17 listopada 2024
trybunna-logo

Wiatr od morza

Ustawa odległościowa zahamowała stawianie wiatraków energetycznych na lądzie. Ale na morzu jeszcze się nie pojawiają.
Inwestycje w farmy wiatrowe mają stanowić jeden z ważniejszych filarów projektowanej zmiany modelu polskiej energetyki, o której opowiada rząd. Jednakże Polskie Stowarzyszenie Energetyki Wiatrowej alarmuje, że uwolnienie potencjału energetyki opartej na wietrze będzie niemożliwe bez nowelizacji obecnych przepisów.
– Bez zmian w prawie może nie powstać żadna nowa elektrownia wiatrowa. Projekt Nowego Ładu stawia ambitne cele przed polską energetyką wiatrową, ale obecnie obowiązujące przepisy, a w szczególności ustawa 10h, właściwie uniemożliwia realizację projektów wiatrowych na lądzie – ostrzega Janusz Gajowiecki, prezes PSEW.
Być może pan prezes martwi się trochę niepotrzebnie, bo „może nie powstać” to jednak nie to samo co „nie może powstać”. Faktem jest jednak, że zapisy ustawy mówiącej o minimalnej odległości wiatraków prądotwórczych od ludzkich zabudowań, są konsekwentnie krytykowane przez lobby pro-wiatrowe. Wspomniana ustawa 10 h stanowi zaś, że minimalna odległość nowej elektrowni wiatrowej od zabudowań mieszkalnych nie może być mniejsza niż dziesięciokrotność całkowitej wysokości wiatraka energetycznego.
Wiatraki energetyczne mają wysokość od około 140 do maksymalnie 160 metrów (tak wysokich w Polsce jeszcze nie ma). Dziesięciokrotność to zatem średnio 1,5 kilometra. Nie jest to jakaś porażająca odległość, ale jak widać, bardzo przeszkadza firmom stawiającym farmy wiatrowe. W rezultacie, wszyscy zainteresowani stawianiem wiatraków narzekają, że jeśli zmiany w przepisach nie wejdą w życie, krajowy model energetyczny nadal będzie oparty o emisyjne źródła, czyli gaz i węgiel, które według dokumentów rządowych powinny być stopniowo redukowane i zastępowane zielonymi oraz odnawialnymi.
Nowelizacja ustawy, przygotowana przez niedawno odwołaną z rządu wiceminister rozwoju, pracy i technologii Annę Kornecką, przewiduje, że nie będzie całkowitego odejścia od zasady dziesięciokrotności, ale zostanie także wprowadzona minimalna odległość 500 m – czyli sporo mniejsza, niż wynikałoby z dziesięciokrotności wysokości wiatraków. Jeśli taka będzie wola gmin i okolicznych mieszkańców, to na mocy miejscowych planów zagospodarowania przestrzennego możliwe będzie odchodzenie od zasady dziesięciokrotności. Jednakże ta nowelizacja ani nie budzi entuzjazmu lobby pro-wiatrowego, ani nie wiadomo, kiedy miałaby zostać uchwalona.
Powiedzieć, że nowelizacja „nie budzi entuzjazmu” to jednak za mało. Jest ona po prostu ostro krytykowana rzez branżę wiatrową, bo wedle projektowanych przepisów, nowe elektrownie wiatrowe miałyby być budowane wyłącznie na podstawie miejscowego planu zagospodarowania przestrzennego – a nie jak obecnie, na mocy negocjacji z właścicielem terenu. Biorąc od uwagę, że większość gmin w Polsce nie ma miejscowych planów zagospodarowania przestrzennego, a ich tworzenie ślimaczy się latami, wspomniana nowelizacja mogłaby być ostatnim gwoździem do trumny energetyki wiatrowej w naszym kraju.
Inwestycje wiatrowe, które dziś wchodzą w fazę budowy to projekty rozpoczęte jeszcze przed wprowadzeniem wspomnianej ustawy 10 H. Od 2016 roku, czyli od roku wejścia w życie tej ustawy, rozpoczęto tylko nieliczne nowe inwestycje wiatrowa w Polsce. Coraz więcej mówi się natomiast o wiatrakach na morzu, gdzie nie trzeba się martwić dziesięciokrotnością odległości.
Morska energetyka wiatrowa to potencjał około 28 Gigawatów, które mogłyby zostać zainstalowane do 2050 roku. Wiatr z Bałtyku przyczyni się do poprawy stanu bezpieczeństwa energetycznego kraju. Tyle że, jak to zwykle pod rządami PiS, wciąż mowa o przyszłości, a nie o już osiągniętych wynikach. Przewiduje się, że pierwsze prace przy stawianiu wiatraków na polskim obszarze morskim rozpoczną się w roku 2024.

Poprzedni

Wsiąść do samolotu byle jakiego

Następny

Władza chce kasy

Zostaw komentarz