Istnieje ewidentna rozbieżność między celem partii rządzącej, którym jest utrzymanie władzy, a prowadzeniem takiej polityki pieniężnej, by nie pobudzać inflacji.
Gospodarkę trzeba traktować jako system naczyń połączonych. W warunkach gwałtownie rosnących cen surowców i materiałów, a także energii, fikcją są pomysły rządzących na hamowanie inflacji w Polsce, w tym za pomocą administracyjnej kontroli cen. Analizując proces, który doprowadził do spirali inflacyjnej należy szczególnie zwrócić uwagę na rozbieżność między politycznym celem partii rządzącej – a celem polityki pieniężnej.
Jesienią ubiegłego roku główny finansista Polski, prezes NBP Adam Glapiński poinformował, że mamy nieprzebraną ilość pieniędzy i że nie grozi nam inflacja, ale deflacja (spadek cen). Stało się inaczej. Inflacja liczona rok do roku wyniosła w grudniu 2021 roku 8,6 proc. Pomińmy pytania o umiejętności prognostyczne prezesa NBP, bardzo potrzebne na jego stanowisku, a raczej popatrzmy na przyczyny naszej przyspieszającej inflacji – zwraca uwagę Towarzystwo Ekonomistów Polskich.
W ostatnim czasie pojawiło się wiele ciekawych artykułów na temat procesu wzrostu w Polsce cen produktów pierwszej potrzeby, takich jak: źródła energii, produkty spożywcze i usługi (publiczne i komercyjne). Spójrzmy tym razem na mechanizm, który doprowadził do galopady inflacyjnej oraz nieskuteczne próby rządzących przeciwdziałania temu procesowi.
Po pierwsze, jak wspomniano na wstępie, trzeba zauważyć, że istnieje ewidentna rozbieżność między politycznym celem partii rządzącej, którym jest utrzymanie władzy – a prowadzeniem takiej polityki pieniężnej, aby nie pobudzać inflacji. Na przykład podwyższanie płacy minimalnej, wypłacanej przez przedsiębiorców i zwiększającej koszty produkcji oznacza w praktyce podwyższanie cen przez przedsiębiorców dla pokrycia tego wzrostu. W gospodarce centralnie planowanej możliwe było dotowanie przedsiębiorstw, zwłaszcza dużych państwowych. Wiele wskazuje na to, że zmierzamy tą drogą – zauważa TEP.
Po drugie, gospodarkę trzeba traktować jako system naczyń połączonych: proces wzrostu cen surowców oznacza wzrost kosztów produkcji i przekłada się na wzrost cen. Nie ma znaczenia geograficzne pochodzenie tego źródła inflacji (import czy produkcja krajowa). W obu przypadkach potrzebne jest uruchomienie polityki antyinflacyjnej. Oznacza to konieczność ściągania pieniądza z rynku (na przykład przez sprzedaż obligacji Skarbu Państwa i zwiększania atrakcyjności innych form oszczędzania). Rząd prowadził jednak całkiem odwrotną politykę: na rynek płynęły pieniądze w ramach kolejnych tarcz osłonowych, zerowa stopa procentowa i rozważana całkiem poważnie stopa ujemna, nie skłaniały do oszczędzania. Potęgowało to brak zaufania społecznego do poczynań rządzących w gospodarce.
Po trzecie, wskaźnik inflacji rok do roku w styczniu bieżącego roku wynosił 8,6 proc. i był najwyższy od 20. lat. Przywoływanie przykładów innych krajów członkowskich Unii Europejskiej, że tam też rośnie inflacja, to tylko półprawda (często stosowana przez ekipę rządzącą), ponieważ faktem jest wzrost wskaźnika inflacji nawet do 5 proc. na przykład w Niemczech, ale Polska pod tym względem jest w czołówce krajów członkowskich UE. W wielu wypowiedziach przedstawicieli rządu, a zwłaszcza premiera Mateusza Morawieckiego jest obietnica szybkiego naszego wejścia do czołówki UE – no to już jesteśmy na czołowym miejscu wśród państw członkowskich UE o wysokim tempie wzrostu inflacji.
Po czwarte, rosnące ceny podstawowych artykułów konsumpcyjnych wywołują presję pracowników na wzrost płac. Wynikający stąd wzrost kosztów produkcji wpływa na wzrost cen i w taki sposób mamy spiralę inflacyjną niszczącą gospodarkę i obniżającą standard życia społeczeństwa.
Po piąte, warto poznać pomysły rządzących na hamowanie inflacji w Polsce. Na przykład, administracyjne kontrole cen przeprowadzane przez Inspekcję Handlową ulokowaną organizacyjnie w Urzędzie Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Celem tych kontroli ma być wyegzekwowanie od producentów i sprzedawców obniżek cen produktów wprowadzanych na rynek, równych procentowej obniżce podatku VAT. Nie tak miało być. Urząd powstał w 1990 roku jako ważna instytucja w procesie tworzenia gospodarki rynkowej. W swoim statucie ówczesny urząd antymonopolowy nie miał kontroli cen, ale tworzenie warunków ochrony i rozwoju konkurencji i kształtowania się cen równoważących rynki. Administracyjna kontrola cen staje się fikcją w warunkach, gdy ceny surowców i materiałów, a także energii rosną o kilkadziesiąt a nawet kilkaset procent (energia).
Na inflację rządzący postanowili nałożyć Polski Ład, pełen dziur i niedomówień. Trwa praca nad jego pośpiesznym łataniem, ponieważ życie toczy się dalej, a nie bardzo wiadomo, jakie będą efekty anty- czy proinflacyjne tego projektu. Zwiększa to niepewność działania przedsiębiorców i konsumentów, a realizacja szumnie zapowiadanych celów Polskiego Ładu staje pod znakiem zapytania.