22 listopada 2024
trybunna-logo

Budujemy – i wciąż brakuje

W polskim sektorze budowlanym mamy z jednej strony fazę silnego ożywienia, a z drugiej ograniczone zasoby, zwiększającą się konkurencję oraz rosnące koszty – no i ceny.

Ożywienie w branży budowlanej wynika z kumulacji wysokiego popytu w budownictwie ogólnym i sektorze nieruchomości komercyjnych. Główne przyczyny wysokiego popytu to unijne projekty w sferze infrastruktury, a także stały, strukturalny niedobór mieszkań w dużych miastach – takie wnioski płyną z raportu Narodowego Banku Polskiego.
Do tych czynników, sprzyjających koniunkturze, dochodzą niskie stopy procentowe w naszym kraju i w strefie euro, co zachęca do poszukiwania innych, alternatywnych form inwestycji środków finansowych, takich jak właśnie nieruchomości komercyjne, służące do zarabiania pieniędzy (biura, apartamentowce, parkingi itp.).

Drogo, coraz drożej

Skutkiem wszystkich tych tendencji jest to, że w Polsce rosną koszty budownictwa, ceny obiektów, jak również stawki czynszów oraz średnie ceny ofertowe i transakcyjne metra kwadratowego mieszkań na rynkach pierwotnych i wtórnych rosły. Ceny w Warszawie i 9 największych miastach przekroczyły najwyższe poziomy notowane w okresie napięć na rynku (2006-2008). Jednakże dochody gospodarstw domowych rosły szybciej od cen nieruchomości. Oznacza to, że, jak stwierdza NBP: „indeksy cen mieszkań deflowanych wynagrodzeniami nadal wskazywały ujemne wartości”.
Najwyższe nominalne ceny metra kwadratowego mieszkań jak zwykle notowano w Warszawie oraz w Gdańsku, Gdyni, Krakowie, Wrocławiu i Poznaniu. Tam na ogół wyższe ceny dotyczyły mieszkań małych o powierzchni do 40 mkw. oraz największych, powyżej 80 mkw. Natomiast na rynkach pozostałych większych miast, najwyższe ceny metra notowano tylko dla mieszkań małych.
Średnie stawki najmu (zarówno ofertowe i transakcyjne) w ubiegłym roku wrosły w porównaniu z 2017 r. Ofertowe o 4 proc., a transakcyjne aż o 10,4 proc., co stanowiło czynnik skłaniający zamożniejsze gospodarstwa domowe do inwestycyjnego zakupu mieszkań na wynajem.
Przy obecnym poziomie stawek czynszów, podmioty inwestujące w mieszkania na wynajem osiągały wyższe nominalne stopy zwrotu (liczone jako różnice w poziomach stóp procentowych) niż osiągane z obligacji skarbowych lub depozytów bankowych (oraz podobne do zyskiwanych z inwestycji w nieruchomości komercyjne).
W rezultacie, ludzie bogaci, których stać na takie inwestycje, robią się w Polsce szybko coraz bogatsi – co widać, po dużej liczbie prominentów Prawa i Sprawiedliwości posiadających kamienice i liczne mieszkania.
W przypadku nieruchomości komercyjnych stopa zysku jest o tyle wyższa, że często są one finansowane bardzo nisko oprocentowanymi kredytami w euro. Należy jednak zwrócić też uwagę na nieporównanie wyższy poziom ryzyka inwestycji w takie obiekty, w porównaniu z lokatami bankowymi czy obligacjami państwowymi.
Na rynku nieruchomości biurowych mamy stały wzrost popytu, przy także wysokiej podaży. Jednakże rosnąca podaż powierzchni biurowych może wywołać spadki czynszów, zwłaszcza w budynkach starszych lub niekorzystnie położonych, co wpłynie na dochody właścicieli oraz może utrudnić im spłaty zobowiązań – prognozuje NBP.
Natomiast na rynku powierzchni handlowych kolejny rok z rzędu zmniejsza się udział nowo oddanej powierzchni. Może to oznaczać, że zaspokojony jest popyt na takie obiekty.

Państwo nie pomaga

W polskich miastach cięgle rośnie popyt na mieszkania. Jest to związane z brakiem jakiegokolwiek rządowego wsparcia dla zakupu pierwszego własnego M, oraz z niepowodzeniem PiS-owskiego programu budowy tanich mieszkań na wynajem.
Narodowy Bank Polski oględnie mówi o „nieco mniejszej podaży na pierwotnym rynku mieszkaniowym”, nie chcąc oczywiście rozwijać tematu nieskuteczności działań mieszkaniowych obecnej ekipy.
Ponadto, wysoki popyt na mieszkania jest konsekwencją silnego wzrostu wynagrodzeń gospodarstw domowych, utrzymywania przez banki drastycznie niskich stóp procentowych (zarówno depozytów, jak i kredytów), a także wyczerpywania się środków na dopłaty do nabywania mieszkań w ramach rządowego programu Mieszkanie dla Młodych.
Program ten, stworzony przez rząd Platformy Obywatelskiej, z powodzeniem funkcjonował od 2014 r, ale PiS go wstrzymał, uznając, że dzieło wrogów nie może być dłużej kontynuowane. Zastąpiono go propagandowym programem Mieszkanie Plus, czyli w rzeczywistości niczym. Warto też zwrócić uwagę na to, że w 2018 r. zwiększyła się akcja kredytowa banków (aż o 11,8 proc.). Saldo złotowych kredytów mieszkaniowych wzrosło o 30,3 mld zł, do 287,7 mld zł.
NBP podkreśla, iż kredyty walutowe są regularnie spłacane, a dodatkowo poprzez wzrost ceny złotego, wartość zadłużenia walutowego wyrażonego w złotych zmniejszyła się w porównaniu z 2017 r. o 2,4 proc. czyli o 3,1 mld zł (do 127,9 mld zł). Oznacza to, że pogłoski o dramatycznej sytuacji frankowiczów są generalnie, według naszego banku centralnego, nieco przesadzone.
Mieszkania nie rozchodzą się jak ciepłe bułeczki, ale są sprzedawane dość szybko, średnio w czasie (na koniec 2018 r.) około 3,1 kwartału. „Nadal oznacza to szybką sprzedaż pojawiających się ofert i ograniczenie możliwości wyboru mieszkań dla nabywców” – zauważa NBP.
Natomiast czas sprzedaży mieszkań na rynkach wtórnych (używanych), uwzględniający tylko transakcje zakończone sprzedażą, na koniec 2018 r. na wszystkich rynkach oscylował wokół czterech miesięcy, czyli zmniejszył się względem poprzedniego roku o ok. 0,5 – 1 miesiąc.
Mimo braku wsparcia ze strony rządu, popyt w Polsce na mieszkania jest tak duży, że powoduje też stopniowy wzrost liczby budowanych budynków – oczywiście kosztem ogromnych wyrzeczeń finansowych polskich rodzin.
W 2018 r. oddano do użytkowania ponad 184,8 tys. nowych mieszkań, (wzrost rok do roku o 2,0 proc.). Rozpoczęto budowę ok. 222 tys. nowych obiektów (wzrost r/r o 7,7 proc.) oraz wydano ok. 257 tys. pozwoleń na budowę (wzrost o 2,7 proc.). „Aktywność budownictwa mieszkaniowego kształtowała się na rekordowym poziomie, jednak ze względu na wysoki popyt i sprzedaż nie zaobserwowano nadwyżki podaży mieszkań na rynku” – stwierdza NBP.

Deweloperzy łupią skórę

Ogromny głód mieszkań i utrzymujący się wysoki popyt wpływał bardzo pozytywnie na sytuację ekonomiczną firm deweloperskich, zwłaszcza tych największych.
Udział ich zysku w cenie nowych mieszkań nadal utrzymywał się na bardzo wysokim poziomie. „Oznacza to, że firmom deweloperskim udało się w znaczącym stopniu przerzucić na nabywców szybko rosnące koszty budowy mieszkań” – podkreśla NBP.
Tak więc, rosnące ceny robót budowlano-montażowych oraz braki kadrowe są odczuwane głównie przez nabywców mieszkań. Podobnie jak i rosnące ceny ziemi pod budownictwo wielorodzinne, które szczególnie w największych miastach znacząco wzrosły w 2018 r.
Jak zauważa w swym raporcie NBP, mimo tego skoku cen ziemi, deweloperzy nie przewidują, aby w okresie najbliższych lat miało zabraknąć ziemi pod budownictwo mieszkaniowe. „Oznacza to, że deweloperzy zakładają akceptację coraz wyższych cen przez kupujących” – wskazuje raport.
Firmom deweloperskim pieniędzy nie brakuje, finansują się kapitałem własnym, przedpłatami klientów, obligacjami i kredytami, a także tym, że… z opóźnieniem regulują swoje zobowiązania. Nie muszą więc brać kredytów (ich udział w finansowaniu budów jest niewielki i nie przekracza ok. 10 proc.).
Zgodnie z zasadą, że nawet dziadowski handelek jest lepszy niż złoty szpadelek, korzystna koniunktura na rynku mieszkaniowym sprawia, że deweloperzy zarabiają krocie, ale firmom budowlanym nie przyniosła jak dotąd znaczących korzyści ekonomicznych. Ponoszą one straty w wyniku wzrostu kosztów materiałów budowlanych i kosztów pracy. Nowe kontrakty są podpisywane na krótsze etapy prac, co lepiej uwzględnia rosnące ryzyko kosztów budowy.
W Polsce zwiększa się liczba mieszkańców największych miast, natomiast w mniejszych ośrodkach następuje wyludnienie, co jest zgodne z obserwowanymi trendami światowymi. Występuje też ciągle przenoszenie się mieszkańców poza granice administracyjne miast (szczególnie widoczne w Poznaniu), mimo coraz większych kłopotów z dojazdami.

Przerwa w boomie?

Po bardzo dobrym drugim kwartale bieżącego roku, w budownictwie ponownie nastąpił wzrost liczby firm mających problemy. Wśród nich są zarówno przedsiębiorstwa infrastruktury drogowej (zajmujące się np. kanalizacją czy pracami elektrycznymi), jak i budownictwa ogólnego (co jest pewną niespodzianką zważywszy na popyt na rynku mieszkaniowym), a także stawiające biura czy magazyny.
W sierpniu – czyli w środku sezonu budowlanego – łącznie 13 firm budowlanych ogłosiło swoją niewypłacalność – informuje Euler Hermes. Niewypłacalność oznacza niezdolność do regulowania zobowiązań wobec dostawców, czego skutkiem jest upadłość bądź któraś z form postępowania restrukturyzacyjnego.
Wygląda na to, że budownictwo notuje przerwę w boomie. Pytanie, czy krótkotrwałą? Na rynku budowlanym kontraktów i pieniędzy jest i będzie w najbliższych miesiącach trochę mniej. Obecnie rozpisywane przetargi zaczną wchodzić w fazę realizacji najwcześniej pod koniec przyszłego roku. Zmniejszyła się więc pula zleceń i firmy zaczęły ponownie o nie mocno konkurować. Tymczasem zaś, koszty pracy i materiałów utrzymują się na wysokim poziomie, co jest dla wykonawców coraz większym problemem.

 

Poprzedni

Gospodarka 48 godzin

Następny

Rośnie turystyczna atrakcyjność Polski

Zostaw komentarz