Wyrok w sprawie frankowiczów był salomonowy, więc za wiele oni nie skorzystają, a ewentualne straty banków będą nikłe i rozłożone w czasie.
W polskiej gospodarce zaczynamy powoli dostrzegać wpływ spowolnienia globalnego. Indeks koniunktury PMI dla sektora przemysłowego w Polsce od października 2018 lokuje się poniżej poziomu 50 pkt (czyli wskazując na recesję) – i w pobliżu sześcioletniego minimum.
Natomiast publikowany przez Biuro Inwestycji i Cykli Ekonomicznych wskaźnik wyprzedzający koniunktury zanotował największy jednorazowy spadek od blisko czterech lat. Produkcja przemysłowa w czerwcu i w sierpniu w stosunku do poprzednich miesięcy spadła.
Jak ocenia Towarzystwo Ekonomistów Polskich, naszą gospodarkę będą podtrzymywały transfery socjalne, ale to oszczędzi nam poważnego spowolnienia tylko wtedy, jeśli na świecie nie zagości recesja.
Nasza giełda i rynek walutowy z niepokojem czekały na wyrok Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej w sprawie kredytów we frankach.
Już 20 września zapowiedź ogłoszenia wyroku 3 października doprowadziła do dużego osłabienia naszej waluty, ale przed wyrokiem i po nim sytuacja się uspokoiła, a kursy wróciły do poziomów sprzed tej zapowiedzi.
Przed wyrokiem Związek Banków Polskich szacował koszt niekorzystnego dla banków wyroku na 60 mld złotych. Agencja ratingowa Moody’s twierdziła, że przekształcenie umowy o kredyt indeksowany do franka w kredyt w złotych oprocentowany według stopy LIBOR, oznaczałyby w najgorszym przypadku dla systemu bankowego koszt 20 mld złotych (1,5 razy większy niż zysk sektora za 2018 roku). Profesor Dariusz Filar szacował ten koszt na 35 mld złotych.
Jak widać, wyrok mógł poważnie zaszkodzić bankom, ale okazało się, że TSUE zachował się bardzo racjonalnie, a wyrok był zaiste salomonowy w związku z czym straty banków będą dużo mniejsze i do tego bardzo rozłożone w czasie.
Trybunał zawyrokował, że jeśli umowa indeksowana (indeksowana, ale nie denominowana) do franków zawiera niedozwolone klauzule (o czym ma zadecydować polski sąd) to albo jest nieważna albo na wyraźne żądanie klienta może być kontynuowana.
Poza tym TSUE stwierdził też, że jeśli po usunięciu klauzul niedozwolonych umowa straci charakter walutowej „równocześnie podlegając stopie oprocentowania opartej na stopie obowiązującej w odniesieniu do tej waluty, prawo Unii nie stoi na przeszkodzie unieważnieniu tych umów”.
Mówiąc po polsku, TSUE wykluczył sytuację, w której usunięcie klauzul niedozwolonych zamieniłoby kredyt frankowy na złotowy z oprocentowaniem jak dla szwajcarskiej waluty (czyli ujemnym). A to właśnie byłoby bardzo groźne dla banków.
Jak widać, banki nie stoją na straconej pozycji. Nie wiemy ilu „frankowiczów” pójdzie do sądu, chociaż kancelarie prawnicze z pewnością będą intensywnie grupowały kredytobiorców do pozwów grupowych. Ewentualne koszty dla banków mocno rozłożą się w czasie.
Nie dziwi więc to, że zarówno Adam Glapiński, prezes NBP, jaki i Jerzy Kwieciński, minister finansów, nawoływali do zachowania spokoju, twierdząc, że nic groźnego się nie wydarzyło.
Co nas teraz czeka? Przede wszystkim, to dni od 10 do 13 października. Będą wtedy kontynuowane rozmowy USA – Chiny. Poza tym, Boris Johnson przystawił pistolet do głowy UE, przedstawiając swoją wersję umowy rozwodowej i dając Unii czas do 11 października na jej zaakceptowanie.
W Polsce dochodzi jeszcze 13 października, czyli wybory parlamentarne. Wątpię jednak, żeby ich wynik poruszył na dłużej rynkiem walutowym i rynkiem akcji.