Takie pytanie zadają przywódcy oraz obywatele tych krajów, które znacznie wcześniej niż Ukraina i Mołdawia wystąpiły o przyznanie im statusu kandydata do Unii Europejskiej.
Zwracają uwagę na to, że Ukraina i Mołdawia uzyskały taki status zaledwie w niecałe cztery miesiące od momentu zgłoszenia wniosku podczas gdy inne kraje czekają na to od lat – Północna Macedonia od 17 a Albania od 8. Przy czym nikt nie czepia się Ukrainy ani Mołdawii natomiast mniej lub bardziej ostre słowa krytyki skierowano wobec Unii Europejskiej.
Premierzy obydwu tych państw Dimitar Kowaczewski i Edi Rama byli gośćmi ostatniego unijnego szczytu, podczas którego podjęto decyzje wobec Ukrainy i Mołdawii. Wystąpili też na wspólnej konferencji prasowej, gdzie krytycznie odnieśli się wobec polityki UE w stosunku do państwa bałkańskich. Przede wszystkim kwestionowano zasadę jednomyślności umożliwiającej stosowanie veta, przez co jedno państwo członkowskie jest w stanie zablokować przyjęcie decyzji przez całą Unię. Takie waśnie veto postawiła Bułgaria wobec Albanii i Północnej Macedonii uniemożliwiając tym samym przyznanie im statusu kandydackiego. Rama, podkreślając, że jego kraj będzie kontynuował kurs europejski, jednocześnie zaapelował do przywódców Unii, aby „nie zabijali wiary Albańczyków w europejską przyszłość”. Przy okazji odniósł się też do bliskiego mu etnicznie Kosowa wyrażając żal, że UE do tej pory nie zliberalizowała systemu wizowego wobec kosowskich obywateli. Przypomniał też, że „w czasach dyktatury w Jugosławii mieszkańcy Kosowa mogli swobodnie podróżować, a odkąd są wyzwoleni, to ich wyzwoliciele traktują ich jak zakładników”.
O zakładnikach wspomniał też Kowaczewski mówiąc, że Północna Macedonia i Albania stały się zakładnikami w procesie akcesyjnym na skutek bułgarskiego sprzeciwu dodając, że jest to potężny cios w wiarygodność Unii. Ponadto, jego zdaniem, w kontekście rosyjskiej napaści na Ukrainę poszerzenie UE o kraje Zachodnich Bałkanów należałoby uznać za wkład w bezpieczeństwo całej Unii. Szewc Fabisiak być może nie jest tak dalekowzroczny jak macedoński premier i jakoś nie dostrzega powiązania pomiędzy wojną na Ukrainie a umocnieniem bezpieczeństwa Unii Europejskiej w wyniku przyjęcia do UE państw bałkańskich.
Najostrzejsze słowa krytyki wobec Unii wyraził jednak prezydent Chorwacji Zoran Milanović. Odnosząc się do faktu, iż podczas brukselskiego szczytu nie przyznano statusu kandydackiego Bośni i Hercegowinie nazwał to postępowanie skandalicznym cynizmem, jedną zimną, cyniczną i sadystyczną zdradą. Wypowiedź tę można też rozpatrywać w kontekście wewnętrznych chorwackich rozgrywek między prezydentem a rządem. Milanović zareagował bowiem na słowa ministra spraw zagranicznych Grlića Radmana, który nazwał Bośnię i Hercegowinę niefunkcjonalnym państwem. A czy Ukraina jest państwem funkcjonalnym? – replikował Milanović.
Szewc Fabisiak zauważa, że w obliczu narastającego niezadowolenia ze strony państw bałkańskich unijni przywódcy postanowili przybrać bardziej pojednawczy ton. Odpowiedzialny za unijną politykę zagraniczną Josep Borrell oświadczył, że
nie kryje rozczarowania z powodu braku postępu w procesie integracji Północnej Macedonii i Albanii twierdząc, że należałoby rozpocząć z nimi negocjacje. O to samo zaapelowała także przewodnicząca Parlamentu Europejskiego Roberta Metsola. W podobnym duchu wypowiedziała się niemiecka minister spraw zagranicznych Annalena Baerbock argumentując to w dość specyficzny sposób. Stwierdziła bowiem, że jeśli Unia nie przyspieszy dyskusji na temat ściślejszych więzi z państwami Zachodnich Bałkanów, to na jej miejsce wejdą inni. Dlatego, jej zdaniem, nie można pozwolić na to, aby region ten stał się niszą, którą zagospodaruje Rosja.
Oprócz słownych deklaracji Unia już poczyniła pierwsze konkretne kroki w kierunku ułatwienia Północnej Macedonii rozpoczęcia procedury negocjacyjnej. Pod naciskiem Francji sprawującej obecnie rotacyjne przewodnictwo UE Bułgaria postanowiła wycofać veto wobec państwa macedońskiego. Decyzję w tej sprawie podjął bułgarski parlament. Jednak niejednogłośnie. Przeciwko było 37 deputowanych, przy czym jeden z posłów pojawił się na sali obrad z transparentem o treści „Macedonia to Bułgaria”. Przedstawione przez Francję propozycje przewidywały m.in. wpisanie do macedońskiej konstytucji zapisu gwarantującego prawa bułgarskiej mniejszości. Tak jakby do tej pory tych praw byli pozbawieni – komentuje szewc Fabisiak. Proponuje się także oficjalne uznanie, że język macedoński wywodzi się z bułgarskiego. Narodowość bułgarską deklaruje ok. 3,5 tysiąca macedońskich obywateli, co stanowi niecałe 2 proc. ludności kraju. Z kolei w Bułgarii przez wiele lat kwestionowano tożsamość języka macedońskiego uważając, że jest to jeden z dialektów bułgarskiego. Tymczasem szewc Fabisiak zauważa, że mimo daleko idących podobieństw są to jednak dwa odrębne języki a różnica pomiędzy macedońskim i bułgarskim jest większa niż między duńskim i norweskim.
Jednak nawet te w końcu drobne i zaakceptowane przez macedońskiego prezydenta i rząd ustępstwa wobec żądań Bułgarii wywołały masowe protesty. Tysiące ludzi wyszło na ulice miast przy wsparciu ze strony opozycyjnej nacjonalistycznej partii VMRO-DPMNE. Jej lider Hristijan Mickoski jednoznacznie wypowiedział się przeciwko francuskim propozycjom oświadczając, że „jeśli Europa nie akceptuje nas jako autentycznych Macedończyków, to poczekamy, aż pojawią się ludzie, którzy zrozumieją, że Macedonia i macedońska tożsamość są ponad wszystkim”.
Północna Macedonia nie jest jedynym krajem, gdzie po szczycie UE odbyły się masowe protesty. Również w Gruzji kilkadziesiąt tysięcy ludzi wyszło na ulice a ponadto grupa aktywistów hałasując i gwiżdżąc uniemożliwiła odbycie posiedzenia rządu.Głównym organizatorem protestów jest ruch Hańba oskarżający rząd o to, że nie robi nic w kierunku spełnienia 12 punktów sformułowanych przez Unię Europejską jako warunku do podjęcia rozmów w sprawie przyznania Gruzji statusu kandydata. Tymczasem przewodniczący parlamentu Szalwa Papaszwili twierdzi, że jest wręcz odwrotnie i są już prowadzone prace w zakresie dostosowania się do większości warunków stawianych przez Unię. Z kolei protestujący mają zamiar utworzyć niezależny społeczny organ, który ma monitorować wypełnianie przez rząd zaleceń Unii. Antyrządowe zgromadzenia jeszcze bardziej pogłębiły podziały wewnątrz społeczeństwa. Rządząca partia Gruzińskie Marzenie ma bowiem wciąż niemało zwolenników, którzy – jak twierdzą organizatorzy protestów – starają się przeszkadzać wprowadzeniu agitacji i rozdawaniu ulotek. Ponadto doszło do przepychanki między dwoma antagonistycznymi grupami studentów na terenie campusu stołecznego uniwersytetu. Z kolei przewodniczący rządzącej partii Irakli Kobachidze zwrócił uwagę na to, że działania opozycji utrwalają polityczną polaryzację, o której złagodzenie apeluje Unia. Należy też zauważyć, że na jednym z wieców pojawiło się dwoje litewskich eurodeputowanych, którzy bezpośrednio nawoływali do zmiany rządu. Szewcowi Fabisiakowi jakoś dziwnie się to kojarzy z kijowskim Majdanem.
O tym, że Unia jeszcze takiego statusu Gruzji nie przyzna mówiło się jeszcze przed ostatnim brukselskim szczytem. Sygnałem było przyjęcie przez Parlament Europejski rezolucji domagającej się zastosowania sankcji wobec czołowego gruzińskiego oligarchy Bidziny Iwaniszwilego, któremu zarzuca się naruszenie wolności mediów i bezpieczeństwa dziennikarzy sugerując, że z jego inicjatywy dziennikarzy nie tylko więziono, lecz także mordowano. Ograniczenie wpływu oligarchów było jedną z rekomendacji UE. Sam Iwaniszwili najpierw zrezygnował ze wszystkich funkcji państwowych a w styczniu ubiegłego roku oświadczył, że występuje z założonej przez siebie partii Gruzińskie Marzenie i w ogóle wycofuje się z polityki motywując to stanem zdrowia. Jednak w Gruzji nadal jest postrzegany jako ten, kto faktycznie rządzi w kraju. Świadczyć może o tym choćby to, że – jak oświadczył jeden z aktywistów ruchu Hańba – gwiżdżący przed budynkiem rządu chcieli, aby usłyszał ich Iwaniszwili i doprowadził do odwołania premiera i całego rządu.
Reakcje na Bałkanach i w Gruzji mogą świadczyć o tym, że podejmując w gruncie rzeczy polityczną decyzję o wyróżnieniu Ukrainy i Mołdawii spośród innych państw aspirujących do Unii nie spodziewano się, że uruchomi to lawinę protestów w tych właśnie państwach. Szewc Fabisiak przypuszcza, że zakładano, iż na fali poparcia dla Ukrainy uhonorowanie jej przyspieszeniem procedury akcesyjnej spotka się ze zrozumieniem w całej Europie. Nie wzięto jednak pod uwagę tego, że dla każdego kraju ważniejszy od solidaryzowania się z Ukrainą jest własny interes. I dlatego w państwach tych pojawia się pytanie: jeżeli można preferować Ukrainę i Mołdawię, to dlaczego nie nas?