Systemy segregowania i ponownego wykorzystania śmieci jakoś nie mogą się u nas przyjąć.
System jest prawidłowy, ale segregacja odpadów nie działa. Czyli, tak jak mówił Kazimierz Górski: dobry trener, tylko wyników nie ma. Tak jest w województwie podlaskim, które w latach 2016 – 2018 (a zapewne i teraz) miało pod względem selekcji śmieci prawdopodobnie (bo nikt tego dokładnie nie liczył) najgorsze wyniki w całym kraju. Ale i w innych regionach kraju dzieje się podobnie.
Jak więc stwierdziła Najwyższa Izba Kontroli, która postanowiła prześwietlić ten wschodni region, gminy województwa podlaskiego prawidłowo wprowadziły systemy segregacji odpadów. Jednakże nie funkcjonowały one skutecznie.
Problemy pojawiały się na każdym etapie – począwszy od braku segregacji odpadów przez mieszkańców, którym nie chciało się tego robić, poprzez niewłaściwy ich odbiór przez odpowiedzialne za to firmy, a skończywszy na złym przetwarzaniu odpadów w instalacjach mechaniczno-biologicznych (gdzie trafiało za dużo odpadów zmieszanych). Większość z nich nie nadawała się do dalszego recyklingu i ponownego użycia, co powodowało trudności z dalszym ich zagospodarowaniem i zwiększało związane z tym koszty.
NIK uważa, że jedną z ważnych przyczyn takiej sytuacji był brak prawidłowego i rzetelnego nadzoru nad funkcjonowaniem systemu gospodarowania odpadami komunalnymi. Nadzorem jednak się wszystkiego nie załatwi. Chodzi tu raczej o tradycyjną polską niemożność: że się nie da, a nawet jak się da, to się nikomu nie chce, bo co go to obchodzi. Czyli, jak w piosence: „Bo tutaj jest jak jest, po prostu, i ty dobrze o tym wiesz”.
Zgodnie z dyrektywą Unii Europejskiej dotyczącą gospodarki śmieciami, państwa członkowskie powinny dążyć do ograniczenia wytwarzania odpadów i do coraz lepszego ich wykorzystywania. Aby osiągnąć ten cel muszą być one segregowane w miejscu ich powstawania, czyli w mieszkaniach i domach, selektywnie zbierane w odpowiednich punktach, a następnie przetworzone i poddane recyklingowi.
Istotne jest, że poziom recyklingu ustalony w rozporządzeniu dla całego naszego kraju na lata 2012-2020 miał rosnąć skokowo. W latach 2014-2017 z 14 do 20 proc., czyli o dwa punkty proc. rocznie, a w latach 2017-2020 z 20 do 50 proc., czyli aż o 10 proc. rocznie.
Od samego początku było wiadomo, że osiągnięcie tych wyników jest całkowicie nierealne. W Polsce większość ludzi żyje w małych mieszkaniach z małymi kuchniami, gdzie nie da się dzielić śmieci na wiele kategorii. Najgorzej jest z śmieciami typu bio, których składowanie zmienia mieszkanie w śmierdzącą mini-kompostownię pełną owadów. Zrozumiałe więc, że nikt nie chce tego robić – nawet jeśli lokalne władze terroryzują mieszkańców groźbami wielokrotnego podnoszenia opłat za wywożenie śmieci nie posegregowanych.
Od połowy 2013 r. to gminy są w pełni odpowiedzialne za gospodarowanie odpadami komunalnymi na swoim terenie – poprzez stworzenie systemu selektywnego ich zbierania, a następnie nadzorowanie ich przetwarzania.
Celem kontroli NIK było sprawdzenie, czy przyjęte w gminach tego, marnie wypadającego województwa podlaskiego, systemy segregacji odpadów były prawidłowe i skuteczne. No i były prawidłowe, tyle, że nie działały. „Izba negatywnie ocenia ich skuteczność” – stwierdziła NIK.
Ustalenia kontroli wskazują, że – co było oczywiste – podlaskie gminy w bieżącym roku nie osiągną wymaganych przez Unię Europejską poziomów recyklingu i zagospodarowania podstawowych odpadów zbieranych u źródła (przypomnijmy – ma to być 50 proc). Choć akurat na Podlasiu, gdzie dużo ludzi żyje na wsiach, byłoby to teoretycznie bardziej możliwe, niż w lepiej zurbanizowanych regionach Polski.
W praktyce jednak, w ogromnej większości (11 z 15) skontrolowanych gmin nie nadzorowano prawidłowo i rzetelnie funkcjonowania systemu gospodarowania odpadami komunalnymi. Od podmiotów odbierających odpady komunalne i od tych prowadzących instalacje mechaniczno-biologicznego ich przetwarzania nie egzekwowano niezbędnych dokumentów i informacji.
Niedociągnięcia pojawiały się oczywiście już na etapie segregacji odpadów przez mieszkańców. W ponad połowie skontrolowanych gmin zbierano je niewłaściwie. Aż dziw, że w prawie połowie zbierano je zatem właściwie!.
„Nie nadzorowano też segregacji odpadów. Tylko w czterech z 15 gmin kontrolowano, na zasadzie akcji, segregację odpadów komunalnych przez mieszkańców” – stwierdza NIK, która, co poniekąd zrozumiałe z racji istoty tej instytucji choć niezbyt słuszne, przywiązuje nadzwyczajne znaczenie do kontrolowania i nadzorowania.
Natomiast w tych podlaskich gminach, w których nie kontrolowano i nie nadzorowano, brak takich działań tłumaczono najczęściej zobowiązaniem odbiorców odpadów do kontroli prawidłowości ich segregacji. Tymczasem ci odbiorcy nie tylko nie wywiązywali się z tego obowiązku, lecz niewłaściwie je odbierali, a nawet mieszali posegregowane wcześniej odpady. Ta konstatacja NIK wreszcie potwierdza powszechne wśród Polaków przekonanie, iż segregowanie śmieci jest bez sensu, bo w śmieciowozach i tak wrzucane jest wszystko razem do jednej skrzyni ładunkowej.
Jak precyzyjnie zdołała ustalić Izba, w latach 2016 – 2018 w dziewięciu podlaskich gminach spadł udział odpadów zebranych selektywnie u mieszkańców w ogólnej masie odpadów komunalnych. Czyli, jest gorzej, niż było. Natomiast w dwóch gminach wzrost ilości śmieci zbieranych selektywnie wprawdzie nastąpił, ale był znikomy – od 0,6 do 1,1 punktu procentowego. W jednej jakimś cudem wyniósł aż 7,6 punktu procentowego, ale i to oczywiście nie zapewniło tej gminie osiągnięcia wymaganego poziomu recyklingu papieru, metali, tworzyw sztucznych czy szkła.
„W dziewięciu gminach występowały miejsca nielegalnego składowania odpadów komunalnych. To wszystko wskazuje, że w większości skontrolowanych gmin selektywna zbiórka nie działała” – zauważa NIK. Jedną z przyczyn takiej sytuacji były ograniczone możliwości kadrowe gmin. W skontrolowanych gminach gospodarką odpadami komunalnymi zajmowało się od jednego do trzech pracowników, którzy realizowali również inne zadania.
Gminy, dla pozoru, prowadziły działania informacyjno-edukacyjne dotyczące prawidłowego gospodarowania odpadami komunalnymi, jednak informacje przedstawiane mieszkańcom były niepełne lub nieaktualne.
Te źle posegregowane śmiecie trafiały potem do mechaniczno-biologicznych przetwórni śmieci, gdzie trudno było je poddać recyklingowi. W latach 2017 – 2019 odpady zmieszane przyjęte przez trzy skontrolowane podlaskie instalacje stanowiły ok. 70 proc. masy odebranych odpadów komunalnych. Tym samym nie zmieniła się na lepsze struktura przyjmowanych odpadów i nie wzrósł udział śmieci zebranych selektywnie, z których duża część mogłaby być ponownie wykorzystana.
Przetwórnie śmieci miały największy problem z zagospodarowaniem odpadów zawierającym znaczne ilości tworzyw sztucznych, w tym folie, oraz z kompostem nienadającym się do wykorzystania (śmiecie z nieszczęsnej kategorii bio). „Ponieważ odpadów tych nie można przekazać do składowania, a ich spalanie jest bardzo kosztowne, to magazynowano je, mimo że było to niezgodne z posiadanymi pozwoleniami lub przepisami” – wskazuje NIK. No więc co, u Boga ojca robić z takimi śmieciami?. Jest ich coraz więcej i coraz większe są kłopoty z ich zagospodarowaniem. Przetwórnie odpadów muszą zatem łamać przepisy, a konkretnie warunki pozwoleń na magazynowanie odpadów po ich przetworzeniu.
Trudności z zagospodarowaniem odpadów są jedną z przyczyn ogólnopolskiego wzrostu cen za ich przetwarzanie w instalacjach. W 2017 r. w woj. podlaskim kosztowało to od 218 do 230 zł, a w 2019 r. już od 257 zł do 330 zł. Ten wzrost cen oczywiście przekłada się na coraz wyższe ceny za wywóz śmieci, co mieszkańcy uważają za nieuzasadnioną szykanę i dodatkowy podatek.
Te śmieciowe problemy, które w nasilonej skali są obecne na Podlasiu, występują oczywiście w całym kraju i nie udaje się ich rozwiązywać. Nikomu też na tym specjalnie nie zależy.