System segregowania śmieci w naszym kraju jest mało sensowny, ale większość Polaków myśli racjonalnie i stara się jakoś rozdzielać odpady.
Większość Polaków uważa, że system segregacji śmieci w Polsce nie sprawdza się i jest nieefektywny – i oczywiście mają oni rację. Pogląd o ułomności śmieciowej segregacji reprezentuje 60 proc. obywateli, zapytanych o to w sondażu zorganizowanego w ramach kampanii edukacyjnej „rePETujemy”. Kwestia nie jest bez znaczenia, skoro pod rządami Prawa i Sprawiedliwości mieszkańcy naszego kraju muszą coraz więcej płacić za wywóz odpadów komunalnych.
Kwestia ich segregacji zawsze budzi krytyczne uwagi, powracając przy okazji wprowadzania kolejnych grup podziału, wzrostu kosztów wywozów odpadów czy potrzeby ograniczania ich ilości.
Dziś segregacja śmieci obejmuje tylko część gospodarstw domowych, bo jak pokazują wyniki sondażu „rePETujemy”, około 68 proc. Polaków deklaruje, że segreguje wszystkie śmieci w swoim domu, rozdzielając je na poszczególne frakcje. To i tak niemało, bo jest to system kłopotliwy, dobry może tam, gdzie ludzie mają domy z ogródkami, ale bardzo niedogodny w małych mieszkaniach, gdzie na przykład konieczność wyodrębnienia śmieci bio sprawia, że w naszej kuchni powstaje śmierdząca kompostownia.
Dlatego zrozumiałe jest, że dość dużo osób decyduje się na oddzielanie od siebie tylko niektórych rodzajów odpadów – głównie szkła i tworzywa. Grupę mniej dzielących stanowi około 30 proc. respondentów. Do najczęściej wskazywanych przyczyn rezygnowania z pełnej segregacji zaliczają oni brak miejsca na dodatkowy kosz w domu oraz czasochłonność i niewygodę segregowania.
Dodatkowo, co szósty Polak zwraca uwagę na problem segregacji w domu plastikowych odpadów, zwłaszcza w postaci butelek, które zajmują szczególnie dużo miejsca (nawet po zgnieceniu).
Polacy są jednak dość uspołecznionym narodem. Widzimy, że władza źle zorganizowała system segregacji śmieci, ale z drugiej strony rozumiemy, że należy je rozdzielać. Dlatego, biorąc pod uwagę reprezentatywną na skalę kraju pulę badań, tylko 4 proc. naszego społeczeństwa przyznaje się do niesegregowania śmieci w ogóle. Jako główne tego powody także podawane są problemy z ich segregowaniem w warunkach domowych oraz brak miejsca na dodatkowe kosze w mieszkaniach. Ponadto, osobom starszy po prostu nie chce się borykać z dzieleniem odpadów na kilka koszy, tym bardziej, że oznacza to niedogodność częstszego wynoszenia śmieci. Kłopotliwa jest również konieczność zastanawiania się, do którego kosza wyrzucać odpady.
Nic dziwnego zatem, że dość krytycznie oceniamy wydolność systemu segregacji odpadów – i tylko 40 proc. z nas uważa, że spełnia on swoją rolę. Jednak co do samej sensowności segregowania śmieci, pozytywne zdanie ma już 80 proc. osób w Polsce.
Na ogół zresztą wiemy, jak to robić. Polacy, zapytani na przykładach, do jakiego kosza wyrzuciliby poszczególne odpady, udzielają raczej prawidłowych odpowiedzi. Trudności przysparzają między innymi resztki z mięsa, błędnie przyporządkowywane do odpadów bio, czy np. zatłuszczone styropianowe opakowania po żywności na wynos, kojarzone z odpadami z tworzyw sztucznych.
Oczywiście wedle systemu obowiązującego w Polsce oba te rodzaje śmieci powinny trafić do odpadów zmieszanych – choć to sprzeczne z logiką, bo przecież, co by nie powiedzieć, resztki mięsa zawsze będą odpadami bio, a styropian, choćby zatłuszczony, nigdy nie przestanie być tworzywem sztucznym.
Z kolei, w przypadku kosza na papiery, błędem ma być wrzucanie tam np. pudełek po pizzy czy zużytych, czyli brudnych ręczników papierowych, które także powinny ponoć znaleźć się w pojemniku na odpady zmieszane. Wszystko to pokazuje, jak mało sensowny jest system segregowania śmieci funkcjonujący w naszym kraju – no ale innego nie mamy, więc ogromna większość Polaków, myśląc racjonalnie, stara się te odpady jednak rozdzielać.
O ile mieszkańcy naszego kraju jakoś dają sobie radę z segregowaniem śmieci, o tyle urzędy i firmy zajmujące się ich przetwarzaniem, wypadają poniżej krytyki. Źle wypadamy na tle innych państw Europy.
Jak wynika z danych Eurostatu, europejskiego urzędu statystycznego, udostępnionych w lipcu 2020 roku, część przetworzonych odpadów przez Polskę w 2018 r. (nowszych danych jeszcze nie ma) stanowiła zaledwie 34,3 proc., przy średniej recyklingu dla krajów Unii Europejskie wynoszącej 47 proc. W tym zestawieniu wynik ten plasuje Polskę na 20. miejscu, za krajami takimi jak Węgry, Słowacja, Hiszpania, nie mówiąc już o Czechach.
Na czele tego rankingu znajdują się Niemcy z „przetwarzalnością” odpadów na poziomie aż 67,3 proc. Polska nigdy nie osiągnie podobnego rezultatu, bo kluczem do niego jest dobra organizacja, nowoczesne technologie i odpowiednie środki finansowe. Tylko wtedy można bowiem doprowadzić do stworzenia gospodarki o obiegu niemal zamkniętym, gdzie duża większość śmieci zostaje ponownie wykorzystana.
Tymczasem u nas, dla przykładu, praktycznie już nie funkcjonuje system zwracania szklanych butelek z kaucją, który „za komuny” działał całkiem dobrze. Nie ma też mowy o oddawaniu, za drobną kwotą, zużytych plastikowych butelek PET.
Mówi się o zorganizowaniu w Polsce systemu depozytowego, który jakoby ma sprawić, że te zużyte plastikowe butelki zyskają dodatkową wartość, co z kolei powinno sprawić, że więcej ich trafiało będzie do recyklingu. System taki funkcjonuje dość nieźle na Litwie, gdzie w efekcie jego wprowadzenia prawie 90 proc. opakowań plastikowych wraca do ponownego przetworzenia. W naszym kraju jest to jednak pieśń dalekiej przyszłości – tym bardziej, że wymagałoby to pewnych nakładów finansowych, których nie zaakceptuje rząd PiS.