Urodził się w pierwszym roku istnienia niepodległej Rzeczypospolitej – 4 lipca 1919 roku. Syn i bratanek znanych ekonomistów związanych z lewicą socjalistyczną. Wychowany w szczególnym klimacie Warszawskiej Spółdzielni Mieszkaniowej, będącej ciekawą i odważną próbą realizacji idei „szklanych domów”. Od wczesnej młodości czynny w ruchu socjalistycznym, w czasie okupacji redaktor lewicowo –socjalistycznego pisma „Płomienie” i uczestnik ruchu oporu. Powstaniec warszawski. W pierwszych latach powojennych przywódca młodzieży socjalistycznej i członek Rady Naczelnej PPS. A także twórca idei „humanistycznego socjalizmu”, za którą był ostro krytykowany przez komunistycznych ortodoksów.
Życiorys Jana Strzeleckiego
nie pasuje do utartych schematów – zwłaszcza do czarno-białej legendy szerzonej przez obecny obóz władzy i jego tubę propagandową, jaką stał się Instytut Pamięci Narodowej. Był gorącym patriotą, czemu dał dowody w najtrudniejszych latach okupacji, zarazem zaś z obrzydzeniem odrzucał nacjonalistyczne hasła o „Polsce dla Polaków”, potępiał antysemityzm i wszelkie postacie ksenofobii. Był socjalistycznym humanistą, który domagał się, by w walce o lepsze jutro ludzkości dbać o konkretnego człowieka.
Widział w Polskiej Partii Socjalistycznej szansę na realizowanie w Polsce innej, lepszej wersji socjalizmu.
Należał do tego skrzydła partii, które starało się utrzymać jej samodzielny byt, ale po wymuszonym zjednoczeniu wszedł do PZPR i pozostał w niej trzydzieści lat – aż do usunięcia go z tej partii za odmowę wycofania się ze współpracy z Towarzystwem Kursów Naukowych. Działał w „Solidarności” i po wprowadzeniu stanu wojennego był (zresztą krótko) internowany, a zarazem opowiadał się za dialogiem z ówczesnym obozem rządzącym i przeciwstawiał się radykałom, w których widział zagrożenie dla pokojowego procesu reform.
Był człowiekiem dialogu – także dialogu z katolikami.
Fascynował Go personalizm katolicki, zwłaszcza prace Emmanuela Mouniera. Sam niewierzący, miał ogromny szacunek dla chrześcijańskiej idei miłości bliźniego widząc w niej rdzeń tej religii – godny szacunku i stanowiący pomost do współdziałania ludzi o różnych światopoglądach. Regularnie bywał w podwarszawskich Laskach – sławnym ośrodku, gdzie spotykali się wybitni ludzie Kościoła i niezależni intelektualiści.
W postawie politycznej Jana Strzeleckiego centralne miejsce zajmowało bardzo szczególne połączenie realizmu i romantyzmu.
Wojna nauczyła Go, ze nie jest prawdą górnolotny frazes, iż „chcieć to móc”. Jego – także moje – pokolenie naocznie przekonało się, do jakich tragedii prowadzi lekceważenie twardych realiów politycznych. Ten rys postawy politycznej Jana Strzeleckiego tłumaczy jego rolę w polityce polskiej pierwszych lat powojennych, a także trwanie w PZPR przez lata, w których wiele z Jego nadziei zmieniało się w rozczarowanie. Zarazem jednak pozostawał romantykiem wierzącym w idee humanizmu i braterstwa – także w czasach, gdy idee te mogły wydawać się naiwnym marzeniem utopisty. Było w tej postawie moralne piękno, ale było też rozdarcie, powodujące, że nie był nigdy do końca rzecznikiem jedynej „prawdy”. Znakomicie oddała tę Jego cechę Magdalena Grochowska – autorka świetnej biografii Strzeleckiego („Strzelecki – śladem nadziei”, Warszawa 2014). Kolejne części tej wartościowej książki noszą tytuły „Ikar”, „Syzyf”, „Hamlet”, co oddaje skomplikowaną osobowość bohatera.
Jan był moim przyjacielem.
Poznałem go dość późno, na początku lat pięćdziesiątych za sprawą naszego wspólnego mistrza Juliana Hochfelda (1911-1966) – socjalisty i socjologa, w tym czasie profesora Uniwersytetu Warszawskiego. Była między nami spora różnica wieku (12 lat), co w tamtych czasach oznaczało niemal przepaść przeżytych doświadczeń. Zanim Go poznałem czytałem polemiki związane z Jego ideą humanistycznego socjalizmu, co nie znaczy, że rozumiałem w pełni znaczenie tego sporu.
Nasza przyjaźń przetrwała wszystkie zawirowania historii.
Gdy w 1982 roku jako dyrektor Instytutu Podstawowych Problemów Marksizmu-Leninizmu zainicjowałem spotkanie na temat perspektyw reform politycznych, Jan był jednym z (niezbyt licznych) intelektualistów „Solidarności”, którzy wzięli w nim udział i wyrazili gotowość dalszych dyskusji. Niestety inicjatywa ta została zablokowana na kilka następnych lat. Ostatnią rozmowę odbyliśmy w czerwcu 1988 roku, w mieszkaniu Jana na warszawskim Żoliborzu . Dotyczyła szans na porozumienie narodowe i roli, jaką intelektualiści z obu stron mogą odegrać w torowaniu do niego drogi.
Jan zmarł 11 lipca 1988,
pobity kilkanaście dni wcześniej na śmierć przez pospolitych przestępców. Wokół Jego śmierci krążyły w środowisku ówczesnej opozycji sugestie, że była to kolejna zbrodnia Służby Bezpieczeństwa. Grochowska w przekonujący i oparty na starannie zanalizowanych danych sposób udowodniła, że była to śmierć przypadkowa, a mordercy nawet nie wiedzieli, kim była ich ofiara. Ta przypadkowość śmierci kogoś tak wybitnego przypomina jak niewytłumaczalne bywają koleje historii.
Nieraz zastanawiam się, jaką rolę odegrałby Jan, gdyby nie ta tragedia.
Oczyma wyobraźni widziałem Go przy Okrągłym Stole będącym realizacją także Jego marzenia o porozumieniu ponad głębokimi podziałami. Gdy po zmianie systemu odradzała się lewica, bardzo nam brakowało Jego gotowości do dialogu, zdolności rozumienia racji innych niż własne, a także siły przekonania, że dla lepszego jutra warto podejmować nawet najtrudniejsze wyzwania i szukać partnerów także ponad podziałami. Swoim życiem i swoimi przemyśleniami wyznaczał bardzo wysokie standardy lewicowości. Pamięć o Janie Strzeleckim powinna stanowić zachętę do tego, by nie rezygnować z wielkich ideałów, by im dochować wierności – mimo wszystko.