Obserwując działania Niemiec w obliczu wojny rosyjsko-ukraińskiej, nasuwa się słynne zdanie naszego byłego prezydent Lecha Wałęsy „jestem za, a nawet przeciw”. To zdanie dobrze obrazuje politykę niemiecką wobec wojny i historyczny schemat niemieckich powiązań ze średnim szczeblem nomenklatury rosyjskiej.
Zbyt duże zmiany w Rosji doprowadzą do utraty wieloletnich kontaktów, ułatwień, subsydiów i ulg, jakie niemiecki biznes wypracował sobie w Rosji przez ostatnie 30 lat. Rosja pada na kolana, do władzy na Kremlu dochodzi nowa ekipa, stara jest usuwana na bok i mapa pielęgnowanych przez dekady kontaktów z pogranicza świata biznesu i polityki sypie się niczym domek z kart. Scenariusz zgrozy.
Dlatego kanclerz Scholz nie chce doprowadzić do całkowitej przegranej Rosji, co stoi w sprzeczności ze słowami prezydenta Joego Bidena, który mówi, że Stany zrobią bardzo wiele, by Rosja tę wojnę przegrała. Postawa Berlina stoi też w sprzeczności z polityką Polski i innych krajów Europy Środkowo-Wschodniej, które Ukrainie dostarczają olbrzymiej pomocy.
„Porównując wielkość produktu krajowego brutto widać, że nawet znacznie mniejsze kraje podejmują większe od Niemiec wysiłki, by wspomóc Ukrainę” – podkreśla „Bild”. Do krajów tych zaliczają się Estonia (na pomoc dla Ukrainy wydała 0,8 proc. swojego PKB), Łotwa (0,72 proc. PKB) oraz bezpośredni sąsiad Ukrainy – Polska, która udzieliła pomocy o wartości 0,45 proc. własnego PKB. Na czwartym miejscu znalazły się USA – największa gospodarka świata (0,22 proc.). Niemcy zajęły tu dopiero 14. miejsce, plasując się pomiędzy Luksemburgiem a Szwecją. „Jako czwarta co do wielkości gospodarka na świecie, Niemcy przeznaczyły 0,06 proc. PKB na pomoc dla Ukrainy” – zauważa „Bild”.
Niemcy nie mają poczucia, że tracą reputację i być może zyski ekonomiczne w przyszłości? Nie sądzę, by Scholz, Macron i Draghi chcieli, żeby Putin wygrał. Ale boją się zwycięstwa Ukrainy. Niemcy boją się zmiany układu sił i sytuacji, w której przestaną być postrzegani jako znaczący przywódcy tej części świata. Niemieckie media ujawniły, że od ponad dwóch miesięcy kraj ten nie wysłał prawie żadnej broni na Ukrainę. Niemcy chciałaby mieć moralne prawo do stawiania się za wzór ochrony praw człowieka, a jednocześnie finansować państwo policyjne Putina i machinę wojenną, która teraz morduje Ukraińców. Zjeść ciastko i mieć ciastko.
Niemiecka polityka od czasów zimnej wojny z jednej strony polega na silnym związaniu się z Zachodem, to Westbindung. Stąd członkostwo w NATO i udział w kolejnych odsłonach współpracy polityczno-gospodarczej w Europie, która doprowadziła do ustanowienia Unii Europejskiej. Ale z drugiej strony od lat 60. Berlin prowadzi Ostpolitik. To próba obniżenia napięcia między Zachodem a blokiem wschodnim i nawiązania gospodarczej współpracy z ZSRR, a później z Rosją, z dominującym wymiarem energetycznym. W polityce energetycznej Niemcy robią w tej chwili odwrót od rosyjskich nośników energii i zwracają się jeszcze bardziej w stronę odnawialnych źródeł energii. Za to odpowiadają Zieloni. I tak długo, jak będą w rządzie, ten proces będzie trwał. Z pewnością duże firmy niemieckie myślą o tym, jak ewentualnie wrócić na rynek rosyjski i będą za tym lobbować, ale to pomniejszy czynnik wpływający na rząd.
Niemcy wydają się uważać, że po wojnie Zachód będzie musiał napięte relacje z Rosją uregulować. Berlin widziałby siebie, pewnie razem z Paryżem, jako tych, którzy o układaniu takich relacji będą z Moskwą rozmawiać. Przy czym warto dodać, że mówiąc „Niemcy”, rozmawiamy przede wszystkim o linii socjaldemokratów, którą reprezentuje Scholz. Zieloni i liberałowie mają inne zapatrywania na Rosję i na to, jak wspierać Ukrainę, ale to kanclerz ustala politykę rządu.