O życiu, miłości i śmierci Ludwiga Wittgensteina.
Ta opowieść jest dziwnie napisana. Dziwna w dobrym tego słowa znaczeniu, bo nieszablonowa. Już ze wstępu autorstwa tłumaczki, Anny Wanik, dowiadujemy się, że autor tomu „Wittgenstein: wiadomo że…”, Czech Ladislaw Ĉumba „nie jest filozofem i w swojej książce nie skupia się na myśli filozoficznej Wittgensteina. Interesują go natomiast realia, w jakich żył Ludwig i jego rodzina. (…) Książka, którą czytelnik trzyma w ręku, nie tylko opisuje życie Wittgensteina, jego pracę i służbę w wojsku, ale także bliższych i dalszych przyjaciół oraz niezwykle trudną osobowość”.
Casus Wittgensteina jako człowieka kumuluje się w tym, w jaki sposób użył ogromnego majątku odziedziczonego po ojcu, fabrykancie dużego kalibru. Otóż użył go w ogromnym stopniu na wspieranie ludzi nauki, kultury i sztuki. Trzeba jednak do końca doczytać wstęp Anny Wanik by dowiedzieć się (a przy lekturze przekonać osobiście), że zwyczajowa definicja opowieści biograficznej nie znajduje zastosowania w stosunku do książki Ĉumby.
Jak podkreśla bowiem tłumaczka, „powstała książka, której forma przypomina kolaż pracy naukowej i powieści biograficznej, poprzetykany najróżniejszymi ciekawostkami, pełen absurdalnego humoru. Czytając ją nie można przewidzieć dalszego toku myślenia autora”.
Te dwa ostatnie stwierdzenia, co do humoru i co do nieprzewidywalności autora, warto uwypuklić, jako że stanowią, by tak rzec, esencję tej książki. Co do humoru, to jest on czeski, a to wspaniała rekomendacja, bo co najmniej od czasów „Przygód dobrego wojaka Szwejka” Jaroslawa Haška, czeski humor stanowi wielką markę światową, nie wiem na ile przetłumaczalną na języki niesłowiańskie (wydaje mi się to wyjątkowo trudne w przypadku francuszczyzny czy nawet angielszczyzny).
I coś z tego Haska jest w opowieści Cumby, nie wprost, nie literalnie, ale jakby z ducha, o co tym łatwiej, że znacząca część biografii Wittgensteina przypadła na służbę w CK-armii austrowęgierskiej, z silnym dodatkiem składnika czeskiego, czasie Wielkiej Wojny 1914-1918, później nazwanej I wojną światową. Można więc nawet powiedzieć, że Ludwig Wittgenstein był towarzyszem broni dobrego wojaka Józefa Szwejka.
Nieszablonowość opowieści Ĉumby wyraża się w różnych formach, n.p. w tym, że poza narracją werbalną natykamy się na stanowiącą integralną część całości warstwę ilustracyjną, ikonograficzną, na którą natrafiamy już przy lekturze pierwszego rozdziału, którego tytuł sformułowany jest w stylu czarnego czeskiego humoru: „Przegląd hutnictwa w Czechach i gdzie indziej”.
I już na wstępie czytelnik otrzymuje do wglądu mapy przemysłu hutniczego w Czechach w różnych okresach, wykresy obrazujące statystykę wzrostu produkcji hutniczej tamże, w latach 1823-1945, dowcipnie skorelowaną z ważnymi datami z życia rodu Wittgensteinów, także statystyczne dane liczbowe na temat produkcji hutniczej w Czechach w latach 1800-1945, w sumie szesnaście stron. Trzeba przyznać, że ekscentryczny to pomysł jak na biografię filozofa w końcu, autora sławnego „Traktatu logiczno-filozoficznego”.
Ten po czesku dowcipny klimat kontynuuje autor w rozdziale pierwszym, poświęconym rodowi Wittgensteinów, gdzie fotografiom familijnym i wedutom wiedeńskim towarzyszą rysunki technicznych schematów pieców hutniczych i wzorów chemicznych.
Od map i techniki nie jest wolny nawet rozdział o Wiedniu, rodzinnym mieście Wittgensteina, rozdział opatrzony najsławniejszym cytatem z pism tego filozofa: „Granice mego języka oznaczają granice mojego świata”.
Jednak nawet w przypadku rozdziału o Wiedniu autor nie uległ oczywistemu schematowi narysowania krajoznawczego, turystycznego obrazu stolicy Austrii i o sławnych „klimatach wiedeńskich” za czasów Franciszka Józefa, z Dunajem, walcami i kawiarniami prawie tu nic. Niewiele też o sypialni Wittgensteina w Cambridge w ośmiolinijkowym rozdziale jej poświęconym („Sypialnia”).
Za to można ją zobaczyć na nader wyraźnej fotografii. Bardzo nowoczesna w stylu, sterylna, funkcjonalistyczna, zwiastująca styl Ikei, z radiem we wnęce przypominającej kominek. W rozdziale poświęconym rodzinie Wittgensteinów dużo o jej geniuszu, o pomocy udzielonej m.in. Zygmuntowi Freudowi i o muzyce (z dodatkiem nut), która odegrała w niej dużą rolę. O opus magnum Wittgensteina, a raczej o miejscu i okolicznościach jego powstania, dużo w rozdziale o jego wojennym pobycie czyli służbie wojskowej w Krakowie, a więc w rozdziale poniekąd „polskim”.
Są nawet fotografie miejsc, w których Ludwig żył i działał (szkoda, że brak informacji o nazwie i numerze ulicy znajdującej się na Podgórzu, gdzie do dziś zachował się domek, w którym Wittgenstein mieszkał). Jako puenty tego omówienia użyję pierwszych słów „Epilogu”: „Książka ta nie ma nic wspólnego z filozofią Ludwiga Wittgensteina, jedynie przybliża pogląd autora na fakty o jego życiu, miłości i śmierci”.
W kilkunastu następnych zdaniach wyjaśnia autor motywację, która zainspirowała go do napisania tej opowieści, ale to już niech czytelnicy przeczytają sami.
Ladislav Cumba – „Wittgenstein: wiadomo, że…” Traktat logiczno-filozoficzny”, przekł. Anna Wanik, Wydawnictwo Iskry, str. 343, ISBN 978-83-244-10415