22 listopada 2024
trybunna-logo

Sushi con carne

W Waszyngtonie wszyscy dyskontują szturm na Kapitol. Polityczne bicie piany ma przynieść korzyści tak Republikanom, jak i Demokratom, którzy za parę dni wezmą całość władzy. Trumpowi nic się nie stanie, może poza tym, że po 20 stycznia ktoś w końcu przyjrzy się jak płacił podatki. I prawdopodobnie w ten właśnie sposób zakończy się polityczna kariera „obrońcy uciśnionych Amerykanów”, który przez całe życie nie robił nic innego, jak zdzieranie z najuboższych skóry. Ameryka zrobi zatem z ex prezydentem to co zrobiła dawno temu z Alem Capone.
Jest jednak z całej tej zadymy na Kapitolu parę plusów. Będące – nie wiedzieć czemu dla wielu – wzorcem demokracji Stany Zjednoczone dzięki gromadzie ześwirowanych supremacjonistów, wyszły na to czym są – na państwo, któremu do sprawności wiele brakuje. W innym świetle stawia to reakcje rządu amerykańskiego na tajfuny, trzęsienia ziemi, czy niekończące się pożary. Niesprawność widać jest w system amerykański wpisana.
Na całym świecie protesty, nawet gwałtowne odbywają się niemal codziennie. W Berlinie Kreutzberg płonie co roku 1 maja, w Paryżu żółte kamizelki grasują od wielu miesięcy czyniąc niezłe spustoszenia, u nas stada górników niegdyś próbujących opanować Sejm, zmieniły się w narodowców podpalających stolicę 11 listopada. Tyle tylko, że te zadymy nie kończą się 5 trupami. Wzorzec cnót demokratycznych zwany USA pokazał, gdzie ma obywateli – abstrahując od ich poglądów czy postawy – i uznał, że amerykańskie święte prawo do posiadania i noszenia broni musi skończyć się tym czym dawno temu na Dzikim Zachodzie.

Jajogłowi w Europie i Stanach mają problem z odcięciem Trumpa od Twittera Facebooka i You Tube’a. Mimo, że cieszą się, że Trump został ośmieszony tym posunięciem, opowiadają o ataku na wolność słowa. Słusznie skądinąd, bo wolność wypowiedzi jest rzeczą kto wie, czy nie najistotniejszą. Krytycy zamknięcia internetu prezydentowi zapominają jednak, że wszystkie te platformy komunikowania się miliardów ludzi są własnością, nie państw, nie rządów, ani nawet nie ministerstw. Należą do prywatnego kapitału. Ten zaś ma psie prawo, żeby na swoim podwórku robić co chce. A jak nie chce, to nagle przypomni sobie o mowie nienawiści, o nawoływaniu do łamania prawa i takich tam. Kiedy Trump się świetnie w portalach komunikacyjnych sprzedawał, to tam był. Teraz, gdy Kongres i Senat USA zagroziły, że każą się tym mediom podzielić w ramach demonopolizacji, to Trump stamtąd zniknął. Ciekawe dlaczego?
Niestety nie ma szans, aby z fejsa, insta, czy Twittera, przestały płynąć kłamstwa na tematy wszelakie. Nie ma mowy, żeby zabronić wypisywać tam bzdur o płaskości Ziemi, nieistnieniu drobnoustrojów, czy cudownych właściwościach diety z rzeczy znalezionych na śmietniku, popijanych własnym nieprzegotowanym moczem.
Głupoty i kłamstwa z obiegu publicznego nie da się wyeliminować ustawowo. Ci, którzy uważają inaczej, sądząc, że ktoś powinien weryfikować prawdziwość twierdzeń w internecie – mylą się. Albo są ekspozyturą takich, będących depozytariuszami jedynej słusznej prawdy. Takiej w jaką wierzyli zwiedzający Kapitol, palący w piecach podludzi, czy głosujący na populistów lub fanatyków.
Na głupotę lekarstwem jest tylko oświata i nauka. Ale prawdziwa, a nie taka w której jedni mają swoich mianowanych przez się profesorów, a inni innych. Też przez siebie mianowanych. Świat nauki jest nader niedemokratyczny. I dlatego panuje w nim ład. Wszyscy liczcy się badacze doskonale wiedzą, kto jest wybitnym mózgowcem, a kto hochsztaplerem. Wiedzą dzięki temu, że czytają. Nie bzdury wypisywane w portalach społecznościowych, ale artykuły i prace naukowe.
W świecie nienaukowym czyta się zaś tylko tytuły i czasem tylko to, co pod nimi – jak w internecie. Na resztę nikt nie ma czasu ani ochoty. To zaś efekt tego, że dziś wszyscy młodzi ludzie kończą szkoły według tzw. systemu bolońskiego. Dzięki któremu magistrów i doktorów mamy w bród, zaś zwyczajnie mądrych ludzi cechujących się myśleniem – coraz mniej.

Z tego, że głupich w każdej społeczności jest przytłaczająca większość zdają sobie sprawę rządy. Wszystkie rządy – żeby było jasne. Dlatego od początku pandemii bardziej udają, że coś robią, niż robią w rzeczywistości. Nagminny bezsens badania temperatury w miejscach publicznych nie przestał obowiązywać w wielu krajach nawet gdy pojawiły się setki badań dowodzących, że nie ma to najmniejszego sensu, a tylko generuje niepotrzebne koszty.
Rządowe prośby o masowe oddawanie osocza przez covidowych ozdrowieńców trwają do dziś, choć wszystkie autorytety medyczne, z WHO na czele, parę miesięcy temu stwierdziły, że takie terapie nie działają. Rządy bowiem wiedzą lepiej.
Dlatego w Europie nie są w stanie powiedzieć, że produkcja szczepionek przez najbliższe miesiące nie pozwoli zabezpieczyć społeczeństw. Wolą opowiadać o procedurach, kolejnościach i – tak jak we Francji – o tym, że żeby zaszczepić kogoś, to trzeba z nim najpierw rozmawiać przez co najmniej jeden dzień.
Zamiast prawdy, państwa wolą serwować społeczeństwom kolejne obostrzenia i lockdowny. Skądinąd słusznie, bo gdyby obecna fala zachorowań wezbrała i zaangażowała wszystkich medyków z pielęgniarkami i ratownikami medycznymi włącznie, to nie miałby kto szczepić. Miast tej oczywistej prawdy rządy wolą jednak utrzymywać w społeczeństwach przekonanie, że panują nad wszystkim i wiedzą znacznie więcej niż wiedzą. Obywatele muszą wszak wiedzieć, że władzę mają mądrą i skuteczną.
Pokłosiem takiego punktu widzenia jest masowe testowanie obywateli. Miało to sens, gdy ognisk było na tyle mało, że dawało się je wyodrębnić i zarazę ograniczyć. Dziś koronawirus rozlazł się w takim stopniu, że test na niego pokazuje jedynie, że dwa-trzy dni wcześniej nie było się chorym na covid. Nie ma zaś żadnej pewności, że osoba z negatywnym wynikiem testu nie zaraża. W tym kontekście dobre słowo należy się polskiemu rządowi. Już parę miesięcy temu olał masowe testowanie i wzywa na nie tylko tych, którzy mają objawy. Czyli najwyżej 20 proc. chorujących. Stanu epidemicznego to nie poprawia, ale przynajmniej mniej kosztuje. Dlaczego jednak pan minister Niedzielski nie powie, że jak podawana przez niego liczba dobowych zakażeń wynosi 10 tysięcy, to znaczy, że wirus dopadł tego dnia 50 tys. osób – bez albo skąpoobjawowo.
Powiedzenie prawdy mogłoby zaszkodzić. Bowiem ciemny lud mógłby być zły, że w zakażeniach nie ustępujemy innym krajom.

Poprzedni

Jesteśmy tu po to, żeby czytać

Następny

48 godzin sport

Zostaw komentarz