16 listopada 2024
trybunna-logo

Nad grobem słodkiej Francji

Jeremiada francuskiego reakcjonisty.

„Francja jest chorym człowiekiem Europy. Ekonomiści szacują stopień utraty przez nią konkurencyjności. Eseiści rozprawiają o jej schyłku. Dyplomaci i wojskowi ubolewają w milczeniu nad obniżeniem się jej strategicznego znaczenia. Psychologów niepokoi jej pesymizm. Badacze starają się zmierzyć jej poczucie beznadziejności. Pięknoduchy potępiają zamknięcie się w sobie. Młodzi absolwenci emigrują. Najbardziej frankofilscy cudzoziemcy niepokoją się degradacją jej oświaty, kultury, języka, pejzaży, nawet kuchni. Francja napawa lękiem; Francja lęka się samej siebie. Zniknął już słodki urok Francji. Słodka Francja zamienia się we Francję gorzką” – rozpoczyna Éric Zemmour (rocznik 1956), we wstępie do „Francuskiego samobójstwa”, swoją jeremiadę. Przeziera przez nią francjocentryczny egotyzm Francuza, jako że problemy podobne do tych, które wymienia, dotyczą wielu krajów Europy i świata, ale co to za wydarzenie, gdy w stanie upadku i depresji jest jakiś inny kraj, zwłaszcza jakiś kraj byle jaki, drugorzędny? Wydarzenie jest wtedy, gdy dołuje i cierpi Francja, która przecież z definicji ma większe od innych prawo do powodzenia i szczęścia. Owszem, francuskie nieszczęścia mają w pewnym stopniu swoje odrębne właściwości, ale chcąc, czy nie chcąc (raczej nie chcąc), Francja jest częścią otaczającego ją świata. Dlaczego – nie chcąc? Francja, z całym uniwersalizmem swojego imienia, swej rangi i swych dokonań, z całą swoją (ciągle znaczącą) potęgą ekonomiczną, z niezwykłą sławą swojej kultury i myśli (raczej przeszłą), z całą swoją urodą naturalną i z legendą, na którą od dwóch stuleci patrzono jak na wzór atrakcyjnego życia, do której od ponad dwóch stuleci ciągnęli cudzoziemcy ze wszystkich stron świata, imigranci, uciekinierzy, artyści, pięknoduchy, bogacze i biedacy, jest krajem bardzo wsobnym, zapatrzonym w siebie i swoje „wielkie piękno”, obojętnym (generalnie, chyba że chodzi o jej bezpieczeństwo i interesy) na to, co poza nią, a przez to, przy całej światowości Paryża, niegdysiejszej „stolicy świata”, obiektu marzeń milionów ludzi przez liczne pokolenia, jest krajem swoiście, specyficznie prowincjonalnym, zamkniętym w sobie, by nie powiedzieć – w sobie zadufanym.
„Francuzi nie rozpoznają już Francji – kontynuuje swój lament Zemmour -Wolność stała się anomią, równość – egalitaryzmem, braterstwo – wojną wszystkich ze wszystkimi. „Wszystko zawsze działało źle” – mawiał historyk Jacques Bainville, fatalista. „Kiedyś było lepiej” – odpowiada mu z nostalgią zbiorowe echo. Tu następuje passus, w którym Zemmour niby to ironicznie, przekonuje, że we Francji „nic się nie zmieniło”, że jest jak było, a „przy kontuarach bistra serwowana jest gorąca mała czarna”. A przecież – jak pisze po tym optymistycznym żarciku – „Francja przypomina owe stare kamienice, których oryginalne fasady zachowano jako zabytkowe, wnętrza natomiast poddano całkowitej przebudowie, by przystosować je do współczesnych gustów (…) Patrząc z daleka – nic się nie zmieniło. Ulice mają nadal dumny wygląd, ale z bliska wszystko jest zdewastowane. Nic już nie jest autentyczne. Na pozór jest, jak było, lecz ulotnił się duch miejsca”. Mówi też Zemmour o „Republice potiomkinowskiej”, o kraju „z tektury”.
W czym upatruje Zemmour przyczyny tych nieszczęść? Pierwsza i podstawowa, to „zaślepiające i deprawujące zapatrzenie w rewolucję”. „Wpojono nam, że Francja zrodziła się w 1789 roku, podczas gdy miała za sobą tysiącletnią historię”. To w rezultacie Wielkiej Rewolucji i jej późnego bękarta, Maja 1968 roku, dobra, konserwatywna, paternalistyczna, tradycyjna, katolicka, rygorystyczna moralnie i pracowita Francja przegrała z Francją progresywną, wyzwoloną, antyhierarchiczną, hedonistyczną i egalitarną. U podstaw tego spustoszenia – wywodzi Zemmour – była „śmierć ojca narodu”. Dokonała się ona w dwóch etapach: pierwszym była dekapitacja Ludwika XVI, drugim – odejście de Gaulle’a, a ich dopełnieniem, „śmierć ojca rodziny”, od którego do 1965 roku zależało, czy żona może mieć konto bankowe lub pójść do pracy, czy nie. Zadanie Francji ciosu „ojcobójstwa” było początkiem jej końca. Z takim przesłaniem od autora wchodzimy w lekturę.
Gdy czyta się pierwsze zdania, akapity i stronice sławnego pamfletu-eseju historyczno-współczesnego Zemmoura, nie sposób oprzeć się wrażeniu spotkania z tekstem, który jest nawiązaniem do wielkiej tradycji politycznej literatury francuskiej, że znów jest się gdzieś na szlaku, który wytyczali niegdyś Mirabeau, Michelet, Zola (swoim słynnym „Oskarżam”) i wielu innych, których nazwiska zdobią karty dziejów literatury i filozofii francuskiej. Charakterystyczna frazeologia, skłonność do paradoksów, błyskotliwych bon motów, do pewnego frazeologicznego efekciarstwa i tajemniczości stylu, do przewagi refleksji abstrakcyjnej nad konkretem, do daleko idących uogólnień – oto niektóre tylko cechy tej tradycji, która swoje praźródło, kolebkę ma w XVI wieku, w zamku Montaigne, gdzie mistrz Michel napisał swoje „Próby” („Les essais”).
„Francuskie samobójstwo” ukazało się w 2014 roku i mocno poruszyło, rozgrzało, rozjątrzyło czytelniczą opinię, zwłaszcza dziennikarski i publicystyczny komentariat. W stan ogólnego, demonstrowanego francuskiego (mimo wszystko) samozadowolenia uderzył Zemmour potężnym ładunkiem swojego oskarżenia współczesnej Francji, którą opisał w licznych przekrojach, w najgorszych barwach, prorokując jej rychły kres drogą samobójstwa narodowego. Pod obstrzałem Zemmoura znalazły się wszystkie dziedziny życia dawnej „słodkiej Francji”, która przekształciła się jego zdaniem w swoją własną, ohydną karykaturę, w „obraz nędzy i rozpaczy”. Początek nieszczęść współczesnej Francji upatruje Zemmour (poza końcem epoki de Gaulle’a) w zakończeniu wymienialności waluty na złoto, zapoczątkowanej przez USA Nixona, do której to operacji przyłączyła się w 1971 roku Francja Pompidou. Była to dla niego nieszczęśliwa replika nieszczęsnego 14 Lipca 1789. Od tego momentu nic już nie było tak jak dawniej. Autor nie zostawił suchej nitki na: ustroju politycznym Francji podegaulle’owskiej, na politykach z kolejnymi prezydentami na czele, na prawodawstwie, na gospodarce i systemie finansowym, na rezygnacji Francji z „wolności ekspresji” (ustawa Plevena – początek politycznej poprawności), na rozwydrzonych obyczajach młodzieży, na prawie kobiet do pigułek antykoncepcyjnych i do aborcji, na prawie do rozwodów, na kulturze, na celebrytach, na burżuazji, na lewicy, prawicy, wojskowości, na białych rdzennych Francuzach i na imigrantach, na polityce zagranicznej, wewnętrznej, na piłce nożnej, na raperach, na samorządach, na traktacie z Maastricht, na nauczycielach, na modelu imigracji, na Paryżu wreszcie – słowem, na wszystkim i na wszystkich. Całą tę masę krytyczną posadowił Zemmour na tle historii Francji, w mniejszym stopniu tej najdawniejszej, głównie na tle Francji czasów władzy Charlesa de Gaulle oraz na erudycyjnym tle kulturowym z filozofią (ta jest szczególnie winna!), filmem, literaturą i sztukami wszelakimi na czele. Wszystko to jest dla Zemmoura listą hańby. Jedyny Francuz w XX i XXI wieku, dla którego ma on dobre słowo, a nawet podziw, to de Gaulle, wzgardzony „ojciec narodu”, czyli „rodziny rodzin”, który jako ostatni próbował ratować starą, dobrą, słodką, autorytarną Francję. A jedyną grupą społeczną współczesnej Francji, dla której ma Zemmour dobre słowo, to biała, rdzenna francuska klasa robotnicza, traktowana pogardliwie przez łże elity jako zapijaczona, niskoczoła, warstwa męskich szowinistów, kibiców piłkarskich, żonobijców i chamów – jedyna, która zdaniem Zemmoura nie „zdradziła” narodowej tradycji. Mniej więcej w czasach, gdy Zemmour objawił się jako pisarz-pamflecista polityczny ze swoim „Francuskim samobójstwem”, pojawił się też we Francji sentymentalny nurt nostalgiczny za dawną, „słodką Francją”, rycerską, feudalną i chrześcijańską, „Francją gotyckich katedr” i królów, nie zawsze prowadzących ewangeliczne życie jak Ludwik IX Święty, nie zawsze władczych jak Ludwik XIV Król Słońce, czasem grzesznych jak Henryk IV lub miernych jak apatyczny leń i żarłok Ludwik XVI, ale zawsze „chrześcijańskich” potomków Chlodwiga. Za Francją rycerza Rolanda, Bertranda du Guesclin, Joanny d’Arc. By zawalczyć o opinię poważnego wizjonera, Zemmour nie mógł się z tym wszystkim otwarcie utożsamić, bo wyszedłby na tandetnego, jarmarcznego kuglarza, ale zachował to wszystko w dalekim tle. Bezpośrednio natomiast boksuje się ze współczesnością.
Syndrom Zemmoura, to syndrom reakcjonisty, który marzy o powrocie do dawnych dobrych czasów, choć wie, że to niemożliwe. Ten syndrom kapitalnie przeanalizował profesor Jerzy Szacki w swoim znakomitym studium „Kontrrewolucyjne paradoksy” (1965). Wznowić!!!! Problem z majsterskim pamfletem Zemmoura polega nie na tym, że nie ma on racji w wielu diagnozach co do konkretnych schorzeń współczesnej Francji. Ma w wielu punktach mocne racje. Rzecz w tym, że nie są to tylko problemy jego ojczyzny, lecz całego świata, że nieuchronnie zmienia się on tak, jak wielu z nas może się to nie podobać. Zemmour ma prawo zachowywać się jak klasyczny kontrrewolucjonista, reakcjonista, który marzy o powrocie do dawnych, dobrych czasów lub jak stara ciotka, która wszystkiemu co nowe, ma za złe. Jego pamflet, który czyta się wybornie z uwagi na jego bogate stylistyczne i erudycyjne walory, jest o tyle nieuczciwy, że swoim czytelnikom Zemmour chce, dla celów politycznych, wmówić, że można wrócić do tego co było. Nie można. Bo czy nam się to podoba czy nie, „przemija postać świata”. Postać Francji też.

Éric Zemmour – „Francuskie samobójstwo”, przekł. Beata Losson (przy współpracy Katarzyny Losson), Biały Kruk, Kraków 2022, str. 438, ISBN 978-83-7553-332-3

Poprzedni

Sadurski na dzień dobry

Następny

„Niebezpieczne związki” dziś