29 listopada 2024
trybunna-logo

Nie oddadzą ani guzika?

Zapowiedzi odwrócenia skutków rabunkowej reprywatyzacji i ukarania jej sprawców, to jak na razie tylko efektowna propaganda uprawiana przez rządzących.

Informacja o tym, że kilka osób osób zostało w poniedziałek zatrzymanych w związku z warszawską reprywatyzacją, wywołała u mnie uczucie gorzkiej satysfakcji.
Tak się bowiem składa, że już pięć lat temu, jako pierwszy w mediach, wykazywałem na łamach innych gazet (tygodnika Przegląd i Kuriera Warszawskiego, Trybuna jeszcze nie była przywrócona), iż warszawska reprywatyzacja ma charakter przestępczy, zaś osoby, które są w nią zamieszane, powinny stanąć przed sądem – z art. 231 kodeksu karnego (funkcjonariusz publiczny, który przekraczając swoje uprawnienia lub nie dopełniając obowiązków działa na szkodę interesu publicznego lub prywatnego podlega karze pozbawienia wolności do lat trzech), lub z art. 228 i 229 (przyjmowanie i wręczanie korzyści majątkowych, kara do 12 lat).

Zanim w końcu zmądrzeli

W tamtych czasach nie było jednak mowy o ściganiu ludzi zajmujących się reprywatyzacją w stolicy. We wszystkich mediach dominował przekaz, iż reprywatyzacja to słuszne naprawianie krzywd, powrót mienia w ręce prawowitych właścicieli, wyraz najlepiej pojętej sprawiedliwości, itd. itp.
Dziś patologiczna natura warszawskiej reprywatyzacji stała się już powszechnie znana. Musiało jednak minąć kilka lat zanim dziennikarze wreszcie zmądrzeli i zaczęli dostrzegać sprzeczne z prawem mechanizmy, rzadzące przekazywaniem stołecznego mienia w prywatne ręcę. Długo trwało to nabieranie przez nich rozumu – tak jak i długiego czasu potrzebowali rządzący, aby dojść do wniosku, że przebrała się miara reprywatyzacyjnych nieprawości.
Moja, wspomniana na wstępie satysfakcja, jest zaś gorzka z tego powodu, że niestety, przez te lata wyrządzono wiele krzywd, których już nie da się naprawić.
Za sprawą uczestników warszawskiego procederu reprywatyzacyjnego (najgorsze, że brali w nim udział głównie ci, którzy z racji swego zawodu powinni szczególnie dbać o sprawiedliwość) tysiące mieszkańców stolicy zostało zmuszonych do opuszczenia swych mieszkań. Bezprawnie przekazano kilkaset cennych miejskich nieruchomości osobom prywatnym. Wypłacono prawie miliard złotych z publicznej kasy tytułem rzekomych odszkodowań za przejęte mienie. Cała stolica złożyła się na sprzeczne z prawem, gigantyczne wzbogacenie grupy cwaniaków, skupujących roszczenia reprywatyzacyjne. A za kilka tygodni minie szósta rocznica tragicznej śmierci Jolanty Brzeskiej.

Piękne zapowiedzi

Wiceminister sprawiedliwości Patryk Jaki mówi, że zatrzymanie pięciu osób przez Centralne Biuro Antykorupcyjne przybliża czas wyjaśnienia afery reprywatyzacyjnej i ukarania sprawców.
Według niego, jest to sygnał dla cwaniaczków i zlodziei, że ich czas się skończył, wróciła nadzieja na sprawiedliwość, prawo stalo się równe dla wszystkich, nie ma osób nietykalnych, państwo pokazuje, że potrafi być skuteczne.
Pięknie. Tyle, że to są tylko słowa, a z faktu efektownych i rozreklamowanych przez media zatrzymań (wśród zatrzymanych osób jest były zastępca dyrektora Biura Gospodarki Nieruchomościami Urzędu m.st. Warszawy, zaś sam były dyrektor tego biura pozostaje na wolności), jeszcze zupełnie nic nie wynika.
Doświadczenie pokazuje, że wkrótce, za kaucją, osoby te wyjdą na wolność (o czym media będą już pisać znacznie mniej), a zanim zostanie choćby sformułowany akt oskarżenia, mogą minąć całe lata.
Ewentualny wyrok, nawet nieprawomocny, to zaś przyszłość wielce wątpliwa i jeszcze dużo bardziej oddalona w czasie. Nikt przecież nie potrafi choćby w przybliżeniu powiedzieć, za ile lat (i jakim wynikiem) zakończy się proces w sprawie Amber Gold, rozpoczęty w marcu ubiegłego roku.

Daleko do wyroków

Wprawdzie może cieszyć informacja, że grupa prokuratorów wszczęła 124 postępowania dotyczące 163 stołecznych nieruchomości.
Prawdziwym powodem do zadowolenia byłaby jednak wiadomość, że choć jedno z tych postępowań zakończyło się prawomocnym wyrokiem, który doprowadził do zwrotu bezprawnie wypłaconego odszkodowania bądż oddania zagarniętej nieruchomości.
W odwracaniu skutków stołecznej rabunkowej reprywatyzacji mogłaby zapewne pomóc komisja weryfikacyjna, szeroko reklamowana przez PiS. Na razie o jej powołaniu jednak głucho.
Jeśli zaś komisja weryfikacyjna nawet powstanie i zacznie jakąś działalność, bardzo trudno jej będzie osiągnąć zadowalające wyniki.
Jak oceniła Okręgowa Rada Adwokacka w Warszawie, komisja, wbrew wcześniejszym zapowiedziom, nie będzie w stanie sprawdzić wszystkich stołecznych decyzji reprywatyzacyjnych. Wedle opinii rady, gdyby komisja miala zająć się tylko zwrotami nieruchomości, zaś jedna sprawa trwałaby zaledwie pół roku, to komisję weryfikacyjną czeka 2000 lat wytężonej pracy.
Stołeczna ORA na pewno nie jest zwolenniczką powołania komisji weryfikacyjnej i trudno posądzać ją o życzliwość dla tego ciała. Jeśliby więc nawet przyjąć, że warszawska adwokatura daleko przesadza – i podzielić wspomnianą liczbę przez dziesięć – to nawet nasze prawnuki nie dożyją ewentualnego finału prac komisji weryfikacyjnej.
Skończy się więc zapewne na rozpatrzeniu przez komisję kilku najbardziej medialnych przekrętów reprywatyzacyjnych. Oczywiście, nie wiadomo z jakim skutkiem.

Daleki oddech prokuratury

Dotychczasowe doświadczenia pokazują, że może być bardzo trudno o skuteczną walkę z reprywatyzacyjną przestępczością.
W sierpniu 2016 r. minister sprawiedliwości Zbignie Ziobro wznowił śledztwo dotyczące tragicznej śmierci Jolanty Brzeskiej. Zapowiedział, że okoliczności tej zbrodni zostaną wyjaśnione, a sprawcy będą czuć oddech prokuratury.
Po czym zapadła, trwająca do dziś cisza. Czy i kiedy nastapi jakiś finał? Nie wiadomo.
Pewnie jeszcze wszyscy pamiętamy głośne zatrzymanie Marzeny K. w październiku ubiegłego roku. Marzena K. była wysoką urzędniczką ministerstwa sprawiedliwości i uczestniczyła w procederze reprywatyzacyjnym wraz ze swym bratem, mecenasem Robertem N., zatrzymanym w ten poniedziałek, tak jak i cztery inne osoby.
Dziś Marzena K. jest już wolna (wyszła za kaucją). Nie straciła nawet grosza z 38 mln zł, przekazanych jej dotychczas przez miasto tytułem odszkodowań reprywatyzacyjnych. Z pracy w resorcie sprawiedliwości odeszła na własne życzenie, bo nie było podstaw formalnych, żeby ją zwolnić. Ciąży na niej jedynie śmieszny zarzut o niewpisanie wszystkich swych oszczędności do oświadczenia majątkowego (za co przeprosiła).
A to wszystko zupełnie jej nie przeszkadza w wytaczaniu miastu kolejnych procesów, w których domaga się wypłacenia, łącznie, jeszcze ponad 40 mln zł przez miasto. Można mieć pewność, że ani ona, ani jej brat-mecenas nie zrezygnują z uzyskania nawet jednej reprywatyzacyjnej złotówki.
Tych wszystkich starań nie utrudnią im żadne ewentualne zarzuty, jakie zostaną im postawione. Oczywiście oboje nie są w żaden sposób spokrewnieni z dawnymi właścicielami nieruchomości, o które walczą.
I tak właśnie wygląda w Polsce naprawianie skutków rabunkowej reprywatyzacji.

Poprzedni

Czekamy na pogląd naprawdę ważny

Następny

„Dobra zmiana” na poczcie