Czyli, czym się różni PiS od hamletyzującej opozycji.
Komorowski nie przyjdzie, bo się boi koronawirusa, a jest w podeszłym wieku. Dużo starszy Wałęsa nie przyjdzie dla zasady. Kwaśniewski Aleksander, na którego dwa razy głosowałam, w 1995 i 2000 roku, przyjdzie, bo lubi być zapraszany na uroczystości państwowe; pamięta też, że pisowskie służby od lat drążą sprawę willi w Kazimierzu, a jak się uprą, postawią zarzuty, choćby i dęte.
Róża Thun nie przyjdzie, bo dostała zaproszenie z bykiem: „Ruża”. Sikorski nie przyjdzie, bo „Andrzej Duda wygrał metodami postsowieckimi, przy użyciu aparatu i funduszy państwa, kłamstwem i antysemityzmem w sprostytuowanej TVP oraz oszustw wyborczych, np. w domach opieki społecznej”.
Czarzasty przyjdzie wraz z całym klubem Lewicy – „bo nie będzie polemizował z 10 milionami wyborców Pana Dudy”. Mimo tego gestu wyborcy Pana Dudy i tak go nie docenią, a 10 mln przeciwników Dudy poczuje się, jakby Czarzasty Włodzimierz ich olał.
Przyjdzie klub Koalicji Polskiej, czyli Kosiniak Tygrysek Kamysz ze starymi peeselowcami plus resztka kukizowców. Chłopcy prowadzą tajne rozmowy z PiS, nie mogą nie przyjść. Przyjdzie też w komplecie Konfederacja, już planująca koalicję z PiS w roku 2023.
Gdyby Duda przegrał – Kaczyński nigdy, przenigdy nie uznałby wyniku wyborów. Cały aparat pisowskiego państwa za pośrednictwem swojej machiny propagandowej huczałby, że wybory zostały sfałszowane. Mielibyśmy tysiące pisowskich protestów wyborczych, które rozpatrzyłaby pisowska Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych SN.
Gdyby zaś jakimś cudem obsadzona przez Ziobrę i Dudę Izba uznała ważność wyboru Trzaskowskiego, na jego zaprzysiężeniu nie byłoby ani jednego pisowca.
Na tym polega różnica między PiS-em a opozycją. Sławomir Sierakowski nazwał to starciem Armii Czerwonej z armią Hamletów. My hamletyzujemy – oni prą do przodu. My nie potrafimy nawet solidarnie zbojkotować koronacji krzywoprzysiężcy.