fot.Witold Rozbicki
7 proc. dochodu cyfrowych gigantów takich jak Facebook czy Google miałoby w formie podatku cyfrowego trafić do polskiego budżetu i zasilić fundusz innowacji oraz upowszechniania szybkiego internetu. Lewica ma opracowany projekt ustawy w tej sprawie i zapewnia, że w odróżnieniu od PiS będzie przy niej obstawać, nawet gdyby pani ambasador USA zgłosiła się z pretensjami.
Jeszcze przez miesiąc socjaldemokratyczni parlamentarzyści będą dogrywać szczegóły pomysłu podczas konsultacji z organizacjami pozarządowymi czy związkami zawodowymi. Sedno sprawy jest jednak znane: cyfrowi giganci mają w końcu zacząć płacić!
Dali przykład Czesi
O opodatkowaniu Google’a, Amazona, Netfliksa i Facebooka na lewicy mówiło się od dawna. Dodatkowej inspiracji dostarczyli południowi sąsiedzi Polski. Czeski rząd wprowadził u siebie taki podatek cyfrowy, o jakim wcześniej rozmawiano – ale tylko rozmawiano – na poziomie europejskim. Siedmioprocentowym podatkiem obłożył przychód wszystkich firm i platform internetowych, które w skali globalnej osiągają zyski powyżej 750 mln euro, w samych Czechach przekraczają poziom 100 mln koron i mają co najmniej 200 tys. kont indywidualnych użytkowników. Bez żadnej przesady mowa zatem wyłącznie o najpotężniejszych z najpotężniejszych, faktycznych monopolistach w swoich sektorach sieci.
Tak samo miałoby być w Polsce. W komunikacie przekazanym Polskiej Agencji Prasowej Adrian Zandberg również wskazał jako kryteria nakładania podatku 750 mln euro globalnego skonsolidowanego przychodu. Podkreślił, że nie ma co czekać na rozwiązania na poziomie europejskim, które mogą zostać wypracowane albo nie, bo zjawisko niepłacenia podatków przez internetowych krezusów już funkcjonuje, a Polska na tym traci.
Lewica jest zresztą przekonana, że na poziomie europejskim nigdy nie dojdzie do żadnego porozumienia i każdego państwo będzie musiało samo zdecydować, czy zmienia swoje podejście do gigantycznych zysków internetowych koncernów.
Zarabiają miliardy
Firmy z grupy skrótowo nazywanej GAFA (Google – Amazon – Facebook – Apple) zarabiają na Polakach miliardy. Założenie konta na Facebooku czy w Amazonie jest darmowe, ale wiąże się z nieustannym przekazywaniem platformie danych o swoich zainteresowaniach, wyszukiwanych przedmiotach, stylu życia. Idealna podstawa, by wyświetlać użytkownikom profilowane, dopasowane do ich potencjalnych zainteresować reklamy. Na tym zarabia Facebook, i chociaż wszyscy rozumieją, że ich prywatność stała się przedmiotem handlu, to w zasadzie się z tym godzą. Czasem tylko wyśmiewając szczególnie nietrafione propozycje reklam, gdy algorytm portalu społecznościowego wyciągnie już z posiadanych danych jakieś absurdalne wnioski.
Bez Facebooka czy wyszukiwarki Google jest gotów żyć mało kto. Z drugiej strony model biznesowy Facebooka czy Google również polega na przyciąganiu maksymalnej liczby użytkowników, o których można zebrać, a potem sprzedać dane. Dlatego, argumentuje Zandberg w komunikacie, giganci pogodzą się z podatkiem. Nie „wyjdą z Polski” ani nie wprowadzą płatności za korzystanie z serwisu.
– Miliony Polaków korzystają z platform cyfrowych, takich jak sieci społecznościowe i komunikatory. Nie da się ich uniknąć. Te platformy należą do kilku wielkich firm, które mają dominującą pozycję na rynku. Działa tu tzw. efekt sieciowy – firma, która ma już na pokładzie setki milionów konsumentów, posiada olbrzymią przewagę nad ewentualną konkurencją – pisze Zandberg.
Na co te pieniądze?
W ocenie Lewicy podatek cyfrowy mógłby dać państwu 2 mld rocznie.
– Chcemy powołać za te pieniądze publiczny fundusz, finansujący badania naukowe i rozwój w zakresie nowych technologii. Te środki trafiłyby także na działalność edukacyjną, w tym doprowadzenie kabli światłowodowych do wszystkich szkół, bibliotek i instytucji kultury – objaśnia Zandberg. Lewica chciałaby kontynuowania, wzmocnienia starszych projektów cyfryzacji szkół i bibliotek. Pomogłoby to w unowocześnieniu tych instytucji, umożliwieniu, by lepiej odpowiadały na wyzwania współczesnego świata, a także, by stały się prawdziwymi centrami wyrównywania szans. Natomiast fundusz badań i rozwoju miałby skłonić utalentowanych naukowców, by swoją karier zawodową wiązali z Polską, nie z emigracją.
Morawiecki zrezygnował
Zandberg nie jest pierwszym orędownikiem podatku cyfrowego na polskim gruncie. Niemal równo rok temu media dyskutowały o wadach i zaletach takiego rozwiązania, bo „poważne plany” w tym zakresie deklarował premier Morawiecki. Miał nawet podobne argumenty: Polacy przynoszą Facebookowi i innym platformom milionowe dochody, czas, by firmę tę zacząć traktować jak każdą inną. Największa różnica dotyczyła szacowanych dochodów skarbu państwa – premier z ramienia PiS spodziewał się w budżecie dodatkowego miliarda, bo i rozważał niższą, trzyprocentową stawkę opodatkowania.
We wrześniu jednak temat zniknął i niemalże przypadkowo opinia publiczna dowiedziała się, dlaczego. Otóż krótko po hucznych warszawskich obchodach rocznicy wybuchu II wojny światowej, na które grający w golfa Trump wysłał wiceprezydenta, na oficjalnej anglojęzycznej witrynie Białego Domu w zbiorze oświadczeń i komentarzy dla prasy opublikowano przemowę, jaką Mike Pence skierował do Andrzeja Dudy. Po rytualnych zapewnieniach, jakoby Polskę i Amerykę łączyła szczególna przyjaźń, wiceprezydent przeszedł do interesów. Mówił o przygotowywanym porozumieniu w sprawach obronności, wspólnych projektach w zakresie energetyki i korzyściach dla gospodarki polskiej i amerykańskiej. A potem wskazał jeden konkret. „Wiem, że prezydent Trump jest panu wdzięczny za odrzucenie projektów podatku od spółek cyfrowych (digital tax)”.
Sformułowanie wyłapali dociekliwi internauci raczej lewicowej proweniencji, podały je dalej takie też media. Rząd nie miał jak przekonująco się tłumaczyć. – To jest wątek ogólnej pochwały tego, jak w Polsce jest prawidłowo zbudowany system podatkowy, jak nasze obciążenia fiskalne nie hamują możliwości inwestowania – próbował w TVN zamydlać sprawę Paweł Mucha z Kancelarii Prezydenta.
Działacze SLD i Razem celnie wyśmiewali takie „wstawanie z kolan”. Teraz też Adrian Zandberg komentuje, że w sprawie podatku cyfrowego premier Morawiecki zachowuje się jak krowa z przysłowia – głośno muczy, ale mleka daje niewiele.
Lewica się nie ugnie?
Czy politycy Lewicy, gdyby mieli realną szansę, postąpiliby inaczej?
Wiadomo, że zderzyliby się z tą samą ścianą. Amerykańska ambasador Georgette Mosbacher nie zamierza czekać, aż socjaldemokracja urośnie w siłę i podatek cyfrowy nie będzie tylko łatwym do odrzucenia projektem sejmowej mniejszości. Już wczoraj oznajmiła, że jednostronne wprowadzanie podatków, które zmusiłyby amerykańskie firmy do podzielenia się zyskami, „skomplikowałoby wielostronne negocjacje”.
– Stany Zjednoczone się zgadzają, że wszystkie przedsiębiorstwa, niezależnie od narodowości czy sektora gospodarczego, powinny płacić sprawiedliwe stawki podatkowe. Stany Zjednoczone przyznają, że aktualizacja globalnego systemu podatkowego jest już od dawna spóźniona – łaskawie przyznała namiestniczka Imperium w Polsce. Ale równocześnie postraszyła: – W rezultacie zniechęcają one [podatki – przyp. MKF] jedynie do prowadzenia inwestycji w technologie i innowacje, o których przedstawiciele tych krajów mówią, że zależy im na ich przyciąganiu. Koniec końców – szkodzi to ich własnym gospodarkom.
A gdyby Polska nie zrozumiała aluzji, Mosbacher dodała jeszcze, że „jak mogliśmy się przekonać po reakcji na ostatnią zmianę podatkową we Francji, Stany Zjednoczone nie pozostaną bierne w obliczu dyskryminacji naszych firm”. Łączna wartość nieszczęsnych dyskryminowanych podmiotów przekroczyła już 3 bln dolarów, ale chodzi o zasadę.
Czy Lewica też będzie trzymała się swoich zasad – w tym stanowczej walki o sprawiedliwą redystrybucję?