16 listopada 2024
trybunna-logo

Suplementy ciągle zagrażają

Kolejni ministrowie zdrowia uważają, że ryzyko związane z suplementami diety jest niewielkie. Nie widzą zatem potencjalnych zagrożeń, ani im nie zapobiegają.

Całymi latami, nieświadomi zagrożenia Polacy, kupują niebezpieczne dla zdrowia suplementy diety. Kontrola NIK pokazała, że system nadzoru nad wprowadzaniem tych produktów na rynek nie zapewnił konsumentom właściwej ochrony.
Okazuje się, że w latach 2017-2020 w Głównym Inspektoracie Sanitarnym złożono blisko 63 tys. powiadomień o wprowadzeniu lub zamiarze wprowadzenia do obrotu nowego suplementu diety. Niestety, funkcjonujący pod rządami Prawa i Sprawiedliwości GIS, poddał analizie zaledwie 11 proc. z nich!
Co gorsza, weryfikacja niektórych powiadomień ciągnęła się latami. Najdłuższe analizy trwały od dwóch do niemal 14 lat i do dnia zakończenia kontroli NIK w maju 2021 r. wyniki badań wciąż nie były znane. Część suplementów weryfikowano pod kątem składu, czy nie zawierają niedozwolonych substancji, wobec innych wszczynano postępowania wyjaśniające, których celem było ustalenie, czy suplementy są bezpieczne dla zdrowia.
Problem w tym, że poddane weryfikacji produkty, często budzące wątpliwości GIS, mogły być przez ten czas dostępne na rynku. Polskie przepisy stanowią bowiem, że ich sprzedaż można rozpocząć już z chwilą złożenia w Głównym Inspektoracie Sanitarnym powiadomienia o wprowadzeniu lub tylko o zamiarze wprowadzenia na rynek nowego suplementu diety. To sprawia, że nadzór zdrowotny ze strony GIS staje się w zasadzie fikcją.
Część postępowań jasno stwierdziła, że badane suplementy diety nie spełniają norm i nie powinny być sprzedawane jako środki spożywcze (4 na 7 zbadanych przez Najwyższą Izbę Kontroli). Duża skala nieprawidłowości dotyczyła także sprzedaży internetowej. Kontrolerzy Izby zidentyfikowali w sieci suplementy diety z niedozwolonymi składnikami, które mogły stanowić zagrożenie dla zdrowia.
O tym, z jak poważnym problemem mamy do czynienia świadczą dane pokazujące błyskawiczny wzrost popularności tych produktów w Polsce. O ile w latach 2013-2015 zgłoszono w GIS w sumie od 9 do 12 tys. nowych suplementów diety (3-4 tys. rocznie), o tyle pod rządami PiS, w latach 2017-2020 już 62 808. Jedną z najistotniejszych przyczyn wzrostu popytu była reklama, zwłaszcza telewizyjna. PiS-owska telewizja „publiczna” znacznie się więc przyczynia do szkodliwego wzrostu popytu na suplementy.
Ten wzrost popularności nie wiązał się jednak ze wzrostem świadomości Polaków na temat tego, czym są takie produkty i czym się różnią od leków sprzedawanych bez recepty. Mając to na uwadze, Ministerstwo Zdrowia przygotowało projekt ustawy z propozycją wprowadzenia opłaty za reklamę suplementów diety, która miałaby trafiać na konto właściwego urzędu skarbowego. Jak to często u nas, na projekcie się skończyło. Resort zrezygnował jednak z tego pomysłu, co zdaniem NIK było nieuzasadnione. Czyżby zadecydowała tu siła przekonywania lobbystów z branży suplementowej?.
Niestety, kolejni ministrowie zdrowia przyjmowali, że ryzyko związane z suplementami jest niewielkie, dlatego nie identyfikowali potencjalnych zagrożeń, a tym samym nie mogli im zapobiegać, ani ich eliminować. Resort mogłaby wesprzeć w tym zakresie Rada do spraw Monitoringu Żywności i Żywienia, jedyny taki merytoryczny organ przy Ministrze Zdrowia, ale Rada faktycznie już nie prowadzi żadnej działalności.
Wcześniejsza kontrola NIK, dotycząca dopuszczania suplementów diety do obrotu pokazała, że nadzór nad ich jakością w latach 2014-2016 był niedostateczny, podobnie jak dotycząca takich produktów edukacja żywieniowa. Zdaniem Izby główną przyczyną tego stanu były nieodpowiednie przepisy w sprawie wprowadzania na rynek nowych produktów i ich reklamy. NIK proponowała systemowe rozwiązania i zmiany ustawowe, jednak rządzące Prawo i Sprawiedliwość ich nie wprowadziło. Celem najnowszej kontroli było więc sprawdzenie, czy w latach 2017-2020 organy odpowiedzialne za nadzór nad wprowadzanymi na rynek suplementami diety, zapewniły konsumentom bezpieczeństwo zdrowotne. Zdaniem Izby, nie zapewniły.
W Państwowej Inspekcji Sanitarnej działa informatyczny system powiadomień o wprowadzeniu lub zamiarze wprowadzenia na rynek suplementów diety. System automatycznie weryfikuje właściwą w takim produkcie wysokość dawek witamin, składników mineralnych, surowców roślinnych i innych składników. Niedawna modyfikacja systemu miała pozwolić na skrócenie szczegółowej weryfikacji powiadomień i postępowań wyjaśniających, a także na zmniejszenie ryzyka wprowadzenia do obrotu produktu niespełniającego wymagań. Zmiany miały odciążyć pracowników i pozwolić na skuteczniejszą analizę ryzyka, ale tak się nie stało, bo funkcjonowanie jednostek Państwowej Inspekcji Sanitarnej zdominowała pandemia SARS-CoV-2.
Kontrola NIK pokazała, że w GIS weryfikacją tych prawie 63 tys. powiadomień o wprowadzeniu lub zamiarze wprowadzenia na rynek suplementów diety zajmowało się w latach 2017-2020 zaledwie siedmiu pracowników. Do tego często dochodziło w zespole do rotacji, co wiązało się z koniecznością przeszkolenia nowych pracowników i oczywiście negatywnie wpływało na efektywność pracy.
Najwięcej powiadomień wpłynęło do Głównego Inspektora w 2020 r., w czasie epidemii – o 70 proc. więcej niż w roku poprzednim. Średnio na jednego pracownika przypadało miesięcznie blisko 300 zgłoszeń. Można domniemywać, że producenci i sprzedawcy świadomie wybierali rok pandemiczny, licząc na to, że nadzór GIS będzie wyjątkowo pobieżny. I mieli rację.
W sumie, do zakończenia kontroli w maju 2021 r., z tych poddanych analizie 11 proc. powiadomień (6 825) złożonych w latach 2017-2020, proces weryfikacji zakończono w przypadku zaledwie nieco ponad połowy z nich (3 571).
Kontrolerzy NIK wybrali losowo część rozpatrywanych już przez pracowników GIS powiadomień. Okazało się, że okres, jaki upłynął od dnia, w którym rozpoczęto weryfikację do dnia kontroli, wynosił od 851 dni do ponad 3 lat, a w jednym przypadku ponad 13 lat i 10 miesięcy!. Opóźnienia dotyczyły także samego rozpoczęcia postępowania wyjaśniającego i wynosiły od 10 dni do niemal trzech lat.
Do tego, w pismach zobowiązujących przedsiębiorców do przedstawienia naukowych opinii na temat sprzedawanego suplementu nie wskazywano terminu ich dostarczenia. Spośród przeanalizowanych przez NIK postępowań – w żadnym z nich nie dostarczono wymaganej opinii, a w części GIS nie ponaglał i nie egzekwował nałożonego na przedsiębiorców obowiązku. Przez ten czas analizowane suplementy można było legalnie kupić.
Zdaniem Głównego Inspektora Sanitarnego przyczynami opóźnień w weryfikacji powiadomień były głównie: znaczący wzrost liczby składanych powiadomień, brak uregulowania na poziomie unijnym przepisów dotyczących składników niedozwolonych w suplementach diety (co wszakże w niczym nie przeszkadzało w uregulowaniu tego na szczeblu krajowym), a także czasochłonny i w wielu przypadkach skomplikowany charakter ich weryfikacji. NIK dodaje, że nader istotną przyczyną opóźnień i niskiej efektywności były też braki kadrowe, ponieważ Główny Inspektor Sanitarny nie dostosował zatrudnienia do skali potrzeb.
W badanym przez NIK okresie, organy Państwowej Inspekcji Sanitarnej w sumie wydały 437 decyzji nakazujących wycofanie ze sprzedaży suplementu diety, zakazujących sprzedaży bądź czasowo wstrzymujących sprzedaż. Część z tych decyzji dotyczyła produktów tych samych producentów sprzedawanych pod zmienioną nazwą.
Szczególnie duże zagrożenia wiążą się ze sprzedażą internetową. Kontrolerzy NIK zidentyfikowali w sieci 20 suplementów diety zawierających składniki, których stosowanie w żywności jest niedozwolone i które zagrażają bezpieczeństwu konsumentów: MK-677 – Ibutamoren, johimbina, androsta-3,5-diene-7,17- Dione, konopie włókniste, świerzbowiec właściwy, ostarine (MK-2866), DHEA, 5-HTP (hydroksytryptofan). Główny Inspektor Sanitarny tłumaczy, że przedsiębiorcy, którzy oferowali te produkty, w większości przypadków nie dopełnili obowiązku ich zgłoszenia, a więc wprowadzili je na rynek nielegalnie.
Wcześniej, w 2017 r. sam GIS, na polecenie Komisji Europejskiej, brał udział w kontrolach niektórych środków spożywczych sprzedawanych w sieci. Inspektorzy sanitarni mieli wtedy zastrzeżenia do 50 ofert. W składzie aż 36 produktów stwierdzili składniki, których stosowanie w suplementach diety jest niedozwolone. Osiem szczególnie szkodliwych suplementów zgłoszono do RASFF – unijnego systemu informowania o produktach niebezpiecznych. W sumie w latach 2017-2020 wszystkie kraje członkowskie UE przekazały tam 712 powiadomień dotyczących suplementów diety, z tego Polska – tylko te 36, wykryte w ramach kontroli do której doprowadziła Komisja Europejska. Ale KE nie może Polsce co roku zlecać przeprowadzania tych kontroli.
Polskę po części wyręczyli Szwajcarzy. Tamtejsze służby wszczęły powiadomienie alarmowe w sprawie produkowanego w Polsce suplementu diety pod nazwą CannabiGold Smart. Szwajcarzy wskazali na obecność w nim niedozwolonych substancji – THC (299 mg/kg) oraz kannabidiolu (CBD 17, 600 mg/kg). Narodowy Instytut Zdrowia Publicznego Państwowy Zakład Higieny dopiero wtedy uznał, że z uwagi na stwarzane zagrożenie CannabiGold Smart nie powinien znajdować się w obrocie handlowym.
NIK podkreśla, że sektor sprzedaży internetowej suplementów diety wymaga szczególnego zainteresowania Głównego Inspektora Sanitarnego, na co Izba wskazywała już w 2016 r Nic się jednak nie poprawiło. Izba proponowała wówczas stworzenie systemu ostrzegania konsumentów przed znajdującymi się na runku suplementami, które nie zostały oficjalnie zgłoszone w GIS. NIK proponowała również podwyższenie kar pieniężnych za wprowadzanie na rynek niebezpiecznych lub nielegalnych suplementów diety oraz za nieprzestrzeganie wymagań w zakresie reklamy i promocji. Wśród propozycji NIK znalazł się także zakaz reklamy suplementów diety z wykorzystaniem wizerunku osób ze środowiska medycznego i farmaceutycznego czy odwoływania się do zaleceń takich osób. Rząd PiS nie wykonał żadnego z tych zaleceń. Podobno Główny Inspektor Sanitarny cały czas analizuje ich zgodność z przepisami międzynarodowymi, a Minister Zdrowia nie wyznaczył terminu zakończenia tych prac.
Bez żadnych efektów pozostały także działania powołanego w 2016 r. Zespołu do spraw uregulowania reklamy leków, suplementów diety i innych środków spożywczych oraz wyrobów medycznych – co nawet nie dziwi, bo wiadomo, iż państwo PiS funkcjonuje głównie teoretycznie.
Zespół wprawdzie zaproponował zmiany zbieżne z wnioskami NIK z 2016 r., które dotyczyły zwiększenia efektywności nadzoru nad reklamą tych produktów i wprowadzenia możliwości natychmiastowego jej wstrzymania na czas prowadzenia postępowania w sprawie reklamowanego suplementu. Inny pomysł dotyczył wprowadzenia opłat za złożenie powiadomienia (1 000 zł) i za zmianę danych w powiadomieniu (500 zł). Były to oczywiście jednak głosy wołającego na puszczy.
Główny Inspektor Sanitarny tłumaczy, że trwają prace nad zmianami w ustawie, które w sposób całościowy obejmą rynek suplementów diety. I zapewne będą jeszcze trwać długo.
Dynamicznie rozwijający się w Polsce od kilku lat rynek suplementów diety jest w ocenie Najwyższej Izby Kontroli „obszarem słabo rozpoznanym i niedostatecznie uporządkowanym”. Uregulowania i usprawnienia wymaga przede wszystkim kwestia rejestracji suplementów diety, nadzoru nad ich wprowadzaniem do obrotu i sprzedażą.
Najwyższa Izba Kontroli domaga się od Ministra Zdrowia ustalenia wykazu składników niedozwolonych w suplementach diety, wprowadzenia zakazu sprzedaży suplementu do czasu zweryfikowania powiadomienia i zatwierdzenia zgłoszenia, określenia maksymalnego terminu na przedstawienie opinii Urzędu Rejestracji Produktów Leczniczych, Wyrobów Medycznych i Produktów Biobójczych lub jednostki naukowej dotyczącej wprowadzanego do obrotu suplementu. Zapewne także i żadne z tych zaleceń nie zostanie wykonane.
Obecność na rynku suplementów diety zawierających niedozwolone składniki stwarza zagrożenie dla bezpieczeństwa konsumentów i wymaga podejmowania przez organy sprawujące nadzór nad bezpieczeństwem żywności, ciągłych i skutecznych działań eliminujących niebezpieczeństwo. Niestety, takich działań brak.

Poprzedni

Lewico, idź drogą obywatelską

Następny

Nieposłuszny słuchacz