Jarek Ważny
Minister kultury zapowiedział, że każdy artysta, który czuje się poszkodowany z powodu krążenia po świecie koronawirusa, może zgłosić się do ministerstwa i wnosić o zapomogę, a on, minister, zastanowi się, czy i w jakiej wysokości ją wydać. Każdemu proszącemu, czy po uważaniu, tego akurat minister nie dodał. Dla mnie i tak już chyba nie starczy.
Można wysłać pismo. Zatelefonować. Zafaksować. Generalnie, trzeba poprosić. Państwo nad prośbą się pochyli i poduma a potem odpowie. Tak to po krótce, według słów ministra, ma wyglądać. Ci wszyscy artyści, którzy zostali pozbawieni źródła dochodów lub którym znacząco je uszczuplono, mogą w ten sposób uczynić. Tak myśli minister i tak myśli cała klasa panująco-rządząca. To obywatel-artysta ma iść do urzędu i błagać, żeby urzędnik łaskawie wrzucił mu coś do miski, aby darmozjad nie zdechł z głodu. Działała tak sanacja, komuna, działa i odrodzona Rzeczpospolita. Kmieć prosty ma się łasić do nogi pana z nadzieją że pan da, a nie, że to Państwo, rękoma swoich przedstawicieli, ma samo zapukać do drzwi, żeby zapytać czy aby czegoś Wam nie potrzeba, prostaczkowie. Tego by jeszcze brakowało, żeby urzędnik się zastanawiał, jak pomóc tłuszczy.
Kiedyś, dawno dawno temu, będzie nazad 15 lat jak nic, mój znajomy z małego miasteczka powiatowego na wschodzie Polski, poszedł do urzędnika w magistracie, odpowiadającego za kulturę, żeby poprosić o parę groszy na imprezę w parku miejskim, którą chciał zorganizować. – Nie mam czasu dziś, przyjdź Pan w środę-rzekł urzędnik. Kolega, legalista i człek niedzisiejszy w obyciu, ukłonił się potulnie, ścisnął beret w garści i odmaszerował. Przyszedł do magistratu w środę. – Dziś to nie możliwe, przyjdź Pan w piątek-powiedział w środę urzędnik, więc kolega przyszedł w piątek. – Dziś nic nie załatwimy, koniec tygodnia, burmistrz w delegacji, przyjdź Pan w poniedziałek-usłyszał kolega od urzędnika w piątek. Cierpliwości już mu nie starczyło. Wygarnął panu od kultury, co myśli o podobnym traktowaniu człowieka, w tym wypadku kultury, przez referat kultury reprezentowany przez urzędnika. Na odchodne pierdolnął, mało kulturalnie, drzwiami, takimi ciężkimi, jak to kiedyś bywały w urzędach, obitymi supremą. Pieniędzy oczywiście nie dostał.
Mental urzędnika od kultury, czy to niskiego czy wysokiego szczebla, jest od lat dokładnie taki sam; przyjdź Pan jutro. Może się coś znajdzie. Minister Gliński oczywiście wprost tego nie powiedział, ale dał do zrozumienia, że po tym, kiedy się człek uniży i poprosi, urząd kultury i dziewictwa wyda zapomogi, o ile oczywiście znajdą się nań środki w budżecie. A że się nie znajdą, wie to dziś w Polsce nawet dziecko, co pobiera pięć stów miesięcznie za sam fakt istnienia. Gdyby tak każdemu artyście, takiemu, który miał mieć reczitale i performensy, ale mu wymówili organizatorzy, dać pięćset plus raz na miesiąc w ramach pomocy w ciężkich czasach, toż to byłby zastrzyk dla ludzi kultury, którego ta ziemia nigdy nie widziała. Może nawet co poniektórzy przestali by po czymś takim psioczyć na rząd i pluć na godło. Za długo jednak kiszę się w tym kociołku, żeby mieć jakiekolwiek złudzenia.
Zastanawiam się, czy napisać po prośbie do ministerstwa. Tak z ciekawości, dla hecy. Trochę mi wstyd, bo nigdy w życiu nikogo o pieniądze nie musiałem prosić, tylko je po prostu zarabiałem. Dziś, kiedy na raz odbiera mi się możliwość zarobkowania, mogę pójść za chlebem do rządzących albo nająć się na stójkowego na zakładzie, o ile wcześniej biedniejący na potęgę lud wszystkiego nie rozkradnie.
Rząd, kiedy zabiera mi co roku podatek, nie idzie do mnie po prośbie. Nie mówi mi: niechże się Pan łaskawie dołoży do wspólnego portfela, bo nie będziemy mieli za co wykarmić maluczkich, wyleczyć chromych i zapłacić policjantom. Takie pieszczoty to nie z nami. Ja, prosty obywatel, mam wyskakiwać z kasy, i to bez szemrania, jak przed złodziejem, bo jak nie, to wpierdol. Ciekawe, jakby Państwo zareagowało, gdybym w ramach dualizmu fiskalnego powiedział, że nie płacę w tym roku podatku, bo nie mam z czego, gdyż to co miałem zarobić, umknęło i nie powróci. Czy wtedy rząd, ustami tego czy innego ministra, również by się ukorzył i przyszedł do mnie po prośbie, żebym się jednak nie wygłupiał i dał, bo akurat teraz potrzeba im mojej kasy jak mało kiedy.
W sumie to żadna różnica: idę do ministerstwa po moje pieniądze, które straciłem, a które i tak oddam do budżetu pod koniec kwietnia przy składaniu PIT-a. Klasyka starej, konsomolskiej szkoły: straciliście 200, ale zyskujecie 20, więc się cieszcie, bo moglibyście nic nie dostać, a tu proszę, jaki dobry Pan. Nie dość że dziewek za dużo w czworakach nie zbrzuchacił, za to i batożył chłopa łagodnie!