23 listopada 2024
trybunna-logo

Andrzej Strzelecki: Jak zmienić świat jednym żartem?

Trudno uwierzyć, że Andrzej Strzelecki (1952-2020) odszedł. Wprawdzie ciężko chorował, ale nie brakowało wiary, że z tego wyjdzie i nadal będzie formować swoich następców, że pokaże jeszcze niejeden zachwycający spektakl. I jako zawołany golfista zaliczy kolejny turniej.

Z tym golfem najmniej Go rozumiałem. Golf zawsze wydawał mi się sportem burżujskim i snobistycznym. Wprawdzie Strzelec w swojej książce „Człowiek w jednej rękawiczce” (Iskry, 2007), poświęconej przede wszystkim jego pasji golfowej, wyjaśniał niedowiarkom, że golf wcale nie jest sportem elitarnym, skoro go uprawia około 150 milionów ludzi na całym świecie, ale na uroki tej gry pozostałem dziwnie obojętny. Strzelec to zauważył i nigdy mnie nie próbował olśnić opowieściami o turniejach. Tak jak to robi przy byle okazji jego przyjaciel Wiktor Zborowski.
Dzieciństwo, młodość i studia
spędził na warszawskiej Starówce. „Złośliwi twierdzili nawet – pisał – że do Szkoły Teatralnej poszedłem z wygody, bo była to najbliżej położona domu wyższa uczelnia. To prawda – do Akademii Teologicznej miałem dwadzieścia metrów dalej”. Nie od razu jednak trafił do PWST. Zaczynał, idąc w ślady rodziców, jako dziennikarz. Pracował w „Świecie Młodych”, wówczas niezwykle popularnym piśmie harcerskim. Ale do teatru i kabaretu go ciągnęło, skoro w liceum razem z Wiktorem Zborowskim tworzyli kabaret „Protez”.
Zborowski już wtedy marzył o zagraniu Podbipięty, choć wybierał się na studia do AWF, a Strzelecki poszedł w dziennikarzy i „ze szkołą aktorską łączył mnie – jak wspominał – głównie fakt przeprowadzenia wywiadu z Tadeuszem Łomnickim”. Widać był to jakiś znak, bo obaj szkolni koledzy spotkali się w murach uczelni na Miodowej, a podpadłszy rektorowi Łomnickiemu za słabe starania w nauce za karę zostali wraz z kolegami Majchrzakiem, Lamżą i Wawrzeckim zobowiązani do założenia kabaretu. Tak to z woli rektora powstał
kabaret Kur
początkowo produkujący się tylko w szkole, ale niebawem w Teatrze Rozmaitości pod dyrekcją Andrzeja Jareckiego, który nastał tam po połączeniu STS-u z Rozmaitościami. Wtedy pojawił się sławny program Kura pod wymownym, a właściwie niewymownym tytułem: „Kur wie najlepiej” – dla wtajemniczonych nawiązującym do pewnego redaktora z okresu wydarzeń marcowych.
Kabaret Kur potem wiązano z Monty Pythonem, ku protestom Strzelca, który dowodził, że wtedy, kiedy Kura tworzyli, o Pythonie niewielu w Polsce słyszało, a jeszcze mniej go widziało. Kabaret Kur czerpał siłę nie tyle z brytyjskiego humoru, ile z młodzieńczej naiwności i pewności, że można świat zmienić jednym żartem.
To nie był kabaret polityczny, chociaż wtedy wszystko się z polityką kojarzyło. Trwał przy humorze absurdalnym, ośmieszając rozmaite skamieliny myślowe, stereotypy i oficjalne mody – słynna była parodia patriotycznych piosenek żołnierskich w stylu festiwalu kołobrzeskiego, prezentowana przez Krzysztofa Majchrzaka. Majchrzak wcielał się też w poetką ludową z Podhala, niejaką Anielę Kierpec, z którą wywiad prowadził występujący z nim w duecie w kabaretonie opolskim Andrzej Strzelecki. Poetka co pewien czas demonstrowała swój umięśniony tors i podśpiewywała nieprzystojne śpiewki. Strzelecki prezentował też na tym samym festiwalu zespół „Mozambickie czworaczki” z pseudo afrykańskimi pieśniami. Publiczność oklaskiwała to z zachwytem.
Podobny aplauz wzbudzały programy telewizyjne Strzelca wywiedzione z Kura. Zwłaszcza „Parada blagierów” i niezrównane parodie telewizyjnych wywiadów na wzór Tele Echa. Obserwowałem to z pewnym zdziwieniem, że telewizja kontrolowana przez cenzurę pozwala na takie pokpiwanie z samej siebie. Z kabaretu jednak wywiało Strzelca do teatru. Jego teatralnym znakiem firmowym stało się
„Złe zachowanie”
oblegany spektakl Ateneum (1984), który idealnie trafiał w swój czas. To przedstawienie otacza legenda – dostrzeżono w nim rodzaj pokoleniowego manifestu, żywiołową i zarazem przepełnioną poczuciem klęski spowiedź straconego pokolenia, bez szans na przezwyciężenie barier w ówczesnym świecie. Taki był czas. Potem do „Złego zachowania” wracał jeszcze Strzelecki dwukrotnie – po raz ostatni w roku 2003, usuwając wtedy ze scenariusza piosenkę o klęsce pokolenia. Okazało się bowiem, że wcześniejsze diagnozy były nadmiernie pesymistyczne, że świat się jednak zmienił i otworzył na nowe możliwości i nowe… zagrożenia. O tym właśnie traktowała nowa znakomita piosenka „Zmiany” – song na odejście Kordianów i nadejście Chama, pozbawiona nostalgii za dawnymi czasy, ale zarazem krytyczna wobec nowego, nie tak wspaniałego świata.
Podobnie entuzjastycznie przyjęto jego „Clownów” na scenie Teatru Powszechnego pod koniec lat 70., w których dał przenikliwy obraz ówczesnego zagubienia inteligencji i jej ucieczki od życia społecznego. Wystarczały im maski
Ten osobny styl widowiska rozrywkowego o głębszym znaczeniu, wiążącego zabawę z myśleniem próbował Strzelecki lansować
w teatrze Rampa na Targówku.
Kiedy w roku 1986 objął ten teatr z Zuzanną Łapicką jako kierownikiem literackim, Rampa otworzyła się na formy kabaretowe, w dużej mierze firmowane nazwiskami Stanisława Tyma i Andrzeja Strzeleckiego. Nowy kierunek teatrowi nadawały takie spektakle jak „Cabaretro” (1988), „Muzykoterapia” (1988), „Złe zachowanie” (1990) i „Film” (1995), a także „Zimny żal” Jeremiego Przybory (reż. Magda Umer i Jeremi Przybora, 1989), „Big Zbig Show” (reż. Magda Umer, 1992) ze Zbigniewem Zamachowskim. Jednak oferta Rampy, bardziej atrakcyjna dla lewobrzeżnej Warszawy, na Pradze nie cieszyła się szczególnym powodzeniem, co w rezultacie doprowadziło do odejścia Andrzeja Strzeleckiego. Prawdę mówiąc, już od dawna bardziej pochłaniała go
pasja pedagogiczna,
której oddawał się z rosnącą chęcią, przygotowując dziesiątki młodych aktorów i reżyserów do pracy w teatrze, także muzycznym. Przez osiem lat sprawował funkcję rektora, a od wielu lat był profesorem belwederskim. Kiedy zadzwoniłem do Niego z wiadomością, że Kapituła Nagrody im. Stefana Treugutta przyznała mu nagrodę za spektakl „Paradiso” nie krył satysfakcji. „Sprawiliście mi wielką frajdę”, skomentował werdykt jury. Zanim doszło do wręczenia nagrody (15 lutego 2020) Andrzej zaproponował, aby okrasić uroczystość warsztatem jego studentów „Dwódziestolecie”.
„To ubiegłoroczny egzamin z piosenki – wyjaśniał mi Strzelec – obecnego roku dyplomowego specjalności ATM (aktorstwo teatru muzycznego). Muzykę skomponował Marek Stefankiewicz, ja jestem autorem tekstu. Jest to sześć utworów muzycznych, tworzących obraz międzywojnia. To miało nawet tytuł „Dwódziestolecie” (z wyeksponowanym, pogrubionym słowem „wódz”, co uzasadniało pisownię). Trwa to ok. 36 minut. Nie jest nadmiernie wesołe, ale jest świetne wykonawczo i – zda mi się – rozsądne i dość wyjątkowe. Z całą pewnością koresponduje bezpośrednio z „Paradiso”. Pomijając inne okoliczności – mija właśnie 50 lat od chwili, kiedy przekroczyłem progi uczelni na Miodowej i 45 lat mojej pracy w uczelni jako pedagoga”.
Wszystko to okazało się prawdą oprócz długości występu, który przeciągnął się do godziny (ale nie żałowałem ani jednej minuty). Strzelecki napisał poruszającą opowieść o Polsce międzywojennej i jego wodzu, Józefie Piłsudskim, daleką od lukrowanych obrazków, raczej gorzką i pełną przestróg. Cieszyło Go, że studenci podchwycili jego pomysł, że być może znalazł nowy sposób rozmowy o historii. Rzeczywiście było to w duchu „Paradiso” i jeszcze wcześniejszej „Warszawy”.
Strzelecki miał wyjątkowy dar tworzenia widowisk złożonych z piosenek, które nie były nigdy składankami – nawet jeśli początkowo był taki zamysł. Trudno nawet określić jasno gatunek tych przedstawień, których początek dało „Złe zachowanie”. W „Warszawie” i „Paradiso” namalował portret minionej epoki, zmierzchającego międzywojnia. Grzegorz Mrówczyński w laudacji poświęconej temu spektaklowi zauważył, ze Andrzej Strzelecki stworzył własny gatunek widowiska teatralnego, „wymyślił i zrealizował spektakl w formule trudnej do nazwania. Mamy do czynienia z teatrem osobnym, z charakterystycznym, pełnym gryzącej ironii lekkim sposobem narracji”.
Podobnie było w „Warszawie”, najbardziej warszawskim z warszawskich spektakli Strzeleckiego i bardzo osobistym, o czym mówił w rozmowie ze mną dla „Przeglądu”: „W Warszawie dotykam lekko wątku biograficznego – moja mama była narzeczoną poety Tadeusza Gajcego do ostatnich dni, do jego śmierci pod gruzami kamienicy podczas powstania. Ten spektakl jest więc rodzajem ukłonu w stronę pokolenia moich rodziców, choć nie takie były pierwsze motywacje, ale podczas pracy i taki motyw się pojawił: jeśli ja o tym nie opowiem, to następne pokolenie będzie miało trudniej”.
W jednym z programów Kura Andrzej Strzelecki mówił na samym początku tak: „Dobry wieczór państwu. Mieliśmy przyjechać razem z bratem, ale akurat dzisiaj ja nie mogłem i przyjechał tylko brat…”.
Dzisiaj te słowa znaczą inaczej. Strzelec naprawdę nie ma czasu.

Poprzedni

Zlekceważyła pandemię

Następny

Księga Wyjścia (57)

Zostaw komentarz