23 listopada 2024
trybunna-logo

Czas na nowe otwarcie z Rosją?

Grozi nam odejście w Europie od dotychczasowych zasad ładu międzynarodowego, co doprowadzi do tego, że „wielcy” będą decydować o rozwiązaniach ekonomicznych i kwestiach bezpieczeństwa nad naszymi głowami, z pominięciem interesów Polski.

Stosunek do Rosji na Starym Kontynencie się zmienia. Jednak nie jest to powrót do przeszłości. Nie mamy do czynienia ani z naiwną wiarą w poprawę postępowania Kremla, ani też z próbą rozgraniczenia stref wpływów na modłę jałtańską. Zmiana podejścia do Rosji to konsekwencja fundamentalnych przeobrażeń dokonujących się zarówno na poziomie globalnym, jak i w naszym bezpośrednim otoczeniu. Powstaje „nowy świat” i dla wielu w Europie konflikt z Kremlem wydaje się mieć coraz mniejszy sens, co więcej Moskwa widziana jest bardziej jako część rozwiązania, a nie problemu. Polska nie może dłużej lekceważyć tej sytuacji. Jest to bowiem kluczowy element nowych uwarunkowań bezpieczeństwa, w których przyjdzie nam funkcjonować w nadchodzących latach.
Dwa tygodnie przed głosowaniem w Radzie Europy, na odbywającym się w Petersburgu Forum Ekonomicznym, niemiecki minister gospodarki podpisał porozumienie, które zakłada zwiększanie eksportu niemieckich technologii do Rosji. Choć dokument formalnie nie musi prowadzić do łamania sankcji, to de facto podważa on ducha unijnej polityki ekonomicznych restrykcji.
Zbliżenie z Moskwą widoczne jest także w drugiej kluczowej europejskiej stolicy. W czerwcu 2019 roku we Francji gościł Dmitrij Miedwiediew. Celem wizyty miało być – jak określili to gospodarze – „nadanie nowego impulsu relacjom dwustronnym”. W trakcie rozmów premier Edouard Philippe stwierdził: „sankcje nie są na zawsze; mogą zostać odwołane w każdej chwili”. Konsultacje premierów poprzedzały spotkanie Macron–Putin, które odbyło się w połowie sierpnia w rezydencji francuskiego prezydenta w Prowansji. Takie ulokowanie wizyty świadczy o woli podkreślenia znaczenia bliskich personalnych relacji między rosyjską i francuską głową państwa.
Nowe podejście do Rosji nie dotyczy zresztą tylko Unii, ale widoczne jest także na poziomie Sojuszu Transatlantyckiego. Najbardziej spektakularnym przykładem jest tu bezprecedensowa decyzja Turcji, będącej drugą co do wielkości siłą militarną NATO, o zakupie rosyjskiego systemu rakietowego S-400. Niepokojące sygnały płyną także od naszego głównego sojusznika USA. Na sierpniowym szczycie G7 Donald Trump zaproponował ponowne dołączenie do wielkiej siódemki Rosji, którą wyrzucono z tego formatu po aneksji Krymu.
Polityka Moskwy wobec krajów postradzieckich, ale także wobec UE i NATO, jest dzisiaj jednym z bardziej przewidywalnych elementów międzynarodowej układanki. Mimo to Rosja jest coraz częściej postrzegana jako wystarczająco satysfakcjonujący partner, ewentualnie jako mniejsze zło. Konflikt z Kremlem coraz częściej widziany jest jako, być może, jedyny front, który Europa mogłaby dzisiaj zamknąć, nie ponosząc przy tym zbyt dużych kosztów. Taka zmiana podejścia do naszego największego wschodniego sąsiada wynika z głębokich przekształceń regionalnego i globalnego kontekstu.
Relacje międzynarodowe znowu wkraczają w fazę dwubiegunowej konkurencji, ale tym razem oś konfliktu nie przebiega między imperium rosyjskim a Zachodem, ale Chinami a USA. Oznacza to, że nasz główny sojusznik militarny – Stany Zjednoczone – jest uwikłany w bardzo absorbujące wielopoziomowe zwarcie (o przewagi technologiczne, warunki handlu, wpływy polityczne i dominację militarną), rozgrywające się daleko od Polski i Europy Wschodniej. Z perspektywy tego konfliktu problemy naszego regionu, nawet takie jak agresja zbrojna Kremla na Ukrainę, mają dla Waszyngtonu charakter drugorzędny.
W konflikcie chińsko-amerykańskim Rosja gra wprawdzie nie kluczową, ale istotną rolę. Na dzisiaj Moskwa akceptuje pozycję „młodszej siostry” Chin. Pogłębiające się uzależnienie ekonomiczne i technologiczne od Pekinu czy narastająca konkurencja w Azji Środkowej budzą na Kremlu coraz większe zaniepokojenie. Z kolei Stany Zjednoczone pod rządami prezydenta Trumpa już kilkukrotnie pokazały, że są gotowe na radykalne zwroty polityki, nie zważając na koszty, jakie niesie to dla innych państw, w tym dla europejskich sojuszników. Nie można więc wykluczyć, że w przyszłości może dojść do jakiegoś niekorzystnego z naszej perspektywy układu z Moskwą, u podłoża którego będą leżały amerykańskie kalkulacje związane z Pekinem. Bezpośrednie koszty takiej sytuacji może ponieść Ukraina, co oczywiście ma znaczenie dla Polski.
Wobec reorientacji priorytetów USA coraz większego znaczenia w regionalnej „układance” bezpieczeństwa nabiera polityka Unii. Jednak Europa ugina się pod ciężarem mnożących się problemów. Do „tradycyjnych” frontów w otoczeniu UE, takich jak: Afryka Północna, Bliski Wschód i oczywiście Rosja, doszły dwa nowe: Chiny i USA. Napięcia z Chinami mają głównie wymiar ekonomiczny, choć coraz częściej mówi się także o wyzwaniach bezpieczeństwa, związanych z ekspansją ekonomiczną, a także z penetracją cyfrową oraz agenturalną. Konflikt z Waszyngtonem jest bardziej wielowymiarowy. Poza gospodarką dotyczy takich fundamentalnych kwestii, jak podważanie jedności Unii (Trump jednoznacznie opowiada się za Brexitem bez umowy) czy groźnej dla bezpieczeństwa Europy eskalacji konfliktów na Bliskim Wschodzie (np. wskutek zerwania przez USA wielostronnego porozumienia nuklearnego z Iranem).
Ze względu na głębokie powiązania europejsko-amerykańskie nieprzewidywalna polityka Stanów Zjednoczonych jest dla wielu krajów zachodnioeuropejskich dużo bardziej dotkliwa niż „wykroczenia”, których dopuszcza się Rosja. Przy czym za narastającym konfliktem z Waszyngtonem idą emocje społeczne. Według badań zrealizowanych w 2018 roku dla Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa 49% Francuzów i Niemców wskazało USA jako główne zagrożenie dla własnego kraju. W przypadku Rosji było to odpowiednio 40% i 30%1. W niektórych zachodnich społeczeństwach ewidentnie włącza się logika: im większy mamy problem ze Stanami Zjednoczonymi, tym bardziej warto szukać rozwiązań we współpracy z Rosją.
Na to wszystko nakładają się konflikty w samej Unii. Wspólnota uległa fragmentaryzacji jak nigdy dotąd, przy czym podziały przebiegają zarówno na poziomie międzypaństwowym, jak i wewnątrz poszczególnych krajów członkowskich. W efekcie uwaga polityków skierowana jest przede wszystkim na sytuację we własnych państwach, a dopiero w dalszej kolejności na poszukiwanie rozwiązań na poziomie unijnym. Słabnie też wola i zdolność do wspólnego działania wobec państw trzecich.
Wreszcie, koroduje wewnątrzunijna solidarność. Jednym z najbardziej widocznych objawów jest odnawiający się podział na „starą” i „nową” Europę. Ta ostatnia postrzegana jest coraz częściej jako niedojrzała do integracji, bo kontestuje wspólnotowe zasady, a przez niektóre rządy traktowana jest wręcz jako obciążenie, które należy „wypchnąć” na peryferia Unii. Dramatycznym pokazem tej tendencji jest nowe rozdanie personalne w UE, w którym Europie Środkowo-Wschodniej nie przypadło żadne z pięciu głównych stanowisk. „Nowa” Unia dostała też tylko jedno przewodnictwo komisji w Parlamencie Europejskim, gdy w poprzedniej kadencji miała ich osiem. To pokazuje dramatyczną słabość naszego regionu, ale także brak woli „starej Europy”, aby dbać o zintegrowanie wschodniej i zachodniej
części Wspólnoty.
Przede wszystkim grozi nam odejście w Europie od dotychczasowych zasad ładu międzynarodowego, co doprowadzi do tego, że „wielcy” będą decydowali o rozwiązaniach ekonomicznych i w wymiarze bezpieczeństwa ponad naszymi głowami, z pominięciem interesów Polski i – szerzej – całego regionu.
„Nowe” podejście do naszego wschodniego sąsiada ma w Europie swoich zdeklarowanych przeciwników. Nie jest też tak, że w Niemczech czy we Francji wszystko zostało zdecydowane. Mamy do czynienia z procesem, który można współkształtować. Wymaga to sprawnych działań mobilizacyjnych i perswazyjnych. Jednak przekaz dotyczący polityki wobec Rosji już nie może być budowany wyłącznie na powielaniu starego. Krytykowanie wszelkich możliwych form współpracy nikogo dzisiaj nie przekona.
Nie wystarczy mówić, czego robić nie wolno, trzeba też formułować pozytywne propozycje. Przestrzeń na te ostatnie wydaje się dotyczyć przede wszystkim współpracy na poziomie społecznym. Argumentacji o konieczności utrzymania reżimu sankcyjnego mogłaby więc towarzyszyć propozycja powrotu do rozmowy UE–Moskwa o ruchu bezwizowym.
Ważnym elementem polityki bezpieczeństwa są też nasze relacje w regionie, zwłaszcza z Kijowem. Po politycznym trzęsieniu ziemi, jakie dokonało się na Ukrainie w wyniku wyborów prezydenckich, Polska musi zintensyfikować kontakty na najwyższym szczeblu z naszym głównym partnerem na wschodzie. Obecność prezydenta Zełenskiego na uroczystościach z okazji 80. rocznicy wybuchu wojny to krok w dobrym kierunku. Potrzebna jest jednak wizyta dwustronna. To bardzo niepokojące, że Polska pozostaje tu w tyle za Niemcami i Francją, dla których Ukraina jest partnerem trzeciorzędnym, a tam takie wizyty już się odbyły.
Przede wszystkim jeśli polski rząd chce rzeczywiście prowadzić odpowiedzialną i skuteczną politykę bezpieczeństwa, to musi zadbać o wiarygodność naszego kraju wśród potencjalnych sojuszników w Europie. Oczekiwanie solidarności od innych państw nie może bazować tylko na przekonaniu, że coś „nam się należy”. Kluczowa jest tu wspólnota tożsamości, przekonanie przywódców i społeczeństw krajów członkowskich, że jesteśmy częścią tej samej „rodziny” europejskich liberalnych demokracji.

Poprzedni

Polska szkoła według Lewicy

Następny

10 fundamentalnych pytań do prof. Grzegorza Kołodki

Zostaw komentarz