19 listopada 2024
trybunna-logo

Potwory zdobyły wiosnę

Żeby złapać pokemona nie wystarczy gapić się w ekran. Trzeba gapić się chodząc.

Zdarzyły się ostatnio dni, że internauci częściej wpisywali w sieci frazę „Pokemon Go” niż „sex” i „porn”. Fenomen gry łączącej rzeczywistość wirtualną z realnym światem ma także swoje finansowe oblicze.
Najlepiej odczuła to firma Nintendo, której akcje w ciągu kilku dni zdrożały z ok. 2,12 bln jenów (84 mld zł) do ok. 3,24 bln jenów (czyli 124 mld zł). Oczywiście, giełda to ulica dwukierunkowa i możliwy – choć chyba na razie niezbyt prawdopodobny – jest także równie szybki marsz w dół.

Dla graczy zwykłych i giełdowych

Cena akcji Nintendo wzrosła do 22 840 jenów. Nie jest to nic nadzwyczajnego, bo papiery tej firmy nie raz już osiągały taki poziom, ostatnio w październiku ubiegłego roku. Ciekawsze jest to, że powodem późniejszych spadków akcji Nintendo była… zapowiedź opóźnienia premiery gry mobilnej, która dziś podbija świat. Kto nie stracił wówczas nerwów i nie sprzedał akcji, może być dziś zadowolony – zauważa portal Bankier.pl.
– Inwestorzy rzucili się do kupna akcji Nintendo wierząc, że popularność gry Pokemon Go pomoże zwiększyć zyski japońskiego giganta, który ostatnio przeżywał raczej chude lata. Przez ostatnie miesiące akcje Nintendo reagowały na wszelkie informacje o wielkim strategicznym zwrocie, którym dla firmy było przejście z produkowania gier na własne konsole, do gier na smartfony i tablety – komentuje Michał Żuławiński, analityk Bankier.pl.
Rzeczywistym producentem gry wykorzystującej markę Pokemonów jest firma Niantic, w którą Nintendo zainwestowało w ubiegłym roku 30 mln dolarów. Wcześniej firma ta należała do firmy Google, od której odłączyła się jesienią 2015 r.

Połączenie dwóch światów

– Pokemon Go to gra na urządzeniach mobilnych, która łączy świat realny i wirtualny. W trakcie spacerów w rzeczywistym świecie gracze znajdują i łapią Pokemony (skrót od pocket monster, kieszonkowe potwory), używając kamery w telefonie. Aplikacja zawierająca grę wykorzystuje system GPS, dzięki czemu możliwa jest lokalizacja położenia gracza i sprawdzenie, czy w pobliżu są jakieś stworzenia do złapania. Gracze mogą potem obserwować rozwój wirtualnych potworów, a także prowadzić walki między sobą. Aplikacja jest darmowa, jednak posiada wbudowany system mikropłatności – za kilka dolarów gracze mogą kupować dodatkowe przedmioty, które ułatwiają rozgrywkę – wyjaśnia Michał Żuławiński z Bankiera.pl
Portal Bankier.pl przypomina, że już 1 kwietnia 2014 r. wyszukiwarka Google postanowiła zaskoczyć internautów i zaprezentowała film pokazujący jak mogą oni w jednej chwili stać się trenerem pokemonów. Wystarczyło pobrać specjalną aktualizację do aplikacji Google Maps. By grać, nie trzeba było wychodzić z domu – potwory odnajdywało się poprzez znalezienie ich położenia na mapie. Były one ukrywane w przeróżnych miejscach – od wielkich miast aż po kratery wulkanów. Jednak Google potraktowała to jako żart primaaprilisowy i wkrótce wyłączyła niespodziankę – czego być może dziś żałuje.

Już nie siedzą lecz chodzą

– Obecnie giełdowi gracze są w fazie zachwytu perspektywami, jakie przed Nintendo roztaczają pierwsze dni sukcesu Pokemon Go. Historia zna jednak wiele innowacyjnych produktów i usług, które – mimo początkowego boomu, w dłuższym okresie nie były w stanie zarobić na siebie tak, jak życzyliby sobie tego inwestorzy. W 2012 r. hitem były np akcje firmy Zynga produkującej gry dostępne m.in. na Facebooku. Dziś są one pięciokrotnie tańsze – dodaje Michał Żuławiński.
Firma Niantic poszła dalej niż Google – aby złapać nowego pokemona konieczne jest jeszcze wyjście z domu, czyli wykazanie pewnej aktywności fizycznej. Połączenie prawdziwego świata z rzeczywistością wirtualną okazało się strzałem w dziesiątkę. Gra szybko zdobyła pierwsze miejsca na listach ilości pobrań. Z jednej strony to dobrze, bo ludzie się ruszają, zamiast godzinami ślęczeć przed komputerem. Z drugiej – gracze pogrążeni w ściganiu pokemonów nie zwracają uwagi na przechodniów i samochody, co doprowadziło już do wielu wypadków.
19 lipca promocję gry „Pokemon Go” rozpoczyna w USA operator T-Mobile. Firma oferuje swoim klientom rok internetu za darmo pod warunkiem, że wykorzystają go na łapanie pokemonów. Wśród graczy wyłoni 250 użytkowników, którzy otrzymają równowartość 100 dol. w pokecoinsach (wirtualnej walucie w grze), a pięć osób uda się na wycieczkę po Stanach Zjednoczonych, podczas której będą mogli polować na pokemony.  
Do akcji promocyjnej dołączyli partnerzy, który również oferują użytkownikom T-Mobile specjalne zniżki. Sieć tanich restauracji Wendy’s serwuje graczom darmowe frytki a przewoźnik Lyft (działający na zasadzie zbliżonej do Ubera) – darmową jazdę o wartości 15 dol.
Prawdopodobnie oferta T-Mobile nie będzie miała swojej kontynuacji na polskim rynku. Wynika to z faktu, że w Stanach Zjednoczonych o wiele trudniej telekomom zatrzymać u siebie klienta i aby nie ulec konkurencji, firmy prześcigają się w specjalnych ofertach – ocenia portal Bankier.pl.  

Poprzedni

Kosztować musi

Następny

Wszystko wiemy i nic