16 listopada 2024
trybunna-logo

Życie i twórczość Chińczyka

Tak go nazywano. Nie tyle z powodu urody, ile powściągliwego zachowania – jak mało kto potrafił panować nad emocjami. Mowa o Januszu Warmińskim, legendarnym dyrektorze warszawskiego Teatru Ateneum, który właśnie doczekał się swojej biografii.

Od dawna należała mu się monografia. Barwnie napisana książka „Janusz Warmiński i jego Teatr Ateneum”, wydana staraniem Teatru Ateneum, wypełnia dotkliwą lukę w opracowaniach historycznych o polskim teatrze współczesnym. Miejsce Janusza Warmińskiego w tych dziejach jest bowiem poczesne i bezdyskusyjne.

O jego zasługach pisałem przed kilku laty przy okazji pięknej wystawy w Teatrze Ateneum poświęconej swemu dyrektorowi: „Szefował Ateneum ponad 40 lat, od 1952 do 1996 roku z krótką przerwą w latach 1958-1960. Gdyby niczego więcej nie dokonał, zapracowałby na dobrą pamięć – sam bowiem fenomen tak długotrwałego kierowania jednym teatrem zasługuje na głęboką analizę, nie tylko dlatego, że Warmiński pozostaje pod tym względem rekordzistą i to nie tylko w Polsce. A przecież był nie tylko dyrektorem, ale także reżyserem, aktorem, dramaturgiem i niezwykle aktywnym prezesem Międzynarodowego Instytutu Teatralnego, a podczas okupacji oficerem Armii Krajowej i uczestnikiem powstania warszawskiego. Pełnił więc wiele ról, które mogłyby posłużyć za kanwę niejednej opowieści. (…) Ateneum odbudowane ze zniszczeń wojennych ruszyło w roku 1951 – tylko przez jeden sezon kierował teatrem Ludwik René, od roku 1952 rozpoczęła się epoka Warmińskiego. Wieloletni dyrektor i twórca legendy tego kameralnego teatru z warszawskiego Powiśla, który słynął niebywałym zespołem i mocnym repertuarem rozpoczynał drogę sceniczną w Poznaniu jako aktor i asystent reżysera. W roku 1949 dołączył do ekipy tworzącej młody teatr w Łodzi, gdzie obok Kazimierza Dejmka i innych stał się współtwórcą pierwszych sukcesów Teatru Nowego, uważanego wówczas za forpocztę teatru socrealistycznego. Już pierwsza premiera, „Brygada szlifierza Karhana” (1950) zjednała teatrowi przychylność ówczesnych władz i zainteresowanie recenzentów. Ale długo w zespole Dejmka nie wytrwał i powrócił do Warszawy, gdzie rozpoczęła się jego przygoda życia z Teatrem Ateneum, ale też spełniała miłość życia – jego partnerką, żoną i przyjacielem została Aleksandra Śląska, i ten teatr stał niejako na fundamencie ich zdumiewająco harmonijnego porozumienia”.

Wyrażałem radość z powodu otwarcia wspomnianej wystawy i nadzieję, że powstanie o nim książka. No i jest. Napisana z talentem, pokaźna, bogato ilustrowana, oparta na więcej niż solidnej kwerendzie, podparta wieloma cytatami i opiniami. Jej autorką jest Aneta Kielak-Dudzik, sekretarz literacka Teatru, namawiana przez koleżanki i kolegów, aby podjęła się tego trudu (nomen omen kuratorka wystawy).

To nie jest książka pisana z własnej pamięci, ale dzieło przynależne do dyscypliny, jaką jest historia teatru. Aneta Kielak-Dudzik zgodnie z obowiązującymi rygorami naukowymi posługuje się w niej warsztatem badaczki, historyczki, wertującej dokumenty, dawne recenzje i fotosy, a także sporządzającej zapisy i odpisy rozmów z nielicznymi żyjącymi jeszcze współpracownikami Janusza Warmińskiego. Sama jednak nigdy jego współpracowniczką nie była, choćby ze względu na datę urodzenia nie mogła być. Tak jak nie była recenzentką jego przedstawień ani nawet ich na żywo nie oglądała. Opowieści świadków powstały jednak wcześniej – mam na myśli szkice krytyków i historyków teatru, którzy zapisali swoje uwagi o ewolucji teatru na Powiślu – zresztą autorka z ich opracowań korzystała (w szczególności Edwarda Krasińskiego). Być może dystans dzielący autorkę i jej bohatera sprawił, że tak bardzo się do niego zbliżyła, i do jego wielu (nie zawsze możliwych do wyjaśnienia) tajemnic.

Przy wszystkich swoich zaletach książka Anety Kielak-Dudzik ma jeszcze jeden walor szczególny – otóż powinna stać się lekturą obowiązkową dla przyszłych kandydatów na dyrektorów teatrów. Niezależnie bowiem od tego, że okoliczności miejsca i czasu się zmieniają, to reguły życia w zespole pozostają stosunkowo trwałe, a kłopoty będące udziałem dyrektora zadziwiająco podobne. Otóż Chińczyk, choć go postrzegano jako człowieka o żelaznych nerwach, żył właściwie w nieustannym niepokoju. Praca dyrektora teatru nigdy bowiem nie ma końca, zawsze trwa, nawet w odległych od Warszawy Chałupach na Helu, gdzie wyprawiał się co roku z ukochaną żoną Aleksandrą Śląską z walizką pełną książek. Nawet tam komponował repertuar, kalkulował koszty, przymierzał obsady, łącząc niekiedy ogień z wodą. Aneta Kielak uchwyciła wiele takich sytuacji, w których nawet Chińczyk okazywał się bezradny – jak choćby trudny do zdefiniowania konflikt (a jeśli nie konflikt, to na pewno ostre współzawodnictwo) między Jackiem Woszczerowiczem i Janem Świderskim. Za sprawą tego konfliktu nie doszło do planowanej przez dyrektora (i Konrada Swinarskiego jako reżysera) do historycznego spotkania obu artystów na scenie w dramacie Petera Weissa „Męczeństwo i śmierć Jean Paul Marata”. Mieli wystąpić w rolach Marata i de Sade’a, ale Woszczerowicz zdecydowanie odmówił. To jedna z wielu raf, o które potykał się wciąż Janusz Warmiński, a było ich bez liku. Począwszy od kamieni politycznych, utrudnień biurokratycznych, barier finansowych, a kończąc na konfliktach charakterów i… terminów. Z latami aktorzy coraz częściej uciekali z teatru na plany filmowe i do innych popłatnych zajęć, nie znajdując w macierzystym (nawet tak ukochanym) teatrze dość możliwości zarobienia na życie.

Rzecz jednak nie tylko w kłopotach, o których przyszły dyrektor mógłby dzięki tej książce posiąść pewną wiedzę, a także przy okazji o wskazaniach, jak ich uniknąć albo jak je rozpraszać, ale także w umiejętności dyrygowania całością, komponowania pracy i przewidywania jej wyników, łączenia tzw. sztuk powodzeniowych (jak je nazywał Warmiński) z ryzykiem eksperymentu. Wprawdzie Aneta Kielak-Dudzik nie próbuje sama stworzyć syntetycznego portretu idealnego dyrektora, którym w moim przekonaniu był właśnie Janusz Warmiński, ale na podstawie jej uwag i przytaczanych opinii taki portret nietrudno byłoby odtworzyć, bo jego poszczególne elementy rozsiane zostały w całej książce.

A jednak mimo wspaniałego dorobku, licznych sukcesów frekwencyjnych, nagród i spektakli-wydarzeń nawet Warmiński mógł zwątpić o swoich zasługach. A dość wspomnieć o takich przedstawieniach jak „Ryszard III” Jacka Woszcerowicza, „Śmierć na gruszy” Józefa Szajny, „Bal manekinów” Janusza Warmińskiego, „Wielki Fryderyk” Józefa Grudy, „Złe zachowanie” Andrzeja Strzeleckiego czy „Za i przeciw” Warmińskiego (by wymienić tylko kilka flagowych przedstawień Ateneum), aby potwierdzić rangę teatru na Powiślu, który z teatru osiedlowego wyrósł na promieniujący szeroko ośrodek teatralny. A mimo to ostatnie lata dyrekcji i życia Chińczyka przebiegały w nastroju rozgoryczenia, niezrozumienia ze strony krytyki i poczuciem zmarnotrawionego wysiłku. Zapewne na ten minorowy nastrój wielki wpływ miała strata ukochanej żony, ale nie tylko. Nowy wspaniały świat, jaki wyłaniał się wraz z transformacją ustrojową, a więc kolejny nowy etap, który miał przed sobą dyrektor, budził w nim wiele wątpliwości i goryczy.

Ale mimo to odczuwał pewną nie zawsze ujawnianą satysfakcję. To była satysfakcja ze stworzenia rzeczywistego zespołu, który traktował Ateneum jak swój dom. Zresztą to określenie teatru jako domu przeżyło dyrektora i długie lata trwało w tych murach.

Autorka przywołała w swojej książce charakterystyczny fragment zapisów Janusza Warmińskiego, który można potraktować jako swego rodzaju podsumowanie jego kilkudziesięcioletniego władania w Ateneum:
„Mój największy sukces to skupienie wokół siebie ludzi, z którymi mam wspólny język, którzy chcą być właśnie w tym teatrze. Mam tu na myśli nie tylko zespół artystyczny, najważniejszy oczywiście, ale i inne działy. Udało mi się dobrać znakomitych najbliższych współpracowników – darzę ich zaufaniem i odczuwam wzajemność. Aby taka wyjątkowa, jak na nasze warunki, sytuacja zaistniała, trzeba było wielu, wielu lat”.

Nie tylko – dodam od siebie – trzeba było wiele taktu, cierpliwości, wiedzy, talentu i czułości, by tak się właśnie stało. Warto o tych słowach dyrektora pamiętać w czasach, kiedy teatry wewnętrznie pękają, kiedy aż gotuje się w nich od poczucia krzywdy i działań przemocowych, kiedy więzi wspólnotowe nagle okazują się ułudą, tak jak to się zdarzyło w owianym legendą TR Warszawa.

Może właśnie pod wpływem słów Janusza Warmińskiego autorka zadedykowała swoją książkę „Ateneńczykom – po obu stronach rampy”. Bo tak ludzi Ateneum i do Ateneum przywiązanych nazywał dyrektor Warmiński.

Poprzedni

Wystawa prac Tamary Berdowskiej

Następny

Sprzedaż mieszkań siadła o połowę