16 listopada 2024
trybunna-logo

Stacje kontroli pod kontrolą rządu

Rada Ministrów uznała, że samorządy nie poradzą sobie z nadzorem nad stacjami kontrolującymi stan techniczny samochodów. Postanowiła więc uwolnić je od tego obowiązku.

 

Rząd Prawa i Sprawiedliwości, pod pretekstem starań o lepszy stan techniczny samochodów, obcina kolejne uprawnienia samorządom.
Do tego właśnie zmierza przyjęty przez Radę Ministrów projekt nowelizacji ustawy o ruchu drogowym oraz niektórych innych ustaw.

 

W ręce władzy centralnej

Zgodnie z projektem, za funkcjonowanie systemu badań technicznych pojazdów oraz sprawowanie nadzoru nad tymi badaniami, a także nad przedsiębiorcami prowadzącymi stacje kontroli pojazdów i szkolenia diagnostów, odpowiadać będą już nie starostowie, jak dotychczas, lecz Transportowy Dozór Techniczny.
Jest to urząd centralny podległy Ministrowi Infrastruktury. Zadanie TDT to zapewnienie bezpiecznego funkcjonowania urządzeń technicznych, mogących tworzyć zagrożenie dla życia lub zdrowia ludzkiego oraz mienia czy środowiska naturalnego.
To, że PiS ogranicza kompetencje samorządów nie jest bynajmniej zarzutem, lecz tylko prostym stwierdzeniem faktu.
Samorządy wiele działań wykonują wolniej, głupiej i kosztowniej niż władza centralna, panuje w nich nepotyzm i zagrożenie korupcją. Tyle, że liderom PiS przeszkadzają nie te patologie, co samo istnienie lokalnych ośrodków władzy, niezależnych od partii rządzącej. I dlatego chcą je zmarginalizować.

 

Przed Bogiem i historią

Starosta we współczesnej Polsce kieruje powiatem. Jest wybierany przez radę powiatu i jako organ samorządowy, nie podlega bezpośrednio władzy centralnej.
Inne jest usytuowanie wojewody, który kieruje terenową administracją rządową w województwie i reprezentuje Radę Ministrów, zaś powołuje go i odwołuje premier.
Natomiast starostowie i wójtowie są niezależni od rządu. Ta samorządność niższych szczebli terytorialnych jest solą w oku dla PiS-u, który pragnie, aby administracja lokalna była hierarchicznie podporządkowana władzy centralnej.
Jarosław Kaczyński konsekwentnie dąży do budowy takiego systemu ustrojowego Polski, jaki obowiązywał w czasach Władysława Gomułki – a uszczuplanie kompetencji samorządowych stanowi ważny krok na drodze do tego celu.
Oczywiście, proste paralele między tymi dwoma politykami będą nieodpowiednie, bo władza Władysława Gomułki była jednak ograniczona. Musiał uważać na niechętne mu frakcje w Biurze Politycznym Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, a zwłaszcza na towarzyszy radzieckich, no i mógł utracić swoje stanowisko, co też się i stało.
Jarosław Kaczyński rządzi zaś Polską samowładnie, żadnego stanowiska nie utraci, na nikogo zważać nie musi, zaś odpowiedzialny jest jedynie przed Bogiem i historią.
Dziwne więc byłoby – a może nie tyle dziwne, co niezrozumiale szlachetne i mądre – gdyby człowiek dysponujący tak ogromną władzą, nie skorzystał z pokusy przebudowy podległego sobie państwa wedle własnego widzimisię.
Taka przebudowa państwa składa się również i z drobiazgów – takich jak na przykład wyjęcie nadzoru nad stacjami kontroli pojazdów z kompetencji samorządowych i poddanie ich administracji centralnej.

 

Nie powinny jeździć po drogach

Obecnie nadzór nad przedsiębiorcami prowadzącymi stacje kontroli pojazdów sprawuje 380 starostów.
Rząd, proponując zmiany, powołuje się na Najwyższą Izbę Kontroli: „NIK negatywnie oceniła wykonywanie tego zadania przez niektórych z nich. Ponadto, ankieta przeprowadzona przez Ministra Infrastruktury, dotycząca nowych zadań wynikających z implementacji dyrektywy UE, dostarczyła informacji, że starostwa mogą nie poradzić sobie z wykonywaniem zadań nakładanych na Polskę przepisami unijnymi”.
Rzeczywiście, w 2017 r NIK skontrolowała dopuszczanie pojazdów do ruchu w Polsce i stwierdziła w raporcie, że po polskich drogach poruszają się setki tysięcy pojazdów, które nie powinny zostać dopuszczone do ruchu ze względu na ich zły stan techniczny.
Sprzyja temu rosnący import coraz starszych samochodów z Europy Zachodniej, których właściciele bez problemu na konkurencyjnym rynku załatwiają stempel dopuszczający auto do ruchu.
Z ustaleń kontroli NIK wynikało także, że ponad połowa skontrolowanych stacji wykonywała badania samochodów powierzchownie – w niepełnym zakresie lub urządzeniami, które nie spełniały wymagań.
Zdaniem NIK, w dużej mierze była to konsekwencja słabego nadzoru starostów nad przedsiębiorcami prowadzącymi stacje kontroli pojazdów i zatrudnionymi w nich diagnostami.

 

Czasy się zmieniły

We wnioskach pokontrolnych NIK zaproponowała „utworzenie organu nadzorującego i koordynującego działania starostów, przy czym organ ten byłby odpowiedzialny za sprawowanie nadzoru nad systemem badań technicznych”.
Tyle, że NIK nigdzie nie postulowała, by stacje kontroli w ogóle przeszły spod władania starostów w kompetencje administracji centralnej – jak chce tego rząd PiS.
Poza tym, kontrola NIK obejmuje okres do marca 2016 r. Od tego czasu wiele się zmieniło w badaniach technicznych samochodów. Zaczął funkcjonować system CEPiK, wprowadzony przez rząd PO-PSL. Można go ominąć tylko z mocnymi znajomościami lub sporą łapówką – jeśli diagnosta potwierdzi dobry stan auta bez wprowadzania go do systemu, czyli całkowicie na lewo. Jest to jednak spore ryzyko, na które decyduje się tylko niewielu pracowników stacji kontroli pojazdów. W innych przypadkach łatwiej przejść wielbłądowi przez ucho igielne , niźli zdobyć pieczątkę w dowodzie rejestracyjnym, o czym dobrze wie wielu nieszczęsnych kierowców, po parę razy przyjeżdżających na kontrolę.
Tak więc, dziś już nie ma tak ważnych powodów, przemawiających za przejęciem nadzoru nad systemem kontroli technicznej pojazdów, jakie istniały jeszcze dwa lata temu.

 

Kontrolować, ale nie ufać

Rząd nie zamierza jednak rezygnować z rozszerzania zasięgu swej władzy i nadzoru. Powołuje się przy tym nie tylko na NIK, lecz i na Unię Europejską. „Nowe przepisy dostosowują polskie prawo do rozwiązań przyjętych w Unii Europejskiej” – stwierdza Rada Ministrów, czego w istocie nikt nie jest w stanie zweryfikować.
No i oczywiście, według rządu, nastąpi poprawa bezpieczeństwa w ruchu drogowym poprzez „uszczelnienie” systemu badań technicznych. Wyższa będzie jakość pracy diagnostów, poziom ich kwalifikacji i kompetencji. Poprawi się też rzetelność wykonywanych przez nich badań technicznych, a to dzięki wprowadzeniu obowiązkowych okresowych szkoleń diagnostów.
Jak twierdzi rząd, szczególnie mocnym nadzorem zostanie objęta weryfikacja stanu licznika pojazdu. Za cofanie licznika grozić będzie od trzech miesięcy do pięciu lat pozbawienia wolności. Będzie za to odpowiadać i ten, kto to zleca (czyli z reguły właściciel pojazdu), i ten, kto dokonuje fałszerstwa (mechanik).
Natomiast w samych stacjach kontroli technicznej będą dokonywane obowiązkowe kontrole kalibracji i konserwacji sprzętu pomiarowego. Kontrolerzy sprawdzą też, jak archiwizowane są wyniki badań stanu pojazdów.
Rząd źle ocenia to, że ośrodki szkolenia diagnostów funkcjonują na zasadach wolnorynkowych i bez żadnego nadzoru. Dlatego stworzony zostanie system obowiązkowego egzaminowania oraz szkoleń dla diagnostów. Wkrótce powstanie spis warunków jakie będą musiały zostać spełnione. „Chodzi o szczegółowe wymagania dotyczące ośrodków szkolenia (infrastruktura i wykładowcy) oraz nadzoru nad nimi” – wyjaśnia Rada Ministrów.
Tak więc, rząd PiS nie po raz pierwszy sięga po leninowską zasadę „ufać i kontrolować”. Tyle, że twórczo ją modyfikuje. Zaufania praktycznie już nie ma, a za to jest coraz więcej kontroli.

Poprzedni

Apartheid w Izraelu

Następny

Przeprosiny po latach

Zostaw komentarz