Przywódca, który zbudował nowy system.
Biblioteka „Przeglądu” tym razem prezentuje czytelnikom wnikliwy i obiektywny portret intelektualny premiera Węgier.
Lektura książki „Co ma Viktor Orban w głowie” pozwala prześledzić drogę, jaką przebył student urzeczony w latach osiemdziesiątych polską Solidarnością (pracę magisterską napisał właśnie na jej temat), a później szef partii politycznej i wieloletni premier.
Orban to jedna z najbardziej wyrazistych i kontrowersyjnych postaci europejskiej sceny politycznej. Autorka, francuska dziennikarka Amelie Poinssot specjalizująca się w problematyce Europy Środkowej i Wschodniej, próbuje zrozumieć jego wybory ideowe i strategie, genezę poglądów i decyzji politycznych, przyczyny porażek (nielicznych) oraz sukcesów.
Wszystko to składa się na fascynujący wizerunek Viktora Orbana – człowieka, który już w 1998 r., w wieku 35 lat został premierem Węgier.
W 2002 r., po nikłej porażce z której umiał wyciągnąć wnioski, przeszedł do opozycji parlamentarnej (posłem został w pierwszych wolnych wyborach węgierskich w 1990 r.). Jego ugrupowanie wygrało w 2010 r. i od tego czasu Orban jest niekwestionowanym przywódcą swego kraju, szefem rządu i partii rządzącej.
Ma on wiele w głowie. To człowiek o licznych talentach, energiczny, umiejący skutecznie działać, mający znakomite wyczucie miejsca i czasu. Jego kariera zaczęła się w 1989 r., gdy jako jeden z założycieli Fideszu wygłosił przemówienie na wielkiej manifestacji podczas uroczystego pogrzebu bohaterów rewolucji węgierskiej 1956 r.
Autorka zauważa, że „orbanizm” rozmnożył się w Europie Środkowej na gruzach transformacji pokomunistycznej – i przypomina opinię Adama Michnika, który stwierdził, że Orban jest bardzo inteligentny, dynamiczny i odważny.
Wypada dodać, że trudno, aby człowiek o takich cechach nie wykazywał skłonności autorytarnych.
Jak wskazuje więc Amelie Poinssot, skutecznie zbudował on system całkowicie nowy, który pod naskórkiem demokracji opiera się na woli jednego człowieka – a w jego świecie zawsze musi być jakiś przeciwnik. „Polityka jest dla niego polem walki. Potrafi doskonale iść do ataku z niezwykle zimną krwią, usuwać ludzi i niszczyć idee /…/ Eliminować konkurentów i równocześnie utrzymywać wygodnych przeciwników: taka jest metoda Orbana” – czytamy.
Siłą rzeczy rodzi się pytanie o podobieństwa sytuacji na Węgrzech i w Polsce. Bo przecież tak jak i u nas, u naszych bratanków powstał – tu cytat z książki – „paternalistyczny model, w którym władza, partia i państwo są skoncentrowane wokół osoby Viktora Orbana”, zaś krajowi dziennikarze „występują w roli przekaźników informacji napływających z rządu, bądź są opozycjonistami, z którymi się nie rozmawia”.
Różnice są jednak niebagatelne. Orban nie kieruje Węgrami z tylnego siedzenia, nie ponosząc za nic odpowiedzialności jak Jarosław Kaczyński.
Węgierski przywódca wprowadził swój kraj do NATO, jako premier rozpoczął skuteczne negocjacje o wstąpieniu do Unii Europejskiej – i choć krytykuje ją nieustannie, to jednak w relacjach z władzami unijnymi potrafi unikać konfliktów będących udziałem Polski. To on ożywił Grupę Wyszehradzką, umiejętnie współpracuje też z sąsiadami Węgier oraz z Rosją i Izraelem. Na gruncie gospodarczym nie dochodzi zaś do nieracjonalnego faworyzowania firm państwowych oraz ciągłego składania bombastycznych obietnic.
Viktor Orban gra w piłkę nożną (lepiej niż Donald Tusk), ma niebrzydką żonę i pięcioro dzieci, był na stypendium w Oxfordzie, u siebie doskonale umie rozmawiać z tzw. zwykłymi ludźmi, zaś w Brukseli – dyskutować w płynnym angielskim z zagranicznymi liderami.
Zna świat, a na krajowym boisku triumfuje nieprzerwanie od dziesięciu lat, nie przejmując się zbytnio demokracją. Jak długo jeszcze będzie wygrywać?