Dziś nie marozróżnienia – wolontariusze, artyści, politycy. Teraz wszyscy jesteśmy jedną maszyną, która próbuje stawić opór rosyjskim najeźdźcom – powiedział Serhij Żadan, ukraiński poeta, pisarz i aktywista. Polska Akademia Nauk zgłosiła go do literackiej Nagrody Nobla.
Dmytro Menok: Śledząc pana stronę na Facebooku widać, jak po 24 lutego aktywnie pomaga pan charkowskim wojskowym i mieszkańcom Charkowa. Dziś jest pan bardziej pisarzem, poetą czy wolontariuszem?
Serhij Żadan: Dziś nie ma takiego wyraźnego rozróżnienia: wolontariusze, artyści, politycy. Są ci, którzy angażują się w obronę Ukrainy i ci, którzy tego nie robią. W dużej mierze wszyscy jesteśmy wolontariuszami. Miliony ukraińskich mężczyzn i kobiet, którzy przesyłają pieniądze na Siły Zbrojne, którzy nawet jeśli nie znajdują się na terytorium Ukrainy, a są teraz rozproszeni po całym świecie, jeśli przekazują jakiś grosz na nasze wojsko – oni też są wolontariuszami. Teraz wszyscy jesteśmy jednym organizmem, jedną maszyną, która próbuje stawić opór rosyjskim najeźdźcom.
I na razie nam się to udaje, dzięki Bogu.
Kupuje pan dużo sprzętu, zbiera pieniądze na auta, drony… Jak to się zaczęło? Jak wyglądały pierwsze dni i tygodnie – najstraszniejsze dla całej Ukrainy, najstraszniejsze dla Charkowa?
Tak naprawdę wszystko zaczęło się już w 2014 roku, kiedy wraz z przyjaciółmi zaczęliśmy pomagać cywilom w Donbasie – w obwodzie donieckim i ługańskim oraz wojskowym, którzy walczyli tam z separatystami i Rosjanami. Dlatego dla nas ta wojna trwa już 9 lat. 24 lutego stała się bardziej bliska, bo do tego czasu Charków, mimo że znajdował się na granicy z Rosją, nadal był spokojnym miastem. Rankiem 24 lutego stał się miastem przyfrontowym – linia frontu biegła wzdłuż naszej obwodnicy. Ja i moi przyjaciele dalej robiliśmy to, co wcześniej, tylko teraz skupiliśmy się na Charkowie i obwodzie charkowskim. Pierwsze dni były dość trudne, bo panował chaos, ludzie próbowali wydostać się z miasta, które było ostrzeliwane, sklepy, apteki nie działały. Wiele osób zostało zmuszonych do opuszczenia swoich domów, przeniesienia się do metra, chowania się w schronach, piwnicach. Zaczęliśmy się jakoś spontanicznie organizować w Charkowie i bardzo szybko pojawiły się dziesiątki hubów i ośrodków wolontariackich. Pracować tam poszły bardzo różne osoby.
Czuł pan wewnętrzną potrzebę pomagania?
Tak, w pierwszych dniach było dość ciężko: Rosjanie przebijali się do miasta, prowadzili walki uliczne i było jasne, że jeśli ulegniemy, jutro w centrum miasta będą rosyjskie czołgi. Ludzi rozstrzeliwano z gradów, dział i samolotów. Była dużo zabitych cywilów. Musiałem jakoś się zaangażować.
Większość czasu spędził pan w Charkowie. A pana rodzina?
Stanowczo poprosiłem mamę, żonę i córkę, by wyjechały. W pierwszych dniach Charków opuściło wiele kobiet, dzieci i osób starszych. Czasami wywozili ich mężczyźni, ale wielu później wracało. Wstępowali do Obrony Terytorialnej, Sił Zbrojnych, szli walczyć lub włączali się w wolontariat.
Jak radził pan sobie z rozłąką z najbliższymi?
To oczywiście dość smutny stan, gdy więzi rodzinne zostają zerwane, gdy bliscy są rozproszeni po całym kraju. Ale to lepsze niż siedzenie razem w piwnicy pod ostrzałem.
Czy współpracuje pan z innymi ludźmi kultury? Angażują się w pomoc?
W Charkowie pozostało wielu aktorów, muzyków, pisarzy i artystów, którzy masowo zaangażowali się w wolontariat. Wielu z nich nadal przebywa w mieście. W pewnym momencie odłożyli gitary, zeszyty, laptopy i zaczęli się zajmować właśnie tego rodzaju działalnością. Kiedy udało nam się trochę odetchnąć, bo stało się jasne, że ??Rosjanie nie wejdą do Charkowa, zaczęliśmy organizować występy: w metrze czy dla wojska. To wszystko się dzieje do dziś.
W Charkowie toczy się życie kulturalne?
Otworzyliśmy księgarnię, klub rockowy. Jest kilka takich punktów w Charkowie, w których odbywają się koncerty, działa jedna galeria. Nie można tego nazwać pełnoprawnym życiem kulturalnym, bo biblioteki są zamknięte, tak samo księgarnie, teatry też właściwie nie działają. Dlatego są to raczej symboliczne gesty, ważne dla nas samych, abyśmy sobie przypomnieli co mieliśmy przed tym atakiem, przed pełnowymiarową ofensywą? Co nas trzymało? Na te wszystkie przedstawienia przychodzi wiele osób – są to mieszkańcy Charkowa, którzy pozostali w mieście i ważne jest dla nich, że pomimo tych wszystkich zagrożeń, pomimo ryzyka, pomimo tego, że linia frontu jest 20 km od miasta, ono jednak żyje pełnią życia, nie poddaje się, nadal stawia opór i ma siłę czytać wiersze, śpiewać piosenki i mówić nie tylko o strachu i rozpaczy.
Od 24 lutego, zgodnie z pana publikacjami w sieciach społecznościowych, napisał pan trzy nowe wiersze. Pierwszy dopiero w czerwcu, ostatni tydzień temu. Co było tym momentem przełomowym dla pana, by wrócić do pisania?
W pewnym momencie pojawiły się słowa. I to wszystko. Przecież tak to się dzieje – jak nie ma słów, to nie ma wierszy, jak się pojawiają, to zaczynasz coś pisać. Przez pierwsze trzy miesiące w ogóle nie chciałem nawet myśleć o twórczości, o jakimś upiększeniu, „literacyzacji” rzeczywistości, bo wydawało mi się to po prostu nieetyczne. Zawsze starałem się prowadzić coś w rodzaju pamiętnika, robiłem wpisy na Facebooku, Instagramie, Twitterze. Zależało mi na tym, żeby zapisywać emocje, robiłem to dla siebie. Żeby następnie, kiedy ta wojna się skończy, spróbować prześledzić, co się właściwie wydarzyło, co się czuło, jak ten świat był widziany, jak odczuwał to kraj, jak odczuwali to rodacy. Staram się to wszystko pisać dalej, bo wojna jeszcze wcale się nie skończyła, nie wiemy kiedy się skończy, ale jest to bardzo ważne by w całym tym przepływie czasu – gęstym, szczelnym, skompresowanym, nie zgubić siebie.
Pod koniec sierpnia wyruszacie z zespołem Żadan i Psy w charytatywną trasę po całej Europie. Z jakimi uczuciami, po miesiącach spędzonych w oblężonym mieście, wraca pan do koncertowania?
Długo nie wyjeżdżałem z Charkowa, a teraz pojechałem na tydzień do Polski i właściwie czuję się dość niekomfortowo, bardzo chcę wrócić do domu. W pierwszych miesiącach, jak graliśmy koncert, to zbieraliśmy się, bo byliśmy rozproszeni – niektórzy w obwodzie Połtawskim, niektórzy w Dnieprze, niektórzy pod Kijowem, niektórzy w Charkowie. Naprawdę strasznie tęskniliśmy za naszymi słuchaczami i chcemy spróbować choć na chwilę wrócić do tego życia artystycznego, ale poza tym, jest jeszcze jeden ważny moment, a mianowicie, są to koncerty charytatywne. Postaramy się zebrać fundusze na batalion Chartia. To ochotnicy z Charkowa, którzy faktycznie stoją dziś pod Charkowem, strzegąc linii miasta, dojazdów do miasta. Zobaczymy, jak to wszystko się potoczy, jak to będzie emocjonalnie trudne.
Polska Akademia Nauk wysunęła pana kandydaturę do Nagrody Nobla w dziedzinie literatury. Jak pan przyjął tę nominację?
Traktuję to jako symboliczny gest poparcia dla Ukrainy, przejaw solidarności ze strony Polski. To jak Polska włączyła się w pomoc Ukrainie to zresztą osobny temat. To było także w Charkowie odczuwalne od pierwszego dnia. Ciągle otrzymywaliśmy pomoc humanitarną, z Polski przyjeżdżali dziennikarze, aktywiści, politycy. Ważne jest, aby mówić o Ukrainie, że jest zrozumienie, że razem stajemy przeciwko agresorowi i okupantowi. Natomiast poważnie mówić o Nagrodzie Nobla raczej nie wypada.
Dziś jest bardzo dużo Ukraińców w Polsce. Polacy jak nigdy przedtem mają styczność z ukraińską kulturą, z ukraińską muzyką, z ukraińskimi pisarzami i poetami. Czy mógłby pan polecić kogoś z ukraińskiej kultury, z kim warto, by polski czytelnik się zapoznał?
Ostatnio w Polsce pojawia się coraz więcej tłumaczeń autorów ukraińskich, także nowych nazwisk. To pozytywna tendencja, niestety w Ukrainie sytuacja nie wygląda tak dobrze: tłumaczymy znacznie mniej polskich autorów. Liczę, że to się zmieni, bo młoda polska literatura jest bardzo ciekawa. Radziłbym po prostu pójść do księgarni i zobaczyć, co z literatury ukraińskiej nas zainteresuje. Naprawdę jest co czytać. PAP.PL: A kogo z polskich autorów może pan polecić Ukraińcom? S.Ż: Stawia mnie pan w trudnej pozycji, bo mogę kogoś pominąć (śmiech). Z dużym zainteresowaniem śledzę polską literaturę, bo tak naprawdę jest ona czymś oryginalnym, czymś niepodobnym do naszej literatury. Bardzo ważne jest dla mnie to, co pisze Olga Tokarczuk, Andrzej Stasiuk – którego bardzo kocham i szanuję i mam nadzieję gdzieś niedługo się z nim spotkać, Marcin Świetlicki, którego tłumaczę, a ze starszych poetów: Bohdan Zadura, Ryszard Krynicki, Jacek Podsiadło, którego też bardzo kocham i z którym za trzy dni pojedziemy razem do Charkowa.
Jakie ma pan plany na czas po wojnie?
Odejdę na emeryturę! (śmiech). Trudno powiedzieć. Jeśli zacząłbym teraz myśleć o tym, co będę robił po wojnie, mogłoby mi zabraknąć emocjonalnych zasobów do codziennej pracy. Teraz najważniejsze jest, by ta wojna zakończyła się zwycięstwem Ukrainy.
Serhij Żadan – ukraiński poeta, pisarz, aktywista, tłumacz, członek zespołu muzycznego Żadan i Psy, Linia Mannerheima. Mieszka na stałe w Charkowie. Przebywa tam od początku wojny. Od 2014 roku aktywnie pomagał wojsku ukraińskiemu oraz cywilom w Donbasie. Obecnie zajmuje się wolontariatem, opisuje w mediach społecznościowych codzienność charkowską i własne przeżycia. Jest laureatem wielu nagród literackich (m. in. laureatem Pokojowej Nagrody Niemieckich Księgarzy 2022, Literackiej Nagrody Europy środkowej Angelus, Nagrody im. Josepha Conrada. 16 sierpnia został laureatem Nagrody Forum Współpracy i Dialogu Polska–Litwa ). PAN zgłosiła go do Literackiej Nagrody Nobla. W języku polskim ukazały się jego tomiki wierszy „Historia kultury początku stulecia”, „Drohobycz”, „Etiopia” i „Antena” oraz siedem powieści: „Big Mac”, „Depeche Mode”, „Anarchy in the UKR”, „Hymn demokratycznej młodzieży”, „Woroszyłowgrad”, „Mezopotamia” i „Internat”.