22 listopada 2024
trybunna-logo

Bilans Teatru Telewizji

Prezes TVP Jacek Kurski i szef Jedynki Mateusz Matyszkowicz, mistrzowie autopijaru nie wycofali się co prawda z chełpliwych i ściemniackich deklaracji o swoim wiekopomnym czynie odbudowy” Teatru Telewizji, choć trzeba uczciwie przyznać, że drugi kwartał bieżącego roku był lepszy niż poprzedni, ewidentnie słaby.

 

Dziś na scenie Pele

Dziś już, czyli w poniedziałek 11 czerwca 2018, Teatr Telewizji musiał ustąpić przed rosyjskim Mundialem piłkarskim, choć ten zacznie się dopiero za trzy dni. Nie mam jednak pretensji, bo Mundial to Mundial, stan wyższej konieczności, a bohater filmu, który wypchnął TTV z poniedziałkowego czasu o 20.30 i posłał go na przyspieszony urlop, to sam Pele, piłkarski idol mojego trampkarskiego dzieciństwa. Musiałem jednak z tego powodu przyspieszyć sporządzenie swojego subiektywnego bilansu drugiego kwartału Teatru Telewizji, bo publikowanie go pośród zgiełku Mundialu i na progu wakacji byłoby serwowaniem musztardy miesiąc po obiedzie. A zatem do rzeczy (nie mylić, broń Boże, z „Do Rzeczy”).

 

Bilans rzeczowy

Drugi kwartał TTV zaczął się (9 kwietnia) od „Inspekcji”, przedstawienia o tematyce okołokatyńskiej, więc w pierwszym momencie zjeżyłem się nieco, spodziewając się schematycznego zakalca w stylu „teatru IPN” czyli realizmu pisowskiego, ale moje obawy okazały się szczęśliwie płonne, bo reżyserii podjął się artysta tak wybitny, jak Grzegorz Królikiewicz. Po jego śmierci dzieła dokończył jego syn, Jacek Raginis-Królikiewicz, który bezbłędnie utrafił w intuicje artystyczne i styl ojca. Powstał spektakl znakomity, finezyjny, kipiący pasją i prawdą, wolny od retoryki ideologicznej, do tego z popisową kreacją Mariusza Ostrowskiego w roli demonicznego enkawudzisty-kusiciela Zarubina.

W następny poniedziałek (16.04) dano powtórkę dobrego przedstawienia „Krawca” Sławomira Mrożka w reż. Michała Kwiecińskiego (1997), w doborowej obsadzie aktorskiej (m.in. Andrzej Seweryn, Krzysztof Globisz). Premiera z 23 kwietnia miała motywację rocznicową (75 rocznica Powstania w Getcie Warszawskim), a było to widowisko „Okno na drugą stronę”, autorstwa i w reżyserii Artura Hoffmana, oparte na spuściźnie kronikarza getta, Władysława Szlengela, o przesłaniu siłą rzeczy bardzo gorzkim i dramatycznym, ale zrealizowane w tonacji na tyle lekkiej, na ile to możliwe w przypadku takiego tematu, z inkrustacjami w postaci przedwojennych szlagierów muzycznych.

Na koniec miesiąca (30.04) zaserwowano, też poniekąd rocznicowo (32 rocznica wybuchu elektrowni atomowej w Czarnobylu), powtórkę ( 2012) przedstawienia Teatru Faktu, „Czarnobyl. Cztery dni w kwietniu”, fachowo, poprawnie zrealizowanego przez Janusza Dymka, w oparciu o relacje Sławomira Popowskiego i Igora Sawina. To rodzaj fabularyzowanego dokumentu („dokudrama”) ukazującego rzeczone wydarzenia z dwóch perspektyw: korespondentów PAP w Moskwie oraz z punktu widzenia ważnych protagonistów w Warszawie.

Maj zaczął się (7.05) od powtórki lekko i z wdziękiem wyreżyserowanego przez Grażynę Barszczewską (i z jej aktorskim udziałem) przedstawienia „Scen niemalże małżeńskich”, ale to też powtórka (2014) i do tego podwójna, bo spektakl był przeniesieniem, po kilku latach, z Teatru Ateneum do studia telewizyjnego. Premiera pojawiła się natomiast 14 maja w postaci „Alibi”, w realizacji bardzo przeze mnie cenionego Łukasza Wylężałka. To dobrze zrobiony i zagrany rodzaj baśni-przypowieści z tłem kryminalnym, kunsztownie zrobiony. Tyle, że szkoda utalentowanego Wylężałka na tematykę „okołoojcamateuszową”, czyli jednak w końcu błahą, gdy zdolny on jest do udanego dźwigania tematów o znacznie większym ciężarze gatunkowym.

21 maja znów wykorzystano TTV rocznicowo dla (nie pierwszej skądinąd) powtórki widowiska historycznego Ryszarda Bugajskiego „Śmierć rotmistrza Pileckiego” (2006), a zakończono miesiąc (28.05) najstarszą (2000) powtórką „Mojej córeczki” Tadeusza Różewicza, ciekawego tekstu kameralnego, ale tym samym repertuar TTV w maju 2018 został w trzech czwartych zbudowany z powtórek, więc zasług panów Kurskiego i Matyszkowicza, mistrzów autopijaru tu niewiele.

Na finał II kwartału i najprawdopodobniej całego sezonu 2017/2018, zaserwowano (4.06) najsmaczniejszą wisienkę na tym torcie skomponowanym ze składników o zróżnicowanej jakości i świeżości. To „Pożegnania” Stanisława Dygata, zaadaptowane na telewizyjną scenę przez Agnieszkę Glińską, czyli artystkę wyborną i kreatywną. Powieści o atmosferze schyłku przedwojennej Polski i o tym jak ta dawna polska witała w 1945 roku nową epokę nie potraktowała jednak Glińska w stylistyce „rekonstrukcyjnej”, jeden do jednego, odrzuciła weryzm, lecz przedstawiła nam swoją wariację okołotematyczną w stylu mocno kpiarskim, ironicznym, cokolwiek w stylu teatru buffo i z demonstracyjnym dystansem mogącym budzić asocjacje odrobinę brechtowskie, z dobrymi rolami aktorskimi, przede wszystkim w wykonaniu Marcina Hycnara i Patrycji Soliman. W przedstawieniu znalazły się też akcenty obrazoburcze odnoszące się do polskiego patriotyzmu, ale na tyle delikatnie podane, że uczuć panów Kurskiego i Matyszkowicza specjalnie to chyba nie uraziło, co się chwali w epoce supernadwrażliwości komiwojażerów uczuć patriotycznych w Polsce.

 

Mecz Powtórki-Premiery – 5:4

Z prostego rachunku wynika, że na 9 (dziewięć) emisji poniedziałkowego Teatru Telewizji w II kwartale, powtórek było 5 (pięć), a premier 4 (cztery), czyli Powtórki wygrały z Premierami 5 do 4. Zatem mistrzowie autopijaru, panowie Kurski i Matyszkowicz powinni zachować więcej skromności, a nieco stępić swoją chełpliwość. Wypada mi też powtórzyć zarzut z oceny poprzedniego, pierwszego kwartału: Teatr Telewizji, kiedyś, teraz i zawsze scena krajowa (narodowa, jeśli kto woli) powinna pełnić przede wszystkim misję edukacyjną w domenie kultury. A do tego niezbędne są nowe realizacje wielkiej klasyki dramaturgicznej polskiej i obcej, a takiej nie było ani jednej. Nie było też ani jednej realizacji poważnej współczesnej dramaturgii dotykającej ważnej kwestii społecznej czy kulturowej. A ponieważ jesienią tego roku mija 65 rocznica narodzin Teatru Telewizji („Okno w lesie” Aleksandra Ostrowskiego wyemitowane w listopadzie 1953 roku ze studia przy ulicy Ratuszowej 11 na warszawskiej Pradze), więc po raz kolejny apeluję do władców TVP i szafarzy Teatru Telewizji: otwórzcie sarkofag z przebogatym archiwum przy Woronicza 17 i pokażcie widzom te nieprzebrane zasoby. Pierwsza powtórka każdego z tych przedstawień, po upływie plus minus pół wieku od premiery, będzie jak premiera. Dotyczy to miażdżącej większości przedstawień. A wszystkie tamte premiery pamiętają już tylko dinozaury, bo nawet nie piszący te słowa.

Poprzedni

Oszukańcza zielona magma

Następny

Smudzie puściły nerwy

Zostaw komentarz