16 listopada 2024
trybunna-logo

Dziwny jest ten świat Andersena

Od kiedy Bogusława Sochańska, tłumaczka o ogromnych kompetencjach, także naukowych, wielkiej wrażliwości i unikalnych dokonaniach w sferze przyswajania polszczyźnie literatury duńskiej, przetłumaczyła „Dzienniki” Hansa Christiana Andersena, z przyjemnością obserwuję jej translatorską przygodę z tym pisarzem, choć to przygoda o szerszym zakroju, bo z literaturą duńską w ogóle. Co do Andersena, to translatorka przełożyła na nowo m.in. jego legendarne „Baśnie”, które m.in. moja generacja poznawała w pięknym wydaniu z ilustracjami Jana Marcina Szancera. „Driadę i inne opowieści” pisał Andersen z przeznaczeniem dla czytelnika dorosłego.

Nie, nie w tym sensie, że zawierają jakieś pikantne treści obyczajowe, lecz po prostu dlatego, że do zrozumienia ich skomplikowanej problematyki mogą zbliżyć się tylko dorośli, jako że dla dzieci jest za trudna, myślowo raczej, przynajmniej na ogół, niedostępna.
Jednak i ja, będąc osobnikiem bezapelacyjnie dorosłym i czytelnikiem doświadczonym, odebrałem ją jako lekturę frapującą, uderzającą urodą stylu, ale na tyle zakodowaną w kulturowym kontekście duńskim, że niełatwą w lekturze, choć ta tajemniczość jest wyjątkowej estetycznej urody, pełna nieoczywistej cudowności.
Pisałem już przy okazji omawiania wrażeń i spostrzeżeń z innej lektury duńskiej, że o ile wielu czytelników polskich, zwłaszcza średniego i starszego pokolenia oswojonych jest często z literaturą francuską, amerykańską, niemiecką itd., o tyle klimat, tematy i konteksty literatury duńskiej dotyczą jakby innego świata.
Jest to paradoksem, bo przecież Dania jest nam dużo bliższa geograficznie niż n.p. USA. Jest coś w duchowości i uczuciowości narodu duńskiego, co odróżnia go od innych, nawet skandynawskich. Może to rezultat wielowiekowego, i poniekąd do dziś trochę jeszcze praktykowanego przez Duńczyków, życia na uboczu głównych traktów europejskich, życia, które także pod względem duchowym kształtowało się w warunkach pewnego wyodrębnienia, wyosobnienia?
W „Driadzie”, „Opowieści o matce”, „Cieniu”, „Cioci Bólzęby”, „Amancie”, „Narzeczonych”, „Motylu”, „Coś” i innych opowieściach składających się na wspomniany tom zaznacza się to wyraźnie.
Jest w tych opowiadaniach jakaś delikatność, pastelowość, wyciszenie, dziwność.
Jest zwyczajny świat, na którego obrzeżach, za zwykłymi przedmiotami, kryją się tajemnice.
I są tajemnice, wieloznaczności, niejasności, jak w poezji, bo ta proza tak naprawdę jest poezją, poezją zapisaną prozą.
Jest tu świat nieoczywisty, który trudno w trywialny sposób opisać.
Jest w materii tych opowieści coś z surrealizmu, coś z poetyki absurdu, pure nonsensu, a że na dobre pojawiły się one w literaturze blisko pół wieku po śmierci Andersena, tym bardziej warto docenić prekursorską, proroczą artystycznie wyobraźnię duńskiego pisarza.
Ów absurd i nonsens Andersena nie jest okrutny, raczej czuły i pełen wyrozumiałości dla podmiotu tego absurdu i nonsensu – dla życia.
Główną osnową tematyczną tych opowieści jest – jak to w bajkach i baśniach – antropomorfizm, odnoszący się do przedmiotów i zwierząt ( ale tych małego kalibru, nie niedźwiedzi i słoni, lecz pasikoników czy motyli).
Przedmioty i zwierzęta pospołu biorą tu udział w absurdzie życia i tworzą świat odrębny od realnej egzystencji, pełen błyskotliwych, czasem zawiłych, ale zawsze inteligentnych paradoksów.
Na tym poprzestaję, bo mam wrażenie, że gdybym próbował którąś z opowieści streścić, a tym bardziej zinterpretować, co swoją drogą nie jest łatwe z uwagi na wyrafinowanie przewrotną logikę pisarza, strywializowałbym ją, zbanalizował, a w literalnym opisie zaginąłby cały niepochwytny czar tej prozy.

Hans Christian Andersen – „Driada i inne opowieści”, wybór i tłumaczenie Bogusława Sochańska, Wydawnictwo Driada, Luboń 2022, str. 165, ISBN 978-83-952131-7-5

 

Poprzedni

Sadurski na dzień dobry

Następny

Bliska, tajemnicza Dania