który zadbał o to, by filozoficzność tekstów składających się na „Południa…wieczory” nie była odstraszająca dla tych czytelników, którzy mogą mieć nienajlepsze skojarzenia z terminem „filozofia”, lecz by była atrakcyjna w lekturze. Dlatego teksty zbioru napisał z lekkością motylą i przepełnił je subtelnym i słonecznym humorem.
O czym zaś powiastki-dialogi-rozmówki traktują? O niezliczonych zagadnieniach życia, od wysokiej kwestii „pętli czasu”, poprzez kwestie przykre, jak kłamstwo. zdrada, grzechy władzy, powaga, melancholia, problemy stwarzane przez Ministerstwo Szkodnictwa Wyższego, po wspaniale podnoszące na duchu kwiatki świętego Franciszka. Jedna z powiastek ma intrygujący tytuł, w którym niestety nie mogłem się już rozpoznać: „Dlaczego moi młodzi przyjaciele tak szybko się starzeją?”. „Popołudnia…wieczory”, ale ich lektura sprawiła mi taką przyjemność, że stawiam tomik w zasięgu ręki, z tapczana na którym zwykłem czytać, że użyję staromodnego określenia. Tej staromodności mam zamiaru się wstydzić, tym bardziej, że bieżący czas, póki co, oferuje nam jedynie koronawirusa. I na koniec pozwolę sobie akcent prywatny. Gdy w 1957 roku Eugeniusz debiutował – urodziłem się. Gdy w 1975 roku ukazała się jego włoska powieść „Patrycja”, ukończyłem 18 lat. Przeszło trzydzieści lat później obdarzył mnie i zaszczycił swoją przyjaźnią a jeszcze później kilkoma, na przestrzeni lat, spotkaniami przy winie, w jego mieszkaniu w wieżowcu przy Smolnej, jak żartobliwie podkreślał – w lokalu pod mickiewiczowskim numerem 44 (słownie: „Czterdzieści i cztery”). Będzie mi tym winnych spotkań u Eugeniusza bardzo brakowało.

Poprzedni

Narodziny i śmierć wielkiej mistyfikacji

Następny

Igrzyska też odwołali

Zostaw komentarz