16 listopada 2024
trybunna-logo

10 najlepszych polskich filmów dekady

Poprzednia dekada była jedną z lepszych w historii polskiej kinematografii. Świadczą o tym nie tylko wysokojakościowe produkcje, kooperacje z twórcami zagranicznymi, ale także zdobywane nagrody na europejskich i światowych festiwalach. Gorące przyjęcie jednej z polskich produkcji na Berlinale to powoli standard, Oscar dla polskiego filmu czy reżysera przestał być czymś nieosiągalnym. I ja pokusiłem się zatem o stworzenie listy dziesięciu najlepszych polskich produkcji filmowych ostatnich dziesięciu lat.

Spisując swój TOP 10, postawiłem na filmy pełnometrażowe i fabularne, aczkolwiek na liście znalazł się również jeden film dokumentalizowany, który znalazł w moim sercu szczególne miejsce. I jeszcze gwoli wyjaśnienia: nie wszedł do dziesiątki żaden z głośnych filmów Jana Komasy, mimo że stworzył ich on w ostatnim dziesięcioleciu aż cztery. Nie jest to spowodowane jakąś awersją do jego produkcji. Sądzę jednak, że w latach 2011-2020 powstało naprawdę wiele ciekawszych dzieł, o których nie wszyscy mogą pamiętać. Nie ma w zestawieniu żadnego filmu Romana Polańskiego, ale to akurat spowodowane jest faktem, że nagrywa on w innych państwach, niż Polska.
Każdy, poza jednym, film w tym zestawieniu jest do obejrzenia w legalnych źródłach internetowych. Większość z nich nie wymaga wykupienia dodatkowego seansu w ramach VOD i znajduje się na Netfliksie. W przypadku braku jakiegoś filmu na platformie internetowej pozostaje poszukanie go na DVD lub Blu Ray.
Miejsce 10. – Plac Zabaw (2016), reż. Bartosz M. Kowalski
Bardzo mocny fabularny debiut młodego reżysera. Po premierze zebrał mieszane recenzje, a dla części widzów okazywał się zwyczajnie zbyt obciążający: część wychodziła z sali w połowie, reszta tuż przy końcówce. Aby nie zdradzić za wiele szczegółów ze scenariusza, skupię się na przekazie, jaki niesie ten film kręcony w bliskiej mojemu sercu Świdnicy. Kowalski w swoim filmie pokazuje, jak trudny jest los dziecka, który nie może polegać na swoim rodzicu; które samo dla siebie musi stać się rodzicem.
Ascetyczny, blady obraz narastającego gniewu i frustracji został skonstruowany tak, że oglądając Plac Zabaw można poczuć się, jakby uczestniczyło się w pokazie filmu Michaela Haneke. Odważna teza? Będę jej bronić, bo Kowalski to reżyser niezwykle ciekawy. Odważne i radykalne wybory scenariuszowe są tym, co pozwalają kinu się rozwijać i nie stać w miejscu.
Miejsce 9. – Ostatnia rodzina (2016), reż. Jan P. Matuszewski
Rodzina Beksińskich zdecydowanie zasługiwała na film biograficzny poświęcony każdemu z jej członków. Cieszę się, że w 2016 Netflix nie był jeszcze skory do produkowania w naszym kraju seriali, bo pomysł Matuszewskiego doczekałby się pewnie rozwleczonej wersji na kilka odcinku. A tutaj w niewiele ponad dwie godziny reżyserowi udało się oddać klimat tamtych lat i wyciągnąć ze swoich bohaterów wszystko co możliwe.
Najbardziej przed kamerą szalał Dawid Ogrodnik, wcielający się w rolę Tomka Beksińskiego, ale to nic dziwnego (ten aktor tak szaleje zawsze). Na uwagę zasługują w tym filmie wielkie-małe kreacje, takie jak Aleksandry Koniecznej w roli żony i matki dwóch artystów. Ostatnia rodzina nie jest filmem komediowym. Obraz genialnie balansuje na granicy ostentacyjnego szaleństwa i idealnej, pustej ciszy. Pozycja obowiązkowa dla wszystkich fanów sztuki i idealna odtrutka dla tych, którzy zawiedli się na Powidokach (2016) Andrzeja Wajdy.
Miejsce 8. – Cicha Noc (2017), reż. Piotr Domalewski
Trzeci z rzędu debiut fabularny, trzeci z rzędu film o patologicznej, dysfunkcyjnej rodzinie, o konflikcie ojca z synem i trudnym do przyjęcia na trzeźwo finale. Domalewski osobiście napisał scenariusz i wyreżyserował swój film, więc mamy tutaj do czynienia z autorską wizją w pełnej krasie. Cichej nocy niedaleko jest do osławionego Wesela (2004) w reżyserii Wojciecha Smarzowskiego. Jeśli jednak zależy nam na porównaniach, to Cichą noc nazwałbym “polską Sieranevadą” – Domalewski w niektórych miejscach dorównał Cristiemu Puiu, mistrzowi rumuńskiej nowej fali w pokazywaniu cholernie trudnych relacji rodzinnych.
Cicha noc ma kilka słabych stron, takich jak dialogi, które momentami wychodzą bardzo nienaturalnie. No i nie warto jej oglądać przy rodzinnej kolacji, no chyba że w celu przejścia swego rodzaju terapii. Rodzina, jaka by nie była, pełna jest jednostek, które muszą ze sobą koegzystować, mimo, że tylko część z nich wyraziła na tę relację pisemną lub nieformalną zgodę.
Miejsce 7. – Wołyń (2016), reż Wojciech Smarzowski
Wołyń Smarzowskiego pierwszy raz widziałem podczas klasowego wyjścia do kina, bodajże w drugiej klasie gimnazjum. Wywarł na mnie bardzo duże wrażenie. To, co udało się stworzyć reżyserowi w tym filmie momentami zakrawa o majstersztyk. Dziś, mając już nieco więcej wiedzy filmowej i będąc po drugim seansie tego dzieła jestem przekonany, że Wołyń znajdzie się za jakiś czas w poczecie najlepszych polskich filmów wojennych.
Niektóre sceny pokazywane nam przez Smarzowskiego mogą być dla wielu niemożliwe do przyjęcia. Kto jednak przetrwał Idź i patrz (1985) albo Underground (1995), ten, sądzę, będzie w stanie zanurzyć się całkowicie w seansie Wołynia. Autor tego filmu zrobił naprawdę świetną robotę, przecinając supeł, jaki zawiązały środowiska nacjonalistyczne wokół prawdy o Wołyniu. Pokazał, że ani świat, ani pamięć po masakrze nie jest czarno-biała. I zarówno Ukraińcy, jak i Polacy mają swoje za kołnierzem.
Miejsce 6. – Body/Ciało (2015), reż. Małgorzata Szumowska
Z filmami Małgorzaty Szumowskiej zazwyczaj jest tak, że albo zapowiadają się na wielkie kino, a później wychodzą okropnie albo na odwrót – pozornie nudna i opowiedziana tysiąc razy opowieść staje się małym arcydziełem. I tak właśnie jest w przypadku tego, nagrodzonego na festiwalu Berlinale Srebrnym Niedźwiedziem obrazu. Produkcja Szumowskiej opowiada o młodej dziewczynie przegrywającej walkę z zaburzeniami odżywienia, jej ojcu – znudzonym życiem policjancie-wdowcu oraz terapeutce, która ma pomóc Oldze wyjść z anoreksji.
Stanowczo odradzam ten film osobom, które mają jakieś zaburzenia odżywiania i trudno radzą sobie ze słuchaniem na ich temat. Wszystkim innym jednak film serdecznie polecam. Szumowska zawarła w nim wzruszający portret relacji córki z ojcem. Choć przez cały seans trudno nawet na chwilę się uśmiechnąć, to dajcie sobie czas. Zakończenie filmu było potężną ulgą oraz plastrem na zszargane przez scenariusz serce.
Miejsce 5. – Ida (2013), reż. Paweł Pawlikowski
Jedyny polski obraz, który kiedykolwiek zdobył Oscara za najlepszy film nieanglojęzyczny. Film, który podzielił Polaków, ale ustawiając linie podziału na zupełnie innej płaszczyźnie, niż dotychczas. Pawlikowskiemu zarzucano zbytnie upolitycznienie filmu, przekazywanie lewicowej narracji, bicie w polskie narodowe świętości, w tym w Kościół, a do tego uderzenie w kapitalizm i bezceremonialne podejście do polskiej historii pełnej porażek.
Ale nie czas teraz na streszczanie prawicowej histerii. Ida jest naprawdę pięknym, minimalistycznym i ascetycznym obrazem pełnym metafor i odniesień. I jeszcze te dwie genialne kreacje – Agaty Kuleszy wcielającej się w łódzką prokuraturę Wandę Gruz i Agaty Trzebuchowskiej, która odtwarzając rolę tytułowej bohaterki wygląda, jakby uciekła z planu zdjęciowego do Matki Joanny od Aniołów (1961).
Miejsce 4. – Monument (2018), reż Jagoda Szelc
Monument jest drugim po filmie Wieża. Jasny dzień pełnometrażowym filmem wrocławskiej reżyserki. I choć ten pierwszy jest znacznie bardziej przystępny, to poziom surrealizmu, do jakiego posunęła się Szelc w Monumencie nie pozwolił mi go tutaj nie umieścić. Historię grupy kelnerów można interpretować na wiele sposób. U części widzów obudzą się zapewne skojarzenia z klasykami polskiego kina, na czele z filmem Janusza Majewskiego Zaklęte rewiry (1975).
Mimo wszystko sugeruję oddać się Jagodzie Szelc, zaznać fenomenologicznego epoché i wyrwać się z tego transu dopiero na napisach końcowych. Monument jest filmem szalonym i każdy odbierze go inaczej. Tak jak w teorii Tomasza Raczka – choć oglądamy ten sam tytuł, to dla każdego widziany film jest czym innym. Filmografia Jagody Szelc to absolutne must see. Za kilka, kilkanaście lat ta autorka będzie wygrywać nagrody na światowych festiwalach.
Miejsce 3. – Zimna wojna (2018), reż. Paweł Pawlikowski
Choć umieszczanie dwóch filmów jednego reżysera w topkach uważam za nudne, to jednak nikt na to nie zasłużył w minionej dekadzie, jak Paweł Pawlikowski. Przy współpracy z odpowiedzialnym za zdjęcia Łukaszem Żalem odtworzyli losy dwójki zakochanych w znakomity sposób pełen słodyczy i goryczy. Pozwolili widzom całkowicie zanurzyć się w opowiadanej historii. Zaznać całkowitej immersji, gdy Joanna Kulig z zespołem Mazowsze śpiewa “Dwa serduszka, cztery oczy” na tle wielkiego płótna z wizerunkiem Józefa Stalina.
Pawlikowski wydobył ze swoich aktorów wszystko, co się tylko dało. Enigmatyczna rola Tomasza Kota, ponętna, ale jednocześnie silna Joanna Kulig, naprawdę dobry (a to rzadkość) Borys Szyc i świetna Agata Kulesza. Zimną wojnę doceniono zarówno w Polsce, jak i na zachodzie – słusznie, bo to naprawdę rewelacyjny film.
Miejsce 2. – Nawet nie wiesz jak bardzo Cię kocham (2016), reż. Paweł Łoziński
Jedyny dokument w całym zestawieniu. Najprawdopodobniej także najkrótszy obraz ze wszystkich – dosłownie nagranie z terapii dwóch osób. Ale nawet nie wiecie jak bardzo mocny jest ten film. Łoziński dokonał wiwisekcji relacji pomiędzy matką, a córką. Zwrócił uwagę na to, co utrudnia nam, ludziom sobie bliskim, normalny kontakt. W roli terapeuty wystąpił najbardziej znany polski psycholog Bogdan de Barbaro. Cały film dzieje się w tylko jednym pomieszczeniu. Zmieniają się wyłącznie ubrania bohaterek, bo terapia, jak to terapia, nie trwa 45 minut, tylko kilka tygodni.
Osobiście nie jestem w stanie odnaleźć w produkcji Łozińskiego remedium na własne konflikty rodzinne. Czytałem jednak mnóstwo wypowiedzi innych, głównie młodych dziewczyn, które obejrzały film i czują, że zmienił ich życie. Dlatego zdecydowałem się umieścić go na tak wysokim, drugim miejscu. Jest to bowiem film inny niż reszta. Polecam do obejrzenia także synom, ojcom, babciom, dziadkom i innym, aby nie powielali błędów, jakie popełniły główne bohaterki.
Miejsce 1. – Córki Dancingu (2015), reż. Agnieszka Smoczyńska
Film Smoczyńskiej zdecydowanie nie jest pierwszym wyborem na podobnych listach, które dotychczas pojawiły się w internecie i prasie i wcale nie dziwię się, dlaczego. Mało która produkcja doczekała się tak koszmarnej reklamy. Marketingowcy skierowali go do starszej publiczności, która zachęcona klimatem posiadówek z lat 70. i 80. ruszyła do kin, by tam zderzyć się z szaloną wizją artystyczną Agnieszki Smoczyńskiej, kinem autorskim i niezależnym w pełnej krasie.
Córki dancingu opowiadają o historii dwóch dziewczyn, które są… syrenami. To nie sequel popularnego serialu młodzieżowego H2O. Wystarczy kropla. Film Smoczyńskiej to poważny traktat o tym, czym jest kobiecość. Czym jest nasza wewnętrzna i zewnętrzna tożsamość. To także rzecz o tolerancji wobec innych i wobec siebie. Dodatkowo, absolutnie pokręcony, jak na standardy polskiego kina, artystyczny performance.
Na szczególne wyróżnienie w tej produkcji zasługują jednak role pierwszoplanowe. To, co swoimi kreacjami aktorskimi zrobiły Marta Mazurek i Michalina Olszańska przeszło moje najśmielsze oczekiwanie. Nie tylko grały wybitnie, ale również śpiewały, bo film przymila się do gatunku kina muzycznego. Dla mnie – najlepszy obraz dekady w moim kraju.

Poprzedni

Jak Trump pomógł Chinom i Iranowi

Następny

„Ucieczki za żelazną kurtynę” – w pogoni za wolnością i marzeniami

Zostaw komentarz