Piłkarska federacja Burundi oraz władze tamtejszej futbolowej ekstraklasy zdecydowały, że rozgrywki ligowe będą kontynuowane, a na dodatek z udziałem widzów. Za odmowę grożą sankcje.
Pierwsze przypadki zachorowań na koronawirusa w tym afrykańskim kraju wystąpiły dopiero kilka dni temu i epidemii w Burundi nikt jeszcze nie zauważa. Życie w kraju toczy się zwykłym trybem, a rząd zaleca obywatelom jedynie „spokój” i „zajmowanie się dotychczasowymi sprawami”, i „respekt dla wszystkich przepisów”. Ale można organizować zgromadzenia, co oznacza, że także rozgrywać mecze piłkarskie z udziałem publiczności. W miniony weekend odbyła się więc w Burundi 27. kolejka ekstraklasy, a w najbliższy weekend zaplanowano mecze 28. kolejki. Na trybunach wszystkich stadionów zjawia się po kilka tysięcy widzów.
Prezes futbolowej federacji Burundi, Thaddee Ndikumana, w stosownym komunikacie określił jednak na jakich warunkach można grać. „Zalecamy kontynuować rozgrywki przy wszystkich środkach prewencyjnych takich jak mycie rąk, pomiar temperatury każdego widza wchodzącego na stadion” – powiedział Ndikumana. Ale z nieoficjalnych źródeł wyciekła dalsza, już nie podana do wiadomości publicznej część jego wypowiedzi. Brzmiała on mniej więcej tak: Zagrożenia formalnie nie ma, więc kluby, które odmówią gry, zostaną zawieszone i muszą liczyć się z surowymi sankcjami”.
Problem w tym, że w Burundi nie jest jednak tak różowo, jak podają władze. Organizacja pozarządowa Human Right Watch ogłosiła niedawno, że w tym kraju nie podaje się rzetelnych danych na temat faktycznego stanu zagrożenia epidemią koronawirusa. Dziennik „L’Equipe” podał, powołując się na doniesienia z innych źródeł pozarządowych, że decyzja władz piłkarskich została podjęta na podstawie rekomendacji władz, które utrzymują, że afrykański klimat nie sprzyja rozwojowi koronawirusa, co nie znajduje potwierdzenia w innych krajach na tym kontynencie. Oprócz Burundi wciąż nie odwołano rozgrywek sportowych ponadto w Tadżykistanie, na Białorusi i w Nikaragui.