30 listopada 2024
trybunna-logo

Polskie dyrdymały konstytucyjne

„Takie były zabawy, spory w one lata” – jak gdyby w Polsce nie istniały inne problemy. Czy można mieć nadzieję, że nasi parlamentarzyści wreszcie zmądrzeli i zrozumieli, co jest naprawdę ważne w ustawie zasadniczej?

W związku z obecną dyskusją na temat zmian w Konstytucji, senator Marek Borowski przypomniał jak, ponad dwadzieścia lat temu, wyglądały prace związane z przygotowaniem obowiązującej dziś ustawy zasadniczej.
Opisuje on wielotygodniowe spory, dotyczące kształtu preambuły – czyli wstępu do tego ważnego aktu prawnego.

„Lub” czy „i”. O to się Polska biła

Bardzo istotne różnice zdań (między Markiem Borowskim a Tadeuszem Mazowieckim, oraz reprezentowanymi przez nich parlamentarzystami) dotyczyły na przykład tak istotnej kwestii, jak to, czy do preambuły należy wpisać zdanie w brzmieniu „My (…) obywatele (…) w poczuciu odpowiedzialności przed Bogiem i własnym sumieniem, ustanawiamy Konstytucję” – czy też może: „w poczuciu odpowiedzialności przed Bogiem LUB własnym sumieniem”.
Żadna ze stron długo nie chciała w tej kwestii ustąpić. Marek Borowski przypomniał (w tygodniku Polityka), że wskazywał wówczas, iż użycie spójnika „i” będzie oznaczać, że wszyscy obywatele głosujący za Konstytucją, zarówno wierzący, jak i niewierzący, biorą (poza sumieniem) także Boga na świadka. Nie mógł tego zaakceptować ani on sam, ani obóz lewicy.
Użyciu spójnika „lub”, zdecydowanie przeciwny był natomiast episkopat, podnoszący, że zdanie w takim kształcie, będzie oznaczać, że wierzący muszą wybierać między Bogiem a sumieniem. A jeśli przeciw był episkopat – to i wielu parlamentarzystów. Tadeusz Mazowiecki mówił wtedy: „Jeżeli chodzi o sprawę wyrazu „lub”, to wiem, że dla części członków Zgromadzenia Narodowego jest to sprawa zasadnicza”.
Z kolei przeciwnicy spójnika „i” opowiadali się za słowem „lub”, wskazując, że „lub” to przecież nie to samo co „albo-albo” – a więc, przy użyciu w preambule spójnika „lub”, ludzie wierzący nie znajdą się bynajmniej w sytuacji, w której będą musieli wybierać między Bogiem, a sumieniem.

Przecinek wagi państwowej

Podobnych sporów związanych z preambułą było oczywiście dużo, dużo więcej.
Dyskutowano między innymi, czy napisać: „obywatele polscy, wierzący w Boga, który jest źródłem…”, czy też raczej „wierzący w Boga będącego źródłem…” – a w obrębie tej kwestii, poważne różnice zdań dotyczyły zagadnienia, czy pomiędzy słowem „Boga”, a słowem „będącego” należy wstawić przecinek, czy też nie?.
Inną ważką debatę poświęcono zaś temu, czy do wyliczenia, iż Bóg „jest źródłem prawdy, dobra i piękna”, należy dodać, że i „sprawiedliwości”.
„Takie były zabawy, spory w one lata”, toczone przez wybrańców narodu polskiego, rozstrzygających kształt najważniejszego aktu prawnego w naszym państwie. Osiągnięto wreszcie kompromis, preambuła powstała, a uczestnicy tej debaty mieli z pewnością poczucie solidnie przepracowanego czasu – i wykonania dobrej roboty.
Wypada w tym miejscu wyrazić nader głęboki żal, że parlamentarzyści oraz ich liderzy, ludzie bez wątpienia mądrzy i kompetentni, poświęcili tyle czasu i uwagi podobnym dyrdymałom. Jak gdyby Polska była wówczas tą mickiewiczowską „cichą wsią litewską”, oddaloną od reszty świata.

W uścisku nomenklatury partyjnej

A przecież, w rzeczywistości, to, czy gdzieś w preambule postawiono przecinek bądź nie postawiono, albo czy użyto słowa „lub” zamiast „i”, nie miało i nie ma kompletnie żadnego znaczenia dla bytu jakiegokolwiek mieszkańca Polski – tak jak nie ma go żadna preambuła do żadnej Konstytucji.Nie jest to przecież ustawa, w której słowa „lub czasopisma” posiadałyby wielomiliardową wagę, mogącą zmieniać rządy.
Ogromnie szkoda więc, że parlamentarzyści, choćby drobnej części tej wnikliwości i zapału którą poświęcili preambule, nie wykazali podczas debaty nad innymi, o niebo ważniejszymi zapisami Konstytucji – takimi, które rzeczywiście mają wpływ na kształt naszego życia.
Tych naprawdę ważnych zapisów Konstytucji nie trzeba daleko szukać.
Warto na przykład sięgnąć po, nabierający w ostatnich dniach wielkiego znaczenia, art. 187, mówiący: „Krajowa Rada Sądownictwa składa się z (…) piętnastu członków wybranych spośród sędziów Sądu Najwyższego, sądów powszechnych, sądów administracyjnych i sądów wojskowych”.
Ani to zdanie Konstytucji, ani żadne inne, nie mówi jednak, kto wybiera tych piętnastu członków spośród sędziów Sądu Najwyższego, sądów powszechnych, sądów administracyjnych i sądów wojskowych?
Przez całe lata, zgodnie z doktryną i przyjęta wykładnią, było oczywiste, że piętnastu sędziów wybierają do Krajowej Rady Sądownictwa sami sędziowie.
Jednak doktryna i wykładnia to nie „twardy” przepis. Warto też zauważyć, ze w następnym zdaniu artykułu 187 czytamy, że w skład Krajowej Rady Sądownictwa wchodzi także: „czterech członków wybranych przez Sejm spośród posłów oraz dwóch członków wybranych przez Senat spośród senatorów”.
W tym zdaniu jest więc jasno i wyraźnie napisane, że posłów wchodzących do Krajowej Rady Sądownictwa wybierają posłowie, zaś senatorów – senatorowie.
Tej odrobiny precyzji zabrakło jednak w zdaniu dotyczącym sędziów. Tam nie napisano, że tych piętnastu sędziów wybierają jakieś zgromadzenia sędziowskie.
To pozornie drobne przeoczenie dało Prawu i Sprawiedliwości powód do – słusznego niestety – stwierdzenia, że Konstytucja nic nie mówi o tym, kto ma wybierać sędziów do Krajowej Rady Sądownictwa. A skoro nie mówi, to może ich wybierać Sejm – i taki właśnie przepis ma się znaleźć w nowej ustawie o Krajowej Radzie Sądownictwa, forsowanej przez PIS.
Oznacza to, że do Krajowej Rady Sądownictwa wejdą sędziowie z nadania większości parlamentarnej. Tym samym KRS stanie się kolejnym ważnym urzędem poddanym PIS-owskiej nomenklaturze partyjnej.

Zgodnie z oczekiwaniami władzy

Krajowa Rada Sądownictwa ma niezmiernie ważne uprawnienie, zapisane w Konstytucji, jakim jest przedstawianie prezydentowi kandydatów na stanowiska sędziowskie. Gdy więc w Krajowej Radzie Sądownictwa znajda się, wybrani przez Sejm, sędziowie bliscy PIS-owi, to takich też kandydatów na stanowiska sędziowskie będą oni przedstawiać prezydentowi do powołania.
Tym samym, w krótszym czasie niż nam się wydaje, korpus sędziowski zostanie zdominowany przez sędziów, realizujących linię polityczną i światopoglądową Prawa i Sprawiedliwości. A to odczują wszyscy Polacy, wchodzący w kontakt z wymiarem sprawiedliwości.
Tak więc, sędziowie zaczną na przykład, zgodnie z oczekiwaniami liderów Prawa i Sprawiedliwości, stosować areszty tymczasowe, decydować o jawności rozpraw, odmawiać rejestracji stowarzyszeń niemiłych władzy, uchylać zakazy różnych zgromadzeń.
Funkcjonariusze partii rządzącej, za pośrednictwem wybranych przez siebie sędziów, uzyskają zatem olbrzymi wpływ nie tylko na bieg życia publicznego, ale i na życie prywatne wielu osób.
Bardzo łatwo można przecież zrujnować komuś karierę za pomocą aresztu tymczasowego (choćby sprawa zakończyła się ostatecznie uniewinnieniem) albo poprzez odmowę wyłączenia jawności rozprawy (choćby nie potwierdziły się żadne, podnoszone na rozprawie zarzuty, na przykład obyczajowe) – zwłaszcza, gdy sprawą zajmą się odpowiednio ustawione media.
Ofiarami podobnych oskarżeń, cóż z tego, że w końcu niepotwierdzonych, mogą stać się wszelkie osoby, w jakikolwiek sposób zawadzające rządzącym. Będzie to oznaczać koniec prawa i sprawiedliwości w Polsce.

Przeznaczeni do wyższych celów

I pomyśleć, że nie byłoby niebezpieczeństwa zaistnienia tych wszystkich zagrożeń dla praworządności, gdyby wiele lat temu parlamentarzyści zechcieli z nieco większą uwagą zająć się jednym, jedynym zdaniem w Konstytucji.
Ale cóż, oni byli dalece ponad rozwiązywanie tak poziomych zagadnień jak to, kto ma wybierać sędziów do Krajowej Rady Sądownictwa. Ich misją było roztrząsanie spraw wzniosłych, dotyczących na przykład tego, gdzie w preambule należy postawić przecinek przy wymienianiu cech boskich.
Bardzo to polskie – zajmowanie się przede wszystkim efektownymi głupstwami, przy jednoczesnym zaniedbywaniu spraw naprawdę istotnych.
Może więc trzeba nam było rządów Prawa i Sprawiedliwości, aby uświadomić sobie, co w rzeczywistości powinno być ważne dla Polski i Polaków?

Poprzedni

Do pracy by się szło

Następny

Warszawo, czy jesteś gotowa na Paradę?