Jak wynika z afery Banasia, bądź co bądź podobno głównego machera operacji „uszczelnienia luki vatowskiej”, Polska PiS nierządem i pokojami na godziny stoi. Co gorsza, Banaś zamiast zostać wyrzuconym na zbity pysk jak Piebiak, udzielił sobie urlopu, a chwilę przedtem, zrobił czystkę w kierownictwie NiK i powołał na wickę niejaką panią Motylow, jakąś znajomą Kaczyńskiej Marty. Pani Motylow była nawet podobno na którymś z niezliczonych ślubów pani Marty. Jak śpiewano przed wojną, w sanacyjnej Warszawie: „Czy pani Marta jest grzechu warta?”.
Wyjątkowo bezczelna jest narracja PiS, który powiada, że może Banaś może tam coś i mieć za uszami, ale przecież druga strona ma Nowaka, Kropiwnickiego czy Gawłowskiego. Ale ich roli nie da się nawet porównać do wagi funkcji Banasia! Żaden z nich nie był i nie jest szefem Krajowej Administracji Skarbowej, ministrem finansów ani szefem NIK. A poza tym, co łączy Banasia ze „złotym” osobnikiem z hotelu na godziny, że tak błyskawicznie odebrał od niego telefon? On, tak wysoko usytuowany dygnitarz!
Niespodziewanie furiacki atak PiS na „Sok z buraka” (TVPiS od ponad tygodnia grzeje ten temat) nie wziął się z niczego, lecz z zaniepokojenia reżymku dużym zasięgiem portalu (około miliona użytkowników). Chodzi też o wbijanie we łby publiczności komunikatu: krytyka władzy to niedopuszczalny skandal. Niepokoi ich też fakt, że poetyka „Soku z buraka” dobrze trafia do mentalności i estetyki bliskiej młodzieży, która w swojej masie, wyłączając młodzież pielgrzymkową i innych „świętych młodzianków”, na ogół lubi tzw. „bekę”.
Podobne są przyczyny wściekłego, wręcz furiackiego ataku na skromną wrocławiankę Klaudię Jachirę. Z niewinnego warzywnego żartu „Bób, hummus, włoszczyzna” i kpinek mięsno-smoleńskich w stylu odrobinę kojarzącym mi się z makabryzującą poetyką rysunków Rolanda Topora (ciała ludzkie przepuszczane przez maszynkę do mięsa itp.) zrobili zbrodnię stanu. Tu także chodzi o komunikat: z władzy drwić nie wolno. Dlatego hitlerowcy za okupacji w Warszawie tak prześladowali „zakazane piosenki” i „bekę” z hitleriady. Totalniacy najbardziej boją się śmieszności i ośmieszenia, bo na „powadze” budują swój „autorytet”.
Niestety, bardzo brzydko, nielojalnie traktują Klaudię Jachirę kandydaci Koalicji Obywatelskiej. Od Grzegorza Schetyny wszyscy pytani o nią, mniej czy bardziej wyraźnie się odcinają (w cwanym stylu: „to nie mój język”). Akurat w sprawie Jachiry nie sposób uwierzyć, że nie wiedzieli, kogo przyjmują na listę. A skoro ją przyjęli, to powinni jej lojalnie bronić lub milczeć. Nawiasem mówiąc, osobiście żałuję, że Jachira nie jest na liście Lewicy. Natomiast cieszy mnie, że nie ma na niej Moniki Jaruzelskiej, zwłaszcza po jej ostatnich, obrzydliwie plotkarsko-maglarskich wycieczkach w stronę Włodzimierza Czarzastego i Anny Marii Żukowskiej.
W cotygodniowym programie „Przegląd Rzeczypospolitej” w Polsat News (28.09), prowadzący Bogusław Chrabota, naczelny „Rzepy”, określił przeszłą reputację Banasia Mariana jako „nieposzlakowaną” czy „nieskazitelną”, bo rzeczony należał do solidarnościowej opozycji i siedział w więzieniu. Nie rozumiem tej bezkrytycznej, ryczałtowej sakralizacji solidaruchostwa i solidaruchowszczyzny. Nie rozumiem dlaczego każdy solidaruch miałby być „nieskazitelny” czy „nieposzlakowany”, od kolebki po zgon, bez względu na to co czynił po drodze, tylko dlatego, że siedział w kryminale? Podobnie jest z sakralizacją Armii Krajowej, którą tak podobno „obraziła” Jachira udziałem w słitfoci pod pomnikiem nieopodal Sejmu. AK to był półmilionowy konglomerat osób najrozmaitszego elementu. Byli w nim i idealistyczni przedwojenni podchorążowie z harcerską proweniencją, osoby pokroju Krzysztofa Kamila Baczyńskiego, ale był też element kryminalny (ówczesna odmiana typa w rodzaju „złotego” znajomego Baniasia) czy faszyzująco-antysemicki (m.in. mord bandyckiej grupy Andrzeja Sudeczki na liberalno-lewicowych oficerach konspiracyjnego Biura Informacji Prasowej AK, Makowieckim i Widerszalu) i temu podobna menażeria ludzka.
W poprzedniej „Gazecie Polskiej” (co tydzień). Macierewicz i Wąsik ze służb unoszą się nad tym, jakie to „uczciwe i czyste państwo”, „troszczące się o wspólne dobro” zbudowało PiS. Po krakowskiej, burdelowej aferze Banasia („Dzwonić do Banasia”) te ich inwokacje brzmią jeszcze bardziej komicznie. No, niestety, cykl wydawania tygodnika ma swoje walory, ale i swoje wady.
„I have a dream”. Miałem sen. Śniło mi się, że jestem w obozie odosobnienia zorganizowanym przez PiS dla „gorszego sortu”. Siedzę na zewnątrz (tryb odsiadki „otwarta cela”), pod gołym niebem, na ławie, przy jakimś baraku (przestrzeń w rodzaju tej z Majdanka czy Oświęcimia) i sobie leniwie poddrzemuję. I nagle widzę przewodniczącego Mało wychodzącego z baraku po jakimś spotkaniu, z bukietem kwiatów w ręku, na pożegnanie całującego rączki pań. Już, już ma on wyjść, gdy nagle spogląda mimochodem na mnie, a ja kieruję do niego okropną minę, wrogi grymas. Przewodniczący Mało jeszcze raz spogląda na mnie z niepokojem i lękiem, jakby zobaczył upiora, wycofuje się z progu i kieruje do innego wyjścia, gdzieś wewnątrz baraku. Klnę się na Boga Żywego, że taki miałem sen. W jego poetyce było coś z nastroju filmu „O dwóch takich” Jana Batorego z udziałem braci Kaczyńskich. Byłem na nim w kinie w Lublinie, bodaj w roku 1962, jako dzieciak, więc nieco mroczny nastrój tego filmu trochę mi się wtedy udzielił.
Piotr Owczarski, były dziennikarz TVP, podobnie jak ja usunięty z TVP w roku 2016 w ramach „dobrej zmiany”, porównał atmosferę w tej instytucji do „obozu pracy w Korei Północnej”. Gruba przesada oczywiście, ale fakt, że po przyjściu pisiorów zewnętrznych i ujawnieniu się pisiorów wewnętrznych („śpiochów”) atmosfera (ja akurat byłem przy Woronicza) w tej i poprzednio niezbyt sympatycznej instytucji, zrobiła się zauważalnie ciężka, duszna, pełna podejrzliwości i wrogości. Upowszechniło się wzajemne spoglądanie „wilkiem”.
Nie jestem bezkrytyczny w stosunku do prezydenta mojego miasta Rafała Trzaskowskiego, ale z tym 500 plus to PiS sobie z nim bezczelnie i prowokacyjnie poczyna. Nie przekazali mu kasy odpowiednio wcześnie, bo właśnie chodziło im o to, by zaistniały te perturbacje z wypłatą świadczenia. Chodzi o efekt następującej demonstracji: patrzcie co będzie z 500 plus, gdyby oni wygrali wybory. Natomiast na miejscu Trzaskowskiego podałbym do sądu chama-żulnalistę Ziemkiewicza Rafała, który na Twitterze, zwracając się do niego per „pies cię trącał”, nazwał go też „złodziejem”. Niech teraz ten dziennikarski cham udowodni w sądzie, co Trzaskowski ukradł i jeśli tego nie zrobi, niech to publicznie odszczeka.
Dziwnie ucichło ( i to uderzająco, cisza aż dzwoni w uszach) wokół kościelnej pedofilii. Czyżby ktoś przestawił wajchę?