22 listopada 2024
trybunna-logo

Balkon z widokiem na demokratyczną uczelnię

dav

– To ostatni dzwonek, by wyrazić sprzeciw wobec złych zmian w nauce i szkolnictwie wyższym. Być może środowisko akademickie właśnie to zrozumiało – powiedziała mi Karolina Grzegorczyk, studentka w Instytucie Kultury Polskiej UW, aktywistka Uniwersytetu Zaangażowanego. W momencie, gdy piszę te słowa – także uczestniczka protestu przeciwko reformie Jarosława Gowina, jedna z tych, którzy spędzają noc na balkonie siedziby rektora uniwersytetu. Tego, że zaprotestują, nie spodziewał się nikt. I tylko dzięki temu w ogóle udało im się zacząć.

 

W środę, o wpół do dziesiątej grupa studentów/ek, doktorantek/ów, wykładowców i wykładowczyń akademickich weszła na balkon pierwszego piętra Pałacu Kazimierzowskiego, jednego z zabytkowych budynków na kampusie głównym Uniwersytetu Warszawskiego. Rozwinęli transparenty: „Żądamy demokratycznych uniwersytetów” wielkimi czarnymi literami na czerwonym tle, obok „Samorządność naszą bronią” uzupełnione antyfaszystowskim emblematem trzech strzał.

Mają jedenaście postulatów. Najbardziej nośne – chcemy zachowania autonomii uniwersytetów od politycznych nacisków, oczekujemy, że akademia będzie bardziej demokratyczną społecznością, nie godzimy się na likwidowanie uczelni w mniejszych miastach i tym samym wzmacnianie nierówności w dostępie do oświaty na poziomie wyższym. To oczekiwania, które odnoszą się wprost do ustawy Gowina. Szumnie nazywana „Nauką 2.0” ustawa, jaką pomysłodawca chciałby przepchnąć do początku przyszłego roku akademickiego, przewiduje bowiem wprowadzenie Rad Uczelni złożonych w połowie z ludzi z zewnątrz, na kształt rad nadzorczych. Do tego planowane jest pozbawienie słabszych uczelni możliwości nadawania stopnia doktora habilitowanego, co będzie oznaczało, że karierę naukową poza najważniejszymi ośrodkami robić będzie bardzo trudno.

Ale program protestujących przewiduje również walkę o zwiększenie nakładów na szkolnictwo wyższe, by szło na ten cel przynajmniej 2 proc. PKB, postulat wzmocnienia praw pracowniczych na uczelniach, uzdrowienie kwestii socjalnych (więcej akademików i domów młodych naukowców, waloryzacja stypendiów), gwarancji, by badacze w dziedzinach humanistycznych i społecznych mogli publikować po polsku.

To hasła w kontrze nie tylko do działań PiS. Bo, jak podkreśla Karolina Grzegorczyk, zapisy z ustawy Gowina częściowo są kontynuacją zmian wprowadzonych przez minister Barbarę Kudrycką, o silnym neoliberalnym, urynkowiającym charakterze. Konsekwencje tych zmian będą odczuwalne przez najbliższe dekady, mówi.

 

Balkon należy do nas wszystkich

Już kilkanaście minut po starcie protestu Straż Uniwersytecka próbowała usunąć transparenty, ale demonstranci jej to uniemożliwili. Przed dziesiątą obok strażników stanął rektor UW Marcin Pałys, nad wyraz stanowczy: – Jeśli będziecie organizować życie w moim gabinecie tak, jak się państwu podoba, będzie potrzeba użycia Straży Uniwersyteckiej. Proszę o zawieszenie tego protestu, o wyłonienie trzyosobowej reprezentacji.

– Uniwersytet jest nas wszystkich i wszyscy chcemy się wypowiedzieć, żeby nikt nami nie rządził po swojemu – odpowiada Sebastian Słowiński ze Studenckiego Komitetu Antyfaszystowskiego. Zebrani powtarzają: protest nie będzie zawieszony. Ostatecznie delegacja zostaje wyłoniona, spotyka się z rektorem w gabinecie, napięta atmosfera ustępuje. Ale transparenty i manifestanci nie opuszczają balkonu.

Co dalej? Naradzają się i głosują, siedząc na materacach, opierając się o zabytkowe barierki, albo po prostu stojąc obok cokolwiek ponurego czarnego transparentu z napisem Nauka Niepodległa i zapasów prowiantu (dominują chipsy, profesor Andrzej Leder żartem skomentuje potem: czasy się zmieniają, kiedy studenci strajkowali na UW w latach 80., sympatycy przynosili im głównie chleb i zupę w słoikach). Część stoi, bo na balkonie nie ma miejsc do siedzenia dla około trzydziestu osób. Do tego naturalny odruch ciekawości, skłaniający, by wstać i wyglądać na dół: zbierają się zwolennicy? Dotarły do społeczności akademickiej informacje o dalszych planach na Wolne Dni Akademii, bo tak nazwano protest?

Kiedy obwieszczają, że protest będzie kontynuowany na warunkach, które akceptuje rektor, a więc powstanie pisemny wniosek i zostaną wskazani organizatorzy, a na balkon można wchodzić i wychodzić od siódmej do dwudziestej, na dole jest mniej więcej tyle osób, co na górze. Potem, w niektórych momentach, obserwatorów i sympatyków przybędzie, ale tłum się nie zgromadzi. Wśród tych, którzy staną na chodniku przed Pałacem Kazimierzowskim, usiądą w cieniu budynku naprzeciwko albo na drodze wewnętrznej, kiedy z miniwykładami będą występowali Maciej Gdula, Andrzej Leder i Ewa Majewska, na oko najwięcej jest dziewczyn-studentek. Dają się zauważyć osoby, które, widać po przypinkach, na niejednej demonstracji już były w ciągu ostatnich dwóch lat: Czarny Protest, tęcza, strajk kobiet…

 

Otworzyć ludziom oczy

– Dlaczego tu jestem? Bo… zgadzam się z tymi jedenastoma punktami programu, z którymi oni występują – mówi mi jedna z uczestniczek protestu, w oczekiwaniu na wystąpienie prof. Ledera, trochę niepewnie, jakby w podświadomym przekonaniu, że protest na uczelni to coś tak niespotykanego, że aż dziwnego, trudnego do uzasadnienia… Kilkanaście razy zresztą zobaczę momenty zdziwienia, nieoczekiwane powitania: „Cześć! Ty też tu jesteś?”, „To ty, też przyszedłeś?”.

Mówi mi na balkonie Tadek, student, aktywista w Studenckim Komitecie Antyfaszystowskim: ogólnie społeczność akademicka, jak zwykle, chyli się ku bierności. Nic nie robią, ani nie są za, ani przeciw, ani nie wiedzą, o co chodzi. Poza rektorem, który jest za, bo tak naprawdę to on napisał tę ustawę, i może częścią pracowników naukowych, którzy dostrzegają, że zapisy nowego prawa dotyczą bezpośrednio ich pracy. Ten protest jest też po to, żeby otworzyć ludziom oczy, zacząć prawdziwą debatę.

Mówi Karolina Grzegorczyk: świadomość sensu zmian jest wśród moich rówieśników bardzo różna. W tej ustawie są zapisy, które są oburzające, ale godzą w wartości abstrakcyjne, jak autonomia nauki, nie ma wielu punktów, które dotykają codziennego życia studentów. Większa mobilizacja jest widoczna w środowiskach, które są aktywne na innych polach, czy to feministycznym, czy antyfaszystowskim, czy też ściśle związanym z kwestiami szkolnictwa wyższego.

 

Co myśli rektor, co myśli doktorant

– Środowisku dobrze zrobiłoby spotkanie w równościowej formule poza tradycyjnymi hierarchiami, w której głos każdego i każdej może zostać wysłuchany. Co innego służy naukom ścisłym, a co innego humanistyce. O czym innym myśli rektor, o czym innym doktorant – tak Łukasz Moll, lewicowy aktywista, który niedawno skończył pisanie pracy doktorskiej, odpowiada mi na pytanie o to, czy popiera sformułowane w Warszawie postulaty i jak naprawdę uzdrawiać polską naukę. – Sprzeciw wobec reformy Gowina to dobry moment, żeby zacząć dyskusję. Mam nadzieję, że inne uczelnie pójdą za przykładem UW, bo to ostatni dzwonek, żeby w tej ustawie coś wyprostować, wywrzeć nacisk na parlament i prezydenta. Potrzebni będą lokalni liderzy, za którymi pójdą mniej rozpoznawalni pracownicy, doktoranci czy studenci.

Ale nawet media sprzyjające protestowi zdają się nie wierzyć, że podobny scenariusz byłby możliwy, nazywając protest na balkonie„rozpaczliwą odpowiedzią” na niechcianą ustawę. Morale rośnie w ciągu dnia. Kiedy prof. Andrzej Leder dzieli się wspomnieniami i refleksją o strajkach studenckich, okraszony refleksją nad tym, czym jest autorytaryzm i jak jest powoli budowany we współczesnej Polsce, atmosfera jest już radośniejsza. Do protestujących docierają kolejne wyrazy poparcia: od Warszawskiego Stowarzyszenia Lokatorów, NSZZ „Solidarność”, partii Razem, wreszcie od studentów i młodych naukowców z innych ośrodków, którzy w internecie z radością udostępniają zdjęcia, piszą: dziękujemy! Nareszcie!

A przecież protestujący muszą też widzieć ludzi, kompletnie obojętnie załatwiających swoje sprawy w biurach na parterze Pałacu Kazimierzowskiego, wchodzących i wychodzących bez najmniejszego zainteresowania zbiegowiskiem i transparentami.

Nie mogą nie zdawać sobie sprawy z tego, że kilkadziesiąt metrów od rektoratu na ławeczkach młodzi ludzie cieszą się słoneczną pogodą, kompletnie nieświadomi tego, jak spektakularną akcję zorganizowali ich koleżanki i koledzy.

Kiedy wieczorem w dniu rozpoczęcia protestu pod Pałac Kazimierzowski przychodzi pikieta z poparciem, wołając „Wolność, równość, autonomia”, protestujący – kilkanaścioro osób, które zostają na balkonie na noc – odwdzięczają się śpiewem „Solidarność naszą bronią”. Podchwytują zaintonowany przez przybyłych, tym razem już nie studentki, a głównie ludzi, którzy już edukację dawno skończyli, okrzyk „Gowin precz!”.

To nie jedyny bardziej radykalny akcent niż wystąpienia poranne. – Od tego, jakie wartości zostaną nam przekazane na uniwersytecie, zależy to, jak będzie wyglądał ten kraj. Jeżeli już od pierwszych dni będziemy uczeni, że nasz głos nic nie znaczy, mamy posłusznie i grzecznie słuchać poleceń i nie protestować w sprawach, które nas dotyczą, ludzie zakodują to sobie, będą cisi i potulni. Nie będą mieli chęci, odwagi, woli, żeby się sprzeciwiać – ostrzega młoda działaczka.

Używa czasu przyszłego niestety na wyrost: wieczorem protest na UW nie jest już niespodzianką, zainteresowanie nim deklaruje na Facebooku ponad tysiąc osób, ale ostatecznie przyszło w geście solidarności, znowu, kilkadziesiąt. Tyle, jak na razie, ma „wolę, by się sprzeciwiać”. Ale protest nie skończy się na jednym dniu. Będzie trwał, a balkon wierzy, że nie okaże się głosem wołającym na puszczy.

Na razie rząd i twórcy ustawy Gowina sprawę ignorują. Państwowe media nawet nie wspomniały, że „nauka 2.0”, która niedawno przeszła jak burza przez odpowiednią sejmową komisję, znalazła swoich aktywnych krytyków. Także resort nauki nieszczególnie się przejmuje: zdaniem wiceministra Piotra Mullera zapisy ustawy albo nie są wcale sprzeczne z oczekiwaniami protestujących, albo też oni sami nie wiedzą, czego tak naprawdę chcą.

Poprzedni

Człowiek z „wilczym biletem”

Następny

Dyplomatyczna buta

Zostaw komentarz