22 listopada 2024
trybunna-logo

Odwiedziłem Dom Guccich

Z olbrzymią przyjemnością zapraszam Was dziś na zwiedzanie Domu Guccich. Od razu uprzedzam – nie jest to w zwiedzaniu przyjemna chałupa. Szczerze pisząc, wolałbym podziwiać Dubaj, i jego polskie dziewczyny. Lecz i to byłoby kłopotliwie, gdyż Doda z byłym małżonkiem, Emilem Stępniem, producenci najbardziej kasowego filmu tego roku, już tkwią w prokuratorskich tarapatach.
Jednym zdaniem rzecz całą Wam streszczając: wielki świat, wielkie pieniądze, wielki przepych i szpan – najczęściej wielkie też kłopoty inspirują. Co więzieniem, śmiercią nawet, dla bohaterów tego świata się kończy.
Tak też jest w najnowszym filmie Ridleya Scotta „Dom Guccich” na który nie mniejsze tłumy przychodzą niż na „Dziewczyny z Dubaju”. Łączy obie produkcje całkiem niemała zbieżność z faktami w dokumentalizowaniu tego, co się naprawdę zdarzyło. Ridley Scott wziął na warsztat historię z przełomu lat 60. i 70. a dotyczącą słynnej modowej rodziny Guccich. Do dziś marka ta znana jest w świecie, a po tym filmie będzie jeszcze bardziej znana. Choć niekoniecznie na szacunek, i aż taką popularność zasługuje. Dom Guccich bowiem to z pozoru tylko elegancki dom. Gdy go bliżej w filmie poznacie, okazuje się, że to godna wieśniactwa chałupa, którą rządzi pycha, durnota, korupcja, zdrada, kłamstwa oraz inne bezeceństwa. Nieprzyjemne w opisywaniu.
Niewiele Wam spojlerując, piszę, że całość w oparciu o fakty została zrealizowana. Maurizzio Guzzi, potomek rodu, w Mediolanie w 1970 roku nie przez przypadek poznał niejaką Patricię Reggiani. Kobietę piękną, kobietę inteligentną, kobietę władczą. Poznał klasyczną femme fatale. Nic w tym złego, że przystojny amant zakochuje się ładnej kobiecie. Największy dramat w tym, że ona ze zdecydowanie niższych społecznie klas pochodzi. Z tym cały jest ambaras, aby dwoje chciało naraz, sytuację ten opisywał nasz polski, Tadeusz Boy Żeleński. I nic a nic się w przesłaniu tego powiedzenia nie zmieniło, czego filmowy „Dom Gucci” potwierdzeniem.
Plejadę gwiazd zgromadzono, by niecne zdarzenia w sławnym mediolańsko – nowojorskim domu filmowo odtworzyć. Na ekranie oglądamy m.in. Ala Pacino, Jeremyego Ironsa, Adama Drivera, Salmę Hayek i Jareda Leto. Ten ekran przyćmiła jednak inna gwiazda, czyli artystka ukrywająca się pod pseudonimem Lady Gaga.
Szczerze Wam napiszę, że znałem ją dotychczas jako popową piosenkarkę, której twórczość do mnie nie trafiała, gdyż banalna to muzyczka jest. Lady Gagę znałem też jako celebrytkę świata szmelckultury, która bardziej zasłynęła śmiałymi strojami i oryginalnymi zachowaniami. Jak wiecie, nie mój to świat jest.
A tu proszę, jakże miłe i absolutnie niespodziewane zaskoczenie. Lady Gaga kreacją Patrizii Reggiani ujawniła mi, że potrafi własną osobowość przenieść do innego świata. W którym aktorska szczerość, talent, jakość sztuki dominują. Lady Gaga rządzi ekranem od pierwszych do ostatnich minut tego filmu, Lady Gaga zaskakuje, Lady Gaga nad tym filmem panuje. A to już wielka sztuka. Gdy więc dojdzie do głosowania nad laureatami kobiecych Oscarów filmowych w najbliższym rozdaniu, nie zdziwię się, gdy pojawi się tam kandydatura Lady Gagi. Zasłużyła na laury. I pewnie ich doczeka.
Polecam Wam szczerze zobaczenie „Domu Guccich”, gdyż to naprawdę dobra produkcja, z wiarygodnym scenariuszem, z choreografią oddającą ducha czasów, z wartką akcją i świetnym aktorstwem. Jako fan Ala Pacino nie mogę tu nie napisać, że idealnie wpisał się w rolę, którą mu powierzono.
A jeżeli już z kina, zadowoleni do domu wrócicie, koniecznie powinniście puścić sobie, na czym tylko się da, najnowszy album Deep Purple, czyli grupy, która także na przełomie lat 60. i 70. odnosiła największe sukcesy. Deep Purple wydają się wiecznie popularni, jak moda Guccich, są na muzycznym topie, czego miejsca na listach bestsellerów płytowych potwierdzeniem. Na „Turning to crime” wracają do korzeni rocka. Zmuszeni przez pandemię separacją, zdecydowali się on line nagrać płytę złożoną z samych coverów. A wśród piosenek, klasyki autorstwa m.in. Boba Dylana, Fleetwood Mac, Erica Claptona i Cream, Led Zeppelin, Raya Charlesa. Wszystko zagrane w jakże charakterystycznym purpurowym stylu. Jest country, jest hard – rock, jest jazz, jest czad i blues. Z każdym kolejnym przesłuchaniem podoba mi ten album coraz bardziej. Choć oczywiście żal, że to nie nowe Purpli kompozycje.
Skorzystajcie z moich kulturalnych rekomendacji, a covid Wam odpuści. Po warunkiem, że jesteście zaszczepieni, a w dobrodziejstwach kulturalnego życia uczestniczycie rozumnie. Czyli w maseczce i z dystansem.

Poprzedni

Mój dziennik politycznie niepoprawny

Następny

Festiwal jak pompownia