22 listopada 2024
trybunna-logo

Szekspir – sztuka przekładu i sztuka władzy

Nie ma chyba innego pisarza, który tak bardzo inspirowałby tłumaczy, jak William Szekspir, przynajmniej w przestrzeni piśmiennictwa w Polsce. Inny wielki dramaturg (w popularnej recepcji: komediopisarz) wszechczasów, Molier, istniał w polszczyźnie od dziesięcioleci w historycznych przekładach Tadeusza Boya-Żeleńskiego i tylko w ostatnich latach kilka jego kanonicznych utworów („Świętoszka”, „Mizantropa”, „Don Juana”) przełożył znany aktor Jerzy Radziwiłowicz. Owszem, kilka lat temu ukazały się ponowne (drugie z kolei) polskie tłumaczenia „Zbrodni i kary” i „Braci Karamazow” Dostojewskiego czy „Przygód dobrego wojaka Szwejka” Haŝka. W kilku nowych tłumaczeniach pojawiło się w ostatnich latach kilka co najmniej utworów Josepha Conrada, ale prawdopodobnie takie przypadki można policzyć na palach obu rąk.

Tymczasem nie ma chyba dekady, w której licząca już kilkadziesiąt nazwisk (od Wojciecha Bogusławskiego (1821) począwszy) lista polskich tłumaczeń dramatów Szekspira nie powiększyłaby się o kolejne. S Przekładów samego tylko „Hamleta” jest 25, ostatnie z 2013 roku. Tym razem dzieło przekładu „z szekspirowskiego na nasze” podjął znany literaturoznawca, eseista i tłumacz z języka angielskiego i francuskiego Antoni Libera, dotąd kojarzony głównie z przekładami Samuela Becketta czy translacji wyboru tragedii Jean Racine’a. Skoro od kwestii przekładu zaczęliśmy, zatrzymajmy się właśnie przy niej. Zasadnicza idea, która leży u podstaw decyzji o ponownym tłumaczeniu „starej” literatury formułowana jest zazwyczaj jako potrzeba „unowocześnienia” języka, uczynienia przekładu bliższym współczesnej nam polszczyźnie, wyeliminowania rozmaitych językowych archaizmów, które utrudniają lekturę wielu starych przekładów. Taka argumentacja i motywacja wydaje się być zrozumiała i uzasadniona w przypadku n.p. boyowskich przekładów Moliera czy dawnych, dziewiętnastowiecznych lub pochodzących z okresu przedwojennego przekładów dzieł Szekspira, a także mających już mniej więcej stuletnią metrykę przekładów Conrada dokonananych przez Anielę Zagórską. Warto jednak zastanowić się nad nią w przypadku tłumaczeń Szekspira. Jego dramaty, kroniki i komedie przekładane były bowiem po 1945 roku wiele razy przez różnych tłumaczy (n.p. Zofię Siwicką, Jerzego Stanisława Sito czy Stanisława Barańczaka), a kilka lat temu ukazał się cykl przekładów wybranych utworów dokonanych przez Piotra Kamińskiego. W słowie „od tłumacza” Antoni Libera uzasadnia, dlaczego zdecydował się na dokonanie nowego przekładu, w tym przypadku „rzymskich tragedii”, „Juliusza Cezara” i „Antoniusza i Kleopatry”. Po pierwsze, jako tłumacz „starożytnych” tragedii Racine’a, chciał porównać, jak materię antycznej historii podjęli obaj wielcy pisarze i jak ją przetworzyli w materię dramaturgiczną. Po drugie, chodziło mu o dokonanie zabiegów czysto translatorskich, „unikanie, w miarę możliwości przerzutni lub stosowanie jej tylko w takim miejscu, w którym nie łamie się związków frazeologicznych i nie narusza płynności zdania”, o ograniczenie inwersji czyli szyku przestawnego, o różnicowanie wersów 11-zgłoskowca (…) tak aby wiersz nie wpadał w monotonny rytm formatu 5 plus 6, którego charakterystyczne brzmienie ma najsłynniejsza linijka „Hamleta”: „Być albo nie być – oto jest pytanie”. Tłumaczowi – jak sam deklaruje – przyświecała zasada, by „nie przekładać słów, lecz intencje”. „Słowa bowiem (…) zmieniają znaczenie z biegiem czasu bądź wietrzeją i ich dokładne odpowiedniki, zwłaszcza po czterystu latach, nie oddają tej samej treści. Żeby uzyskać przejrzystość tekstu, „hipnotycznego języka Shakespeare’a, pełnego wyszukanych metafor, kalamburów i skrzydlatych fraz”, „trzeba niejako na nowo napisać te dramaty – napisać je tak, jak obecnie się mówi, ale zarazem językiem niepospolitym, z rzadka jedynie dozując kolokwializmy i nowoczesne wyrażenia potoczne. Niezwykle zwięzłej angielszczyzny Shakespeare’a, pełnej przy tym skrótów myślowych i elips, nie da się oddać po polsku metodą „linijka na linijkę”. Deklinacyjny język polski, oparty na łacinie i rządzony akcentem paroksytonicznym, język składający się z nieporównanie dłuższych wyrazów i formułujący zdania za pomocą o wiele bardziej skomplikowanych związków syntaktycznych, zmusza tłumacza do „rozpakowywania” sprasowanego sensu „atomowych” kwestii postaci i podawania ich w formie zgodnej z naturą rodzimej mowy. To oczywiście nieco wydłuża wypowiedzi, ale na to rady nie ma. Ważne jest, by tekst Shakespeare’a był maksymalnie naturalny, płynny i żywy – by stał się organicznie polski, a nie dziwacznie imitował oryginał”. Powyższe uwagi ciekawie wpisują się w teorię i praktykę przekładu literackiego, która ma już swoją bogatą bibliografię. Najbardziej generalny, wypływający z niej wniosek i wektor, wspólny dziś właściwie wszystkim tłumaczom i badaczom translatorstwa jest taki, że każdy przekład prozy czy poezji z obcego języka, jest nie „mechanicznym” przeniesieniem oryginału na „drugą” stronę, nie dokonanie ekwiwalencji tekstu „jeden do jednego”, lecz napisanie utworu na nowo w języku tłumacza. Nawiasem mówiąc, nawet pisownia nazwisko Szekspira może być przedmiotem rozbieżnych zdań. Antoni Libera konsekwentnie stosuje angielskojęzyczną wersję „Shakespeare”, choć od dziesięcioleci powszechnie używana jest spolszczona postać jego nazwiska: „Szekspir”, do której osobiście jestem przywiązany, a poza tym bardzo mocno wryła się już w pamięć czytelniczą, także tę wzrokową. „Szekspir” niemal całkowicie wyparł „Shakespeare’a” z okładek, kart tytułowych czy teatralnych plakatów.
Tyle o przekładzie, „a teraz o treści obu tragedii. „Juliusz Cezar”, to kolejna wielka opowieść o niemoralności władzy, o jej nieuchronnym zepsuciu i nieprzezwyciężalnych sprzecznościach. Nie można być w pełni uczciwym politykiem i przywódcą. Aby zdobyć najwyższe urzędy w państwie, a następnie panować i nie dać się zepchnąć ze świecznika, trzeba zdradzać, być nielojalnym i zawierać wciąż nowe sojusze. Ale nawet i wówczas – jeśli do perfekcji opanowało się sztukę obłudy, pochlebstwa i manipulacji – nie można być pewnym, że któregoś dnia…”.
Tragedia o „Antoniuszu i Kleopatrze” nie jest tylko przypowieścią o niemoralności i okrucieństwie władzy, lecz także, jako historia romansu wplątanego w politykę, z rozmachem „iście renesansowego obrazu człowieczeństwa w całej jego potędze, pięknie i tragizmie, z całą jego wzniosłością, śmiesznością i nędzą”. Tu wkroczył Szekspir w supernowatorską jak na jego czasy, problematykę egzystencjalną jednostki, by nie powiedzieć psychologiczną. „Jakie są wyżyny ludzkich tęsknot i możliwości? – zdaje się pisać Shakespeare – Czego w istocie człowiek pragnie, gdyby mógł tylko spełnić wszelkie swoje marzenia i ambicje? Co to znaczy „pełnia życia”, „pełnia szczęścia”, „ludzka kondycja”? Co znaczy wyjątkowość własnego losu? – zdaje się bardzo nowocześnie pytać Szekspir, w epoce, w której poczucie tożsamości jednostkowej, indywidualnej, postrzeganej subiektywnie dopiero w ludzkiej świadomości świtało, kiełkowało. Libera przywołuje określenie „szlachectwo życia”, które nadaje tylko – za świętym Pawłem – miłość. Jednak nie jest ona wartością trwałą. Antoniusz powiada do siebie z chłodną, pozbawioną złudzeń świadomością: „Tak samo będzie i z tą namiętnością:/ Sprzykrzy się kiedyś, wypali, wręcz zbrzydnie/Dobre jest tylko, co już przeminęło”. „Zauroczenie i namiętność są nietrwałe, opierają się na na iluzji i zaślepieniu. Wierność na ziemi jest nie do utrzymania”. Przy czy, co zawęża uniwersalizm przesłania, para tytułowych bohaterów stoi na szczycie hierarchii, by „przeżyć wszystko w maksymalnym wymiarze”.
W przedmowie Libera zwrócił uwagę na to, że dokonał nowego przekładu z myślą o teatrze, o aktorach i reżyserach, by ułatwić im pracę. Tylko kto dziś na polskich scenach sięga do Szekspira?

William Shakespeare – „Tragedie rzymskie”, tom I, przełożył i opracował Antoni Libera, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2021, str. 439, ISBN 978-83-8196-301-5

Poprzedni

Miasto o uroku nieoczywistym

Następny

48 godzin sport