22 listopada 2024
trybunna-logo

Chłopie, ubezpiecz żesz się!

Gdy rzecz rozważyć na chłopski rozum, to okazuje się, iż są powody, aby nie śpieszyć się do wykupywania polis.

Jak widać, niewiele zmieniło się przez 22 lata, kiedy to Włodzimierz Cimoszewicz wypowiedział słynne, w dwustu procentach prawdziwe zdanie: „Trzeba się ubezpieczać”.
Fala demokracji
Na fali demokracji, w 1990 r. zniesiono obowiązkowe ubezpieczenia upraw, co spowodowało drastyczny spadek nabywanych polis – z poziomu ok. 3 mln polis do 75 tysięcy w 1997 r. (roku wielkiej powodzi).
Wielka powódź niestety niczego Polaków (zwłaszcza tych ze wsi) nie nauczyła. Liczba polis ubezpieczeniowych spadła do zaledwie 32-36 tysięcy (!) w pierwszych latach tego wieku – czyli bezpośrednio poprzedzających wprowadzenie ustawy o ubezpieczeniach upraw rolnych i zwierząt gospodarskich z 2005 r.
Aż się cisną na usta słowa wielkiego poety: „Nową przypowieść Polak sobie kupi, że i przed szkodą, i po szkodzie głupi”.
Chyba jednak bardziej niż o głupotę, chodzi tu o typowe dla nas drobne cwaniactwo. Zaoszczędzimy na polisie, bo może nic złego się nie zdarzy. A gdy woda i wiatr zniszczy nasz dobytek, to będziemy się domagali pomocy od rządu. Bo rząd przecież pomoże (z pieniędzy wszystkich podatników, także i tych, którzy się ubezpieczają).
Wspomniana ustawa o ubezpieczeniach upraw rolnych i zwierząt gospodarskich miała być impulsem do zawierania umów ubezpieczeniowych. Pomogła, ale mało. Ich liczba od 2009 r. utrzymuje się na prawie niezmienionym poziomie i wynosi ok. 140-160 tys. polis. Wzrosła od 2005 r. jedynie dlatego, że ustawa częściowo przywróciła obowiązek ubezpieczeniowy.
Państwo zwiększa pomoc
Ustawa była dotychczas nowelizowana już siedmiokrotnie. W wyniku zmian poszerzono zakres dotowania poszczególnych rodzajów upraw oraz zmieniono zasady udzielania pomocy gospodarstwom rolnym w przypadku różnych nieprzewidzianych „zdarzeń klęskowych”.
I tak na przykład nowelizacja z 2007 r. wprowadziła możliwość rozdzielania różnych rodzajów ryzyka. Od 2008 r. rolnicy, którzy uzyskali dopłaty bezpośrednie do gruntów rolnych w roku poprzednim (dopłaty bezpośrednie zaczęły obowiązywać w wyniku wejścia Polski do Unii Europejskiej) objęci zostali obowiązkiem ubezpieczania 50 proc. powierzchni upraw od części ryzyk czyli gradu, suszy, powodzi, skutków mrozów zimowych oraz przymrozków wiosennych. Z kolei od 2015 roku zniesiono granicę areału 300 ha, do którego można było otrzymać dopłaty do składki.
Istotne dla chłopów jest również to, że państwo, z pieniędzy podatników, dopłaca coraz więcej do ich ubezpieczeń. W czasie obowiązywania ustawy podniesiono dopłaty państwa do składek z 50 proc. do 65 proc.
W 2008 r. (moment wprowadzenia obowiązku ubezpieczenia dla rolników, którzy uzyskali dopłaty bezpośrednie do gruntów rolnych) nastąpił niemal skokowy, ponad sześciokrotny wzrost powierzchni ubezpieczonych upraw w porównaniu do 2006 r. i . trzykrotny w stosunku do 2007 r.
Obecnie powierzchnia ubezpieczonych upraw to około 3 mln ha użytków rolnych. Mimo obowiązku ubezpieczeniowego, od 2013 r. następuje powolny spadek obszarów chronionych polisami. To nie jest dobrą prognozą na przyszłość i wskazuje, że drobne polskie cwaniactwo wciąż ma się dobrze, a chęć zaoszczędzenia na ubezpieczeniu nie ginie w narodzie.
Z ustawowego obowiązku ubezpieczenia najlepiej wywiązują się gospodarstwa bardzo duże. Najgorzej – bardzo małe i małe (do 10 ha upraw), gdzie tylko nikły odsetek chłopów dostających dopłaty raczy zawierać umowy ubezpieczeniowe.
Tak więc, pomimo obowiązku nadal duża część upraw pozostaje poza ochroną ubezpieczeniową. A gdy przyjdzie klęska, apeluje się o pomoc do rządu – i rząd wciąż pomaga nieubezpieczonym.
My się nie ubezpieczymy
Zgodnie z założeniami nowelizacji ustawy o ubezpieczeniach upraw rolnych i zwierząt gospodarskich, uchwalonej w 2015 r., od co najmniej trzech lat chłopi powinni mieć ubezpieczone ok. 4 – 4,5 mln ha upraw. Oznaczałoby to, że ochroną zostało objęte około 30 – 32 proc. wszystkich upraw w Polsce (i zarazem zaledwie 60 proc. upraw podlegających obowiązkowi ubezpieczeniowemu).
Państwo, z kieszeni podatników, dopłaca coraz więcej do ubezpieczeń – a chłopi i tak się nie ubezpieczają. Może byliby mniej skłonni, do robienia drobnych oszczędności na polisach, gdyby się wreszcie przekonali na własnej skórze, że nieubezpieczonym państwo nie pomoże?
W okresie od 2011 r. do 2018 r. dopłaty z budżetu państwa do zawartych umów ubezpieczenia upraw rolnych i zwierząt gospodarskich wzrosły niemal czterokrotnie: z ok. 126 mln zł do ponad 450 mln zł. Niemal w tej samej proporcji wzrastała wysokość składek ściąganych przez towarzystwa ubezpieczeniowe (dla nich obowiązkowe polisy to prawdziwa żyła złota): z 272 mln zł do aż 725 mln zł.
Nie wzrastała wyraźnie tylko liczba zawieranych umów ubezpieczeniowych. W 2011 r. zawarto prawie 139 tys. umów, a w 2018 r. około 165 tys. Oznacza to, że jedynie . 12 proc. właścicieli gospodarstw podpisało umowy. Wciąż niewielkie efekty (w postaci liczby polis) są więc osiągane coraz wyższym kosztem
W 2019 r. na dopłaty do ubezpieczenia upraw i zwierząt gospodarskich, rząd przeznaczy 630 mln z z budżetu państwa. Podobnie jak przed rokiem, dopłata może sięgać 65 proc. wartości polisy.
Chcą mieć za darmo
Dlaczego chłopi nie ubezpieczają powszechniej swoich upraw i zwierząt gospodarskich? – nad tym, nie od dziś, zastanawiają się rozmaici eksperci.
Eksperci prochu raczej nie wymyślili. Powtarzają, że przyczyny to wysokie składki, stopień skomplikowania ubezpieczeń, nierzetelne podejście towarzystw ubezpieczeniowych do wypłacania odszkodowań (szukają wszelkich pretekstów, byle tylko nie zapłacić).
Ale jest i nowa przyczyna: okazuje się, że zmiany klimatyczne, widoczne od kilku lat w naszym kraju także stanowią niebagatelny czynnik zniechęcający do ubezpieczeń. Chodzi ponoć o to, że szkody są tak znaczne i występują tak często, iż nie ma siły, by towarzystwo ubezpieczeniowe je pokryło. A skoro tak, to po co kupować polisę?
Ekspertom warto podpowiedzieć, że jest jeden skuteczny, aczkolwiek na szczęście niewykonalny sposób, by skłonić chlopów do zawierania umów ubezpieczeniowych. Otóż, należy przypuścić, że gdyby polisy były całkowicie za darmo, z zerową składką, to lud wiejski masowo zacząłby się ubezpieczać. Towarzystwa ubezpieczeniowe z pewnością przyklasnęłyby temu pomysłowi (o ile oczywiście rząd wypłaciłby im sto procent ceny ubezpieczeń).

Poprzedni

Przypowieść o Pawle

Następny

Francja przed referendum

Zostaw komentarz