16 listopada 2024
trybunna-logo

1 maja w Paryżu

fot. JeanSebastienMouche. Wikimedia Commons

Tego dnia Paryż pachniał gazem i spalenizną podpalanych aut… Ale nie cały Paryż.

Tego dnia są wszędzie – na chodnikach, na przystankach, przed wejściem do metra, wokół kawiarnianych ogródków – wszędzie, gdzie jest wolna choćby jedna chodnikowa płyta, na której może zmieścić się handlarka z koszem białych, pachnących kulek skrytych zalotnie w szerokich, zielonych liściach.
Tego dnia jakby jakieś specjalne, miejskie polewaczki skropiły paryski bruk delikatnym, choć intensywnym zapachem wiosny i miłości. I nadziei – na coś nowego, lepszego.
1 Maja Paryż pachnie konwaliami…
Tego dnia paryskie powietrze wypełnia chrzęst i stukot ciężkich butów. Zewsząd spływają pododdziały policji i żandarmerii, miarowo wybijając krok. Łomot bojowych zelówek miesza się z wykrzykiwanymi rozkazami i z warkotem policyjnych motorów.
Mimo to z każdą chwilą silniej słychać narastający szum formującego się pochodu, furkot rozwijanych flag, transparentów i proporców. Słychać pierwsze hasła, coraz głośniej, dobitniej uderzające o fasady kamieniec, rzucane w kamienne twarze pomników, rozbryzgiwane po chodnikach wraz z kroplami fontann.
Słynne francuskie centrale związkowe, które przez lata trzęsły każdym paryskim 1 Majem, tym razem są jednak jakieś przygaszone, zdecydowanie mniej bojowe, jakby mniej oburzone… Swoje robotnicze święto zorganizowały pod hasłem „protestu i kultury”, łącząc je z pokazem filmu „Dialog społeczny i negocjacje zbiorowe”… To miałoby kogoś porwać, wprawić w stan podniecenia, zagrzać do walki o słuszną robotniczą sprawę, o sprawiedliwość społeczną? To jakieś ciepłe kluchy, a nie manifestacja… Ki diabeł? Gdzie tu myśl, idea, wizja? Gdzie tu nadzieja?! Czyżby socjalizm umierał, czyżby już nikogo nie interesował? Nie ma już biedy, nierówności, niesprawiedliwości? Co się stało?…
Nic się nie stało. Kapitalizm poszedł po rozum do głowy. Przeliczył, porachował i doszedł do wniosku, co mu się opłaca, na czym można zarobić, a na czym stracić. I podkupił socjalizm – ot cała tajemnica.
Nie ma dziś kapitalizmu, który nie miałby w swoim programie szerokiego wachlarza praw socjalnych. To wielka lekcja, którą kapitalizm wyciągnął z Wielkiej Rewolucji Październikowej. Kapitalizm już wie, że głód, bieda i wyzysk są siłą napędową, która zmiata z powierzchni ziemi najpotężniejsze imperia. Żaden pałac nie ma takiej bramy, która nie padłaby pod naporem głodnych i poniżanych. To dlatego w kapitalizmie są dziś prawa socjalne, płatne urlopy, fundusze socjalne, mieszkania komunalne, ogólnodostępne kredyty, opieka zdrowotna, walka z bezrobociem, możliwość awansu. Wyzysk został ucywilizowany, bieda jest pod kontrolą. Jest pilnowane, żeby nie przekroczyła progu ludzkiej godności, przy czym i ów próg jest w jakiś sposób regulowany – na ogół w górę.
Dziś więc nie woła się „chleba”, „pracy”. Dziś pierwszomajowe hasła znacznie częściej dotyczą wolności rozumianej jako prawo do wolności myśli, przekonań, religii, do wolności i równouprawnienia bez względu na kolor skóry, pochodzenie, preferencje seksualne… To są oczywiście sprawy bardzo ważne, ale przecież nie wszystkich one obchodzą jednakowo. Zwłaszcza, gdy na ogół wszyscy są najedzeni. W każdym razie jakichś masowych protestów wokół nich raczej się nie zorganizuje, bo nawet, jeśli zwykli ludzie rozumieją ich wagę, znaczenie i kibicują im, to raczej z chodnika, niż ze środka kolumny – z jezdni, ze szturmówką w ręku.
Dziś poniżani, niedoceniani, spychani na margines czują się przybysze z innych rejonów świata, ciemnoskórzy buntownicy, którzy uważają, ze są obywatelami gorszej kategorii, że kolor ich skóry, ich korzenie, kultura, religia, z góry pozbawiają ich takich samych praw jakie mają rdzenni Francuzi, Europejczycy. Przy ich boku stają młodzi anarchiści oraz chłopaki i dziewczyny z czerwonymi flagami w ręku – buntownicy z definicji. Do pierwszego zamążpójścia… Ale na razie buntują się, krzyczą, że „walczą z systemem”, palą samochody, wybijają witryny… Tyle, że czynią tę szkodę nie fabrykantom-krwiopijcom, tylko innym, zwykłym ludziom. To ich sklepy dewastują, ich samochody niszczą, w nich wzbudzają niechęć…
A kapitalizm – cóż, kapitalizm ma policję, która pałą, gazem i armatką wodną zaprowadzi spokój; ma pieniądze, które wypłaci poszkodowanym w formie odszkodowań ubezpieczeniowych. Potem ten kapitalizm, który najpierw zapudłuje młodych buntowników, pochyli się nad nimi z troską i być może stworzy im jakieś nowe szanse, otworzy nowe perspektywy, które zachęcą ich do poddania się porządkowi rzeczy… I ma jeszcze kapitalizm bystrych obserwatorów, dziennikarzy, którzy nie omieszkają buntowników ciut zohydzić i na wszelki wypadek trochę ośmieszyć, odrzeć ich bunt z poważniejszego znaczenia. Ale rzeczywiście – czyż to nie śmieszne, że prym na paryskich ulicach wiedli w tym roku zakapturzeni, ubrani na czarno i w czerni nierozpoznawalni młodzieńcy z formacji Le Black Block, która „dymiła” pod hasłem „Kolorujemy nasze życie”…
1 Maja Paryż pachnie gazem i spalenizną podpalanych aut…
Ale nie tu, nie cały Paryż. Na pokładzie słynnych bateaux-mouches, stateczków wycieczkowych pływających po Sekwanie, pachnie historią, rzeką, katedrą Notre Dame i dobrobytem… Na jednej z ławeczek, bliżej rufy, przysiedli nasi rodacy. Uśmiechnięci, zrelaksowani. Z pokładowego głośnika płynęła znana melodia:
La Place Rouge était vide, devant moi marchait Nathalie
Il avait un joli nom, mon guide: Nathalie.
La Place Rouge était blanche, la neige faisait un tapis
Et je suivais par ce froid dimanche, Nathalie…
– Jak on się nazywał? Ten, co to śpiewa? Kurcze, mam na końcu języka – jedna z pań uroczo walczyła z pierwszymi zanikami pamięci.
– To „Nathalie”. A śpiewa Gilbert Bécaud, podpowiedział jej trzymający ją za rękę mężczyzna.
– O, właśnie. Gilbert Bécaud! Już nie żyje, a przecież był tylko trochę od ciebie starszy…
Stateczek przepływał pod złoconym mostem Aleksandra III.
– Zobacz, carski most. W Paryżu!
– Zauważyliście, że oni mają tu jakiegoś hopla na punkcie Rosji i Rosjan, włączył się do rozmowy drugi mężczyzna. Jego żona akurat milczała. – Wczoraj byliśmy w Centrum Pompidou, na szóstym piętrze jest stała galeria grupy artystycznej z Witebska z Chagallem w roli głównej. Zdjęcia i filmy z Leninem i jemu podobnymi. Sami bolszewicy, artyści też! Teraz ten most Aleksandra…
– No, a Muzeum Lenina na Montmartrze?
– Plac Stalingradu, stacja metra Stalingrad, wyliczała ta od Gilberta Bécaud.
– Niby nauczyliśmy ich posługiwać się widelcem, ale o innych ważnych sprawach zapomnieliśmy. To takie nasze, polskie – coś załatwiamy, wnosimy do europejskiej kultury jakieś wartości, ale po łebkach, że tak powiem…
– Podobno nawet ci, którzy dziś rozrabiają na pochodach, niosą stare, radzieckie flagi…
– Co za dzicz, oburzyła się jedna z pań. I to ma być Paryż?! – A w bazylice St. Denis, byliście?
– Byliśmy. Przedwczoraj.
– Nie wiem, czy zwróciliście uwagę, że nawet w miejscu, gdzie od VI wieku chowano królów Francji, w kryptach, nadziać się można na wystawę z Petersburga, pokazującą, gdzie i jak chowano Romanowów. Kogo to obchodzi?!
– Zauważyliście – do rozmowy włączył się drugi z mężczyzn – że jest tam wyłożona księga pamiątkowa. Przekartkowaliśmy ją z ciekawości.
– No, ożywiła się jego towarzyszka – jest sporo polskich wpisów. Jeden to nawet zapamiętałam. Ktoś napisał „Jestem pod wrażeniem”. Zupełnie tak jak ja…
– A pozostałe – zapytała druga z dam.
– A pozostałe, to na dwóch wielkich stronach: Polska, Polska, Polska, Polska, Polska… Jedno słowo, ale za każdym razem innym charakterem pisma.
– A nikt nie napisał: „Byliśmy tu – Janusz i Grażyna”?…
– Nie. Tylko ta „Polska” właśnie… Co to ma znaczyć? Nie wiem, właściwie.
– Właśnie to: „nasi tu byli”…

Poprzedni

Mamy kasę, ale nie dla was

Następny

Żyję w kraju absurdu

Zostaw komentarz