29 listopada 2024
trybunna-logo

Trzeba było się ubezpieczyć

Te wiekopomne słowa premiera Włodzimierza Cimoszewicza zapewne często przychodzą na myśl narciarzom, którzy nie wykupili stosownego ubezpieczenia przed wyruszeniem na stok – i dziś są ciągani po sądach przez adwokatów osób, na które mieli pecha najechać.

Od kiedy mamy w Polsce kapitalizm, narciarstwo stało się sportem podwyższonego ryzyka. Finansowego.
Dawno już skończyły się czasy, gdy delikwent, który nie wyrobił się w skręcie i zderzył z innym amatorem białego szaleństwa, mógł wykpić się przeprosinami.
Teraz, w przypadku najbłahszego nawet stłuczenia, musi liczyć się z pozwami opiewającymi na co najmniej kilka tysięcy złotych (za ból, wstrząs psychiczny i utratę paru dni zimowego wypoczynku, poświęconych na leczenie kontuzji). Gdy zaś zdarzenie jest poważniejsze i dochodzi do złamania, wstrząsu mózgu czy zranienia nartą, odszkodowanie może iść nawet w setki tysięcy złotych.
Nie daj Boże, jeśli stanie się to za granicą, albo choćby i w Polsce, ale poszkodowanym będzie obywatel jakiegoś państwa zachodniego. Wtedy odszkodowanie osiągnie wysokość parokrotnie wyższą niźli w przypadku kolizji z rodakiem.

Czarny scenariusz białego szaleństwa

Jeśli sprawca nie będzie w stanie udowodnić, że nie ponosi winy za wypadek, zimowy wyjazd mający być przyjemnością, może zrujnować go finansowo na całe życie. Osoba poszkodowana już dawno się wyleczy i zapomni o przykrym zdarzeniu – a ten, kto został uznany za winnego, poniesie koszty procesu i jeszcze przez wiele lat będzie płacił odszkodowanie.
W narciarstwie zjazdowym trudno zaś wykpić się od winy. Wiadomo, że ten, kto jechał wyżej i miał swoją przyszłą ofiarę w zasięgu wzroku, jest odpowiedzialny za zachowanie bezpiecznego dystansu od niej. Także i wtedy jeśli wypadek został spowodowany nieoczekiwanym skrętem czy zatrzymaniem się poszkodowanego. Jego zachowanie nie ma tu znaczenia, należy jeździć tak, by móc zareagować i uniknąć kolizji – nawet wtedy, gdy ktoś jadący przed nami wykona jakiś nagły manewr.
Często też zdarza się, że winę trudno ustalić. Na przykład, dwie osoby zjeżdżają blisko siebie, równolegle – i wpadają na siebie podczas skręcania w przeciwnych kierunkach. Wtedy w praktyce decyduje to, kto został bardziej poszkodowany. Ten kto wyszedł ze zderzenia bez szwanku, może być święcie przekonany o swojej niewinności i mieć poczucie, że został skrzywdzony przez wymiar sprawiedliwości – ale będzie musiał płacić odszkodowanie osobie, która wykaże, że doznała jakiegoś urazu.
Przed wyjazdem na narty warto więc wykupić ubezpieczenie. Nie po to, żebyśmy mieli z czego pokryć koszty leczenia, gdy coś nam się stanie. W takim przypadku, nawet gdy jesteśmy za granicą (w kraju Unii Europejskiej) chroni nas Europejska Karta Ubezpieczenia Zdrowotnego (choć nie zawsze w 100 proc.). Ubezpieczenie przyda nam się przede wszystkim do tego, by uniknąć poniesienia odpowiedzialności cywilnej (czyli konieczności wypłaty odszkodowania), jeśli to my wyrządzimy komuś szkodę.

Pasja szusowania

Na nartach jeździ dziś prawie sześć milionów Polaków. Większość z nich wybiera luz i swobodę jaką dają dwie deski – ale jest też kilkaset tysięcy masochistów, którzy wolą zakuć się w dyby deski snowboardowej.
Zdecydowanie chętniej jeżdżą na nartach ludzie nieco starsi. Spośród tych po trzydziestce, aż 97 proc. wybiera dwie deski. Natomiast młodsi dużo częściej, bo w około 45 proc., decydują się na snowboard.
Jak pokazują statystyki, prawie 90 proc. osób uprawiających sporty zimowe wyjeżdża przynajmniej raz w roku na parę dni, aby szusować na stoku. Prawie dwie trzecie badanych narciarzy i snowboardzistów deklaruje, że wybiera Polskę. Amatorzy białego szaleństwa preferują polskie trasy – bo są tańsze niż zagraniczne (zwłaszcza Austria bije mocno po kieszeni), na ogół dobrze przygotowane, no i jest ich coraz więcej, dzięki czemu kolejki się skracają.
Osoby, które wyjeżdżają głównie za granicę, nie rezygnują jednocześnie z tras w naszym kraju. Jedna trzecia z nich korzysta zarówno z ofert polskich jak i zagranicznych. Natomiast zaledwie 4 proc Polaków, tych najzamożniejszych, udaje się wyłącznie na wyjazdy zimowe do innych krajów – i to dosyć często.
Ponad połowa badanych deklaruje, że na zimowy aktywny wypoczynek udaje się nawet parę razy w roku (dotyczy to w szczególności mężczyzn). Jednakże ponad 5 proc. miłośników białego szaleństwa wyjeżdża tylko raz na kilka lat. To z kolei ci ubożsi, których nie stać na regularne wyjazdy w góry.
Dla miłośników sportów zimowych, podczas wyboru docelowego miejsca podróży najważniejszymi kryteriami są długość i stan tras zjazdowych, w miarę pewne warunki atmosferyczne (szczególnie wśród starszej grupy respondentów), a także koszty zakwaterowania. Mniej narciarzy i snowboardzistów wskazuje na cenę karnetów, odległość od domu (na ten aspekt zwraca uwagę więcej mężczyzn niż kobiet, które na ogół lubią dalekie, bardziej egzotyczne wojaże) oraz na dodatkowe atrakcje w pobliżu (tym także częściej interesują się panie).
Duża większość narciarzy i snowboardzistów wyłącznie samodzielnie organizuje swoje wyjazdy (77 proc.). Prawie 20 proc korzysta zarówno ze wczasów zorganizowanych, jak i z wyjazdów na własną rękę. Jedynie 6 proc. korzysta wyłącznie z wyjazdów organizowanych przez biura podróży – taki obraz polskich narciarzy i snowboardzistów przynosi najnowsze badanie „Zwyczaje Polaków związane ze sportami zimowymi”, przeprowadzone na zlecenie TU Europa przez agencję Beeline.

Z mniejszym ryzykiem

Tych 77 proc narciarzy, którzy organizują wyjazdy na własną rękę, nie ma polisy od biura podróży. Blisko połowa z nich kupuje więc samemu dodatkowe ubezpieczenie. Zdecydowana większość robi to regularnie, przed każdym zimowym wyjazdem. Jedynie nieliczni deklarują, że tylko czasami wykupują taką polisę. W dodatkowe ubezpieczenie zaopatrują się częściej ludzie starsi, mający więcej doświadczenia i rozumiejący, jak dotkliwe mogą być konsekwencje wypadku narciarskiego.
Warto pamiętać o ubezpieczeniu, bo podczas gdy biura podróży gwarantują podstawowe polisy turystyczne o dość wąskim zakresie (które mogą nie wystarczyć, gdy przytrafi się wypadek lub kontuzja), to wyjazdy samodzielne trzeba samemu w całości zaplanować. Polisa, choć często uważana za zbędny, dodatkowy koszt, zawsze będzie wielokrotnie tańsza od płatnej pomocy ratowników na zagranicznych stokach oraz od kosztów leczenia urazów w szpitalu.

Przykładowe koszty leczenia leczenia narciarzy za granicą, poniesione przez towarzystwo ubezpieczeniowe.

Austria – narciarz przewrócił się podczas hamowania. Służby ratownicze zwiozły go na noszach, a następnie został przetransportowany karetką do lekarza. Diagnoza: zerwane więzadło krzyżowe przednie oraz poboczne strzałkowe, rozerwany róg tylnej łąkotki, odłamany kawałek kości piszczelowej oraz uszkodzone ścięgno mięśnia podkolanowego. Koszty leczenia – 9 116 zł.
Szwecja – upadek w trakcie zjazdu z podparciem ręki, uszkodzenie kości w lewym stawie łokciowym. Koszty – 1 747 zł.
Włochy – pięcioletnie dziecko podczas jazdy z tatą na nartach upadło i uszkodziło podudzie (pęknięcie kości piszczelowej ). Koszty – 1 216 zł.

źr. TU Europa.

Poprzedni

13-tego w Polsce…

Następny

Dujszebajew skompletował kadrę