Uważacie, że „Krystyna Janda przebiła Janusza Majcherka”? Och, jak bardzo nie macie racji.
„Gdy pochodzący z Niemiec papież Benedykt XVI ubolewał w Auschwitz nad zbrodniami, jakich w imieniu niemieckiego narodu dopuścili się łajdacy, którzy go uwiedli obietnicami wielkości, głosy sprzeciwu odezwały się w samych Niemczech – pisze publicysta na łamach najnowszej „Polityki”. – „Sformułowania o narodzie uwiedzionym przez hochsztaplerów są tam bowiem skompromitowane, a wina całego społeczeństwa i zwykłych Niemców niepodważalna. Nie można uwalniać popleczników, przynajmniej od winy moralnej, a już na pewno politycznej. Popieranie autorytaryzmu także nie pozwala na pozostanie niewinnym”.
Nie bawiąc się w niuanse, autor stawia w jednym rzędzie nazistów, którzy wynieśli do władzy Adolfa Hitlera ze wszystkimi, którzy w 2015 dokonali obrachunku i wyszło im, że to Prawo i Sprawiedliwość, a nie dotychczasowy liberalny establishment odpowiada na ich potrzeby pełniej. W porównaniu z tą malowniczą metaforą, utyskiwania Krystyny Jandy, że na początku lat 90. nie każdy poszedł po rozum do głowy i nie zrobił tak zmyślnej inwestycji, jak ona z domem i teatrem – wydają się dziecięcą igraszką.
W dalszej części tekstu standardowo już dziwi się Janusz Majcherek, że lewica jest lewicą i jako taka z definicji przyjmuje punkt widzenia słabszych/pozbawionych głosu/uciskanych/ mniejszości. Działaczy, którzy próbują cofnąć się do pierwotnych założeń socjalizmu i skierować swoją ofertę do potrzebujących, diagnozuje jako takich, co nie oparli się „pokusie schlebiania tym wyborcom i uwalniania ich od winy za demolowanie instytucji państwa przez PiS”. Wycofuje się jednak zwinnie z konkretnych odpowiedzi i wskazówek, kończąc swój felieton ogólnikowym stwierdzeniem, że „kto głosował na PiS i nadal aprobuje jego poczynania, ten ponosi współodpowiedzialność za ich przebieg i skutki” i że nie należy przymykać na to oczu w imię źle pojętej ludomanii. Czyli co? Zrobić przegląd do piątego pokolenia wstecz, na kogo wrzucali głos do urny, wzywać ich przed trybunały?
Wiem, co chciał zasygnalizować Janusz Majcherek. Że PiS, oprócz swojej oferty „bytowej” przedstawia również atrakcyjną ofertę z zakresu nienawiści. I tak, to istotnie element systemu sterowania wyborcami, który jedną ręką sypie grosz i głaszcze po głowie, a drugą wskazuje na wroga przebranego w ciuszki Tuska, Timmermansa czy Strasznego Muzułmanina ze Wschodu, mówiąc: „to nie jest twój przyjaciel, ale spokojnie, my cię przed nim ochronimy, tylko się nas trzymaj i nie zadawaj pytań”. Czy zasadnym jest mieć pretensję do elektoratu, że nie widzi (albo strategicznie udaje, że nie widzi) grubych nici, którymi szyta jest ta intryga – bez próby dokonania uczciwej analizy źródeł tego zjawiska?
Czy wolno mieć pretensję, że ludzie bombardowani z każdej strony ideologią, ale pozbawieni sensownego dojazdu do szkoły dla dziecka na wózku (którego nie usunęli, bo wcześniej przez dekady wmawiano im, że to grzech), idą tam, gdzie do cholery jest im lżej i w dupie mają przytaczane przez pana Majcherka przykłady, że „autorytarny reżim wcześniej czy później wywołuje swoją działalnością skutki, które boleśnie dotykają również jego popleczników”? Podpowiadam: nie, nie wolno mieć pretensji. Bo zanim autorytarny reżim padnie, Janek skończy już podstawówkę i będzie można wysłać go, żeby sam dojeżdżał do szkoły średniej. O ile będzie chciał do jakiejkolwiek szkoły pójść, bo może w podstawówce tak dano mu popalić, że nie ma ochoty wzorem pani Jandy czytać poezji. Do kogo, jeśli nie do takich ludzi lewica ma kierować swoje propozycje?
Czy wtedy należałoby triumfalnie wystąpić w roli Wielkiego Oświeconego, który przyjedzie do nich z Warszawy czy Krakowa cmokać nad tym, jak bardzo byli głupi? Tylko że ktoś, kto jest głodny, nie będzie czekał na szynkę. Złapie wczorajszą bułkę, którą mu pomachają przed nosem. PiS dobrze o tym wie – i mówi do swoich zmęczonych wyborców słowami Muńka Staszczyka: „gdy patrzę w twe oczy zmęczone jak moje”. W tym sensie owszem, panie redaktorze „winę i odpowiedzialność za ekscesy podłej zmiany ponoszą liderzy i aktywiści PiS, ale nie ich zwolennicy”.
Dalej śmieje się Janusz Majcherek z pojęcia „klasismu” i pyta „czy zatem nawet antysemityzm ma być płaszczyzną porozumienia (…)? Czy lewica ma się stać nacjonalistyczna, ksenofobiczna, mizoginiczna, homofobiczna, aby zadośćuczynić swojej nieprzepartej potrzebie zbliżenia do ludu?”. To skrajna nieuczciwość intelektualna, gdyż redaktor dobrze wie, że na te pytania nie ma jednej prostej odpowiedzi ani lewica, ani mądra prawica. Mądra, czyli taka, która wie, że spalenie kukły Żyda, ale i rolnicze wystąpienia w obronie uboju rytualnego czy ferm futrzarskich czy niechęć do LGBT nie leżą na osobnej półce niż problemy bytowe, ale osobno lęki te mogą być podsycane bądź łagodzone. Nie da się wyeliminować tych postaw bez próby zrozumienia, skąd się wzięły. Z wyborcą tkwiącym w szponach uprzedzeń trzeba rozmawiać na zasadzie „nie zgadzam się z tym, co mówisz. Ale nadal cię szanuję”.
Jeszcze słówko o elitach. Wyborcy naprawdę mają w nosie, czy Trzaskowski chadza do filharmonii i czyta po francusku. Fakt ten zyskuje znaczenie dopiero wówczas, kiedy okazuje się, że to etatowy polityczny fircyk krążący od Mazowsza do Małopolski po listach wyborczych, wykrzykujący przy tym, jak wiele sobie sam zawdzięcza.